Gdy o tym, że głodujący medycy wybrali obraźliwą formę protestu mówi posłanka Hrynkiewicz (PiS), można wzruszyć ramionami. To tylko jeden z przykładów arogancji władzy. Gdy podobny tekst popełnia publicystka Dominika Wielowieyska, pozostaje już tylko facepalm.
"Strajk głodowy jako forma protestu powinien być zarezerwowany dla obrony wartości fundamentalnych" – przekonuje Wielowieyska, która najwidoczniej nie słyszała o głównym postulacie lekarzy, czyli zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB. Pozwolę sobie napisać wielkimi literami, by nie było wątpliwości co do fundamentalnego znaczenia tego postulatu: CHODZI O ŻYCIE, ZDROWIE I GODNOŚĆ PACJENTEK I PACJENTÓW. Jeśli to nie są wartości fundamentalne, to co nimi jest?
Tymczasem Dominika Wielowieyska redukuje Protest Medyków do żądań płacowych, w ogóle nie odnosząc się do postulatu 6,8 proc. PKB na zdrowie. Pisze tylko enigmatycznie o zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia. Nie zna tego bardzo konkretnego postulatu? Zapomniała? Nie uznaje go za istotny? Każda z tych możliwości jest niepokojąca dla czytelnika, czytającego jej komentarz. Opinie można mieć różne, ale nie wolno pomijać fundamentalnych faktów.
Dominika Wielowieyska tłumaczyła potem na Facebooku, że krytykuje tylko i wyłącznie formę protestu, bo jej sympatia jest po stronie medyków. W felietonie odnosi się również do uczestniczek Czarnego Protestu, karanych przez sądy za niesienie na sztandarach symboli, które nacjonaliści mają na wyklętych skarpetkach, bejsbolach i gaciach. Według Wielowieyskiej kobiety są karane słusznie, ubolewa jedynie nad tym, że wymiar sprawiedliwości nie dostrzega większego nadużywania symboli po stronie samozwańczych patriotów.
Tymczasem wolność i godność kobiet to wartości fundamentalne. W obu przypadkach – medyków i kobiet (tak, medyczki należą do obu grup) – wartości fundamentalne są związane z socjalnymi.
Być może miałam więcej styczności z publiczną służbą zdrowia niż Dominika Wielowieyska. Na zawsze będę miała przed oczami "socjalne" leczenie pacjentki z niewykrytą białaczką apapem, bo nie można zlecać tak dużo badań, a pewnie chodzi tylko o zwykły ból (nieleczona kobieta umarła).
Widzę talerze pacjentów z żałosną namiastką tego, co powinno być posiłkiem, który pozwoli im wrócić do zdrowia, a nie pogłębi chorobę przez niedożywienie. Znam ludzi, których choroba lub niepełnosprawność pogarsza się, bo państwo tak dba o kwestie "socjalne", że dostęp do rehabilitacji mają za rok.
Nie razi mnie więc drastyczna forma protestu młodych lekarzy. Po dwóch latach dobijania się do drzwi Kancelarii Premiera, przychodzi czas na radykalne metody. Nikt nie zaczął głodować na "dzień dobry". Podobnie Czarny Protest nie wyszedł na ulice z powodu jednego seksistowskiego incydentu.
A więc nie chodzi "tylko" o pensje medyków (ale skoro już przy tym jesteśmy, uważam, że powinni godnie zarabiać, a 1400 zł na rękę dla lekarki stażystki to wstyd dla państwa i społeczeństwa). Chodzi o nasze życie, zdrowie i godność. Chodzi o ich życie, zdrowie i godność. Wartości fundamentalne. Mamy prawo ich bronić takimi metodami, jakie uznamy za stosowne. A mówienie medykom, że czegoś nie rozumieją (Wielowieyska), a tak w ogóle to "niech jadą!" (Hrynkiewicz), to w najlepszym wypadku brak solidarności, a w najgorszym pogarda.
O ile można zrozumieć ten mechanizm u parlamentarzystów i ich rodzin, bo mają własną, bezkolejkową opiekę zdrowotną, i gwiżdżą na to, że ludzie latami tułają się po lekarzach albo umierają w kolejkach, o tyle wśród dziennikarzy trochę mniej. Kolejne grupy zawodowe są atakowane przez władzę, tymczasem mamy do czynienia z zapierającym dech w piersi brakiem solidarności. Pomijając już czysto ludzkie względy: kto będzie walczyć o wolne media, gdy partia wyciągnie po nie rękę?