Jeśli wierzyć wypowiedzi Andrzeja Sapkowskiego, jako pisarz nic nie zawdzięcza CD-Projektowi, a światowy sukces serii to wyłącznie zasługa jego pisarskiego talentu. Porównajmy więc, jak popularność gry miała się do popularności książek i opowiadań o Wiedźminie.
Co do wartości literatury Andrzeja Sapkowskiego nie ma wątpliwości. Na sadze o Wiedźminie wychowała się spora część dzisiejszych 20-latków i 30-latków. Kiedy jednak 15 lat temu zaczytywaliśmy się przygodami Geralta, nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że kiedyś wyrośnie z tego multimedialna marka w stylu „Gwiezdnych wojen” czy „Forgotten Realms”.
Na przełomie stuleci dorobkiem cyklu wiedźmińskiego było 5 powieści, 2 zbiory opowiadań, komiks Polcha i Parowskiego, który przeszedł bez echa, oraz papierowy system RPG. Serial oczywiście pomijam milczeniem.
Popkulturowa eksplozja
Dzisiaj „Wiedźmina” można przeczytać jako powieść i komiks amerykańskiego wydawnictwa Dark Horse, można w niego zagrać w postaci gry wideo, planszówki i karcianki. Można sobie go nawet kupić jako figurkę i postawić przy łóżku.
Po wysłuchaniu Andrzeja Sapkowskiego można się zastanawiać o przyczyny takiego stanu rzeczy. Czy to logiczne następstwo sukcesu CD-Projektu, czy też zupełnie niezależnie od tego, na całym świecie nagle eksplodowało zainteresowanie opowieściami o Geralcie?
Sapkowski jest fajny, ale to co mówi...
Trzeba uczciwie zaznaczyć, że przed premierą gry Andrzej Sapkowski był już uznanym autorem. Mówiło się o nim jako o najczęściej po Lemie tłumaczonym polskim fantaście. Na długo przed grą, fanów Wiedźmina można było znaleźć w Rosji, Czechach a nawet w Hiszpanii. Ale dla świata anglojęzycznego Sapkowski na poważnie zaistniał dopiero, kiedy Geralta poznano na ekranie komputera.
W Wielkiej Brytanii „Ostatnie życzenie” ukazało się w 2007 roku, a kilkanaście miesięcy później w USA. Warto dodać, że książka nie zatrzęsła rynkiem i regularnie Sapkowski po angielsku zaczął wychodzić dopiero od 2013 roku. Chronologicznie pokrywa się to z sukcesem „Wiedźmina 2” (tego samego, którego w koszyku z prezentami dostał prezydent Obama).
Na listę bestsellerów "New York Timesa" książka trafiła w czerwcu 2015 roku, zbiegając się z premierą „Dzikiego gonu”. Nagrody takie jak David Gemmel Award for Fantasy (2009) i World Fantasy Award (2015), Sapkowski bez wątpienia otrzymał za swoją twórczość, ale przyznający przeczytać ją mogli dopiero po wydaniu gry.
Nad Wisłą gra też mu pomogła
Warto także zwrócić uwagę, że nawet w Polsce odkąd marką zajął się CD-Projekt, cykl książkowy zaczął być częściej wznawiany, w różnych okładkach. Do świata "Wiedźmina" Sapkowski wrócił w 2013 r. Istnieje spora szansa, że przypadkowo właśnie wtedy poczuł nagły przypływ natchnienia. Ciężko jednak nie zwrócić uwagi na rosnący popyt na przygody Geralta.
Podobnie sprawa wygląda na innych rynkach. Przed grą „Wiedźmina” znali Czesi, Francuzi, Litwini, Brazylijczycy, Rosjanie i Hiszpanie. Po grze „Wiedźmin” dotarł do Danii, Estonii, Finlandii, Grecji, Węgier, Portugalii, Rumunii, Włoch, Serbii, Słowacji, Chin, Korei.
Zapytany o sprawę rzecznik CD-Projektu Robert Malinowski szybko stwierdza, że „nie ma niczego do zakomunikowania” i kończy rozmowę. Nie wyjaśnia także, jak wygląda współpraca między Sapkowskim a twórcami gry. Podczas produkcji pierwszej części pisarz pracował jako konsultant. Przy dwóch pozostałych już nie.
Zdaniem internautów, złośliwości wylane przez Andrzeja Sapkowskiego mogą wynikać z tego, że nie otrzymuje procentu od sprzedaży gier. Świadczyć o tym może także to, że jeszcze parę lat temu, Sapkowski od gier odcinał się delikatniej.
„Nie grywam w gry komputerowe, są one daleko poza sferą moich zainteresowań. Grę „The Witcher” znam więc wyłącznie z materiałów graficznych - te zaś oceniam wysoko. Jest na co popatrzeć. I można docenić ogrom włożonej pracy” – mówił w rozmowie z Eurogamerem.
Nawet jeśli tak jest – widać wyraźną zależność między sukcesami gry, a popularnością książki. Bez ogromnej popularności książkowego Geralta, na pewno nikt nie chciałby przenosić jego przygód na monitory, ale dzisiaj to oryginał jest uzależniony od adaptacji. To zresztą nie pierwszy taki przypadek w historii kultury. Ciekawe czy Tolkien miałby dziś pretensje do Petera Jacksona?