Jak o podobny święty spokój z opozycją zawalczy Prawo i Sprawiedliwość? Ostatnie projekty zmian w prawie wyborczym ugrupowanie Kaczyńskiego zgłosiło ponad rok temu. Wpisywały się one jednak w ówczesną politykę partii, która polegała na sugerowaniu, iż PiS notorycznie przegrywał wybory ze względu na fałszerstwa. Proponowano więc zmianę sposobu wyłaniania członków Państwowej Komisji Wyborczej. Część z nich miała pochodzić z wyboru... klubów parlamentarnych. Ówczesna opozycja dążyła też do tego, by lokale wyborcze były obowiązkowo monitorowane, a urny przezroczyste.
Teraz sytuacja zrobiła się nieco podobna, bo coraz więcej badań pokazuje, że tylko kwestią czasu powinno być to, kiedy Jarosław Kaczyński i Beata Szydło będą musieli oddać władzę Ryszardowi Petru. Tyle że ten projekt, który w 2006 roku miał posłużyć do zmniejszenia klęski, dziś może po prostu zapewnić PiS wyborczą nietykalność.
A myli się ten, kto sądzi, że skoro mowa o JOW-ach, to PiS i tak jest skazany na porażkę. Po pierwsze, potężny bonus partia dostanie już dzięki 16 listom "proporcjonalnym". Jak wygląda mapa sympatii politycznych, dobrze wiadomo. Ekipa Kaczyńskiego w ciemno może liczyć na mandaty zgarnięte na wschodzie i południu Polski. A Nowoczesna nie może być już tak pewna, że zdobędzie całą resztę. Jedno województwo dla Platformy, inne dla ludowców lub lewicy i strata do PiS w liczbie mandatów robi się znacząca.
Annusewicz zwraca uwagę, iż sięgnięcie przez PiS po projekt nowelizacji obecnego kodeksu wyborczego będzie najważniejszym alarmem wskazującym na to, że ekipa Jarosława Kaczyńskiego planuje zastąpić demokrację rządami autorytarnymi.
Inne rządy też próbowały wpływać na TK, Służbę Cywilną, zawłaszczać media, czy inwigilować internet. Tylko, że dziś te wszystkie kontrowersyjne zjawiska zachodzą jednocześnie. Jeśli PiS się nie zatrzyma, to zacznie naprawdę mocno tracić poparcie. I wtedy może ustawić system wyborczy właśnie tak, by zminimalizować straty wynikające z niechęci społeczeństwa. Wystarczą naprawdę proste mechanizmy. Na przykład można przyznać Wrocławiowi i Poznaniowi tyle samo mandatów, co Przemyślowi, czy Elblągowi. Dać w jednym miejscu taką samą reprezentację parlamentarną 100 tys. obywateli, co 10 tys. z innego miejsca.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl