
Choć policja nie miała żadnych informacji na ten temat, "Bild" trudno było podejrzewać o wyssanie sobie tej historii z palca. Wśród rozmówców tabloidu była bowiem 27-letnia Irina, która opowiadała, jak muzułmanie łapali ją za krocze i biust. Wszystko to potwierdzał znany frankfurcki restaurator Jan Mai. On opowiadał o tym, jak około 50-osobowa grupa mężczyzn o arabskich rysach wpadła na uliczki Freßgass, siała spustoszenie u niego i sąsiadów, oraz kradła kurtki restauracyjnych gości.
Przez kilka ostatnich dni ta historia zdążyła obiec już zwolenników prawicowego populizmu na całym świecie i zyskać niezliczoną ilość cytowań. Włosy na głowie jeżyły im bowiem doniesienia o tym, że cała masa pokrzywdzonych przez muzułmańskich uchodźców Niemek i Niemców nie poszła na policję po zgwałceniu lub ograbieniu, a zmowę milczenia dopiero po 37 dniach zdecydowało się przerwać tylko kilka osób.
To historia bardzo nośna, ale całkowicie nieprawdziwa. Gdy "wreszcie" doniesieniami o molestowaniu i kradzieżach zainteresowała się frankfurcka policja, okazało się, iż nic takiego nie miało miejsca. Przesłuchano osoby, które bawiły się w noc sylwestrową w okolicach Freßgass, klientów tamtejszych restauracji oraz pracowników i przeglądnięto nagrania z monitoringów. I znaleziono dowód na przestępstwo, ale bynajmniej nie to, o którym wcześniej donoszono.
Na celowniku śledczych szybko znaleźli się ci, którzy "Bildowi" nakłamali o niemającym miejsca ataku muzułmanów. Okazało się, że jedna z osób podających się za ofiarę w noc sylwestrową nie była nawet we Frankfurcie nad Menem. Wszystkim uczestnikom tej zakrojonej na szeroką skalę mistyfikacji grozi teraz odpowiedzialność karna. "Bild" opublikował natomiast przeprosiny skierowane do czytelników, w których sam pomaga zdemaskować kłamstwa swoich niedawnych informatorów.
źródło: "Frankfurter Rundschau" / "Bild"Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl