Baner promujący kandydaturę Wrocławia na Europejską Stolicę Kultury.
Baner promujący kandydaturę Wrocławia na Europejską Stolicę Kultury. Fot. Łukasz Giza / Agencja Gazeta

Choć Kraków przeżywa oblężenie turystów, lokalni aktywiści narzekają na życie kulturalne w mieście. We Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury 2016, do kina czy teatru chodzi kilka procent mieszkańców. Okazuje się, że największe polskie miasta wcale nie są tak "kulturalne", jak im się wydaje.

REKLAMA
“Kraków nie jest stolicą polskiej kultury" – rozpoczynają swój manifest “O Kulturę Obywatelską” aktywiści kulturalni z grodu Kraka – Tomasz Kireńczuk i Piotr Sieklucki z Teatru Nowego. W ostrych słowach rozprawiają się w nim z obliczem dzisiejszego życia kulturalnego w ich mieście: podkreślają, że krakowska kultura jest “smutna i biedna”, zamknięta w przestarzałych instytucjach, oparta na monologu i potakiwaniu, a nie autentycznej dyskusji.
"Manifest: O Kulturę Obywatelską"
fragment

* Krakowska Kultura to Kultura Wielkich Mistrzów i Wielkich Tradycji, którzy potrzebują swoich następców. Dlaczego większość z nich wyjechała do Warszawy?
* Działalność Kulturalną można i trzeba przeliczać na pieniądze, ale tylko pod warunkiem, że liczy się nie tylko wydatki, ale także wpływy, i to zarówno finansowe, wizerunkowe, jak i rozwojowe. Inaczej to nie ma sensu.
* Nie chcemy, aby o Kulturze decydowali ci, którzy w niej nie uczestniczą. CZYTAJ WIĘCEJ


Czy naprawdę jest tak źle? Publikacja manifestu zbiegła się w czasie z naszym artykułem o finansowym sukcesie Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, która to instytucja dostała się nawet w tym roku na listę “Diamentów Forbesa”. Nie udało się to nigdy żadnemu innemu muzeum w Polsce. To jak to w końcu jest z tą kulturą w Krakowie?
Podobne pytania każe postawić wywiad “Wyborczej” z Ministrem Kultury Bogdanem Zdrojewskim, w którym polityk rozmawia z dziennikarką o polityce kulturalnej Wrocławia. Okazuje się, że chociaż władze miasta szczycą się tytułem Europejskiej Stolicy Kultury 2016, to tylko 7 proc. mieszkańców miasta aktywnie uczestniczy w życiu kulturalnym stolicy Dolnego Śląska. Za taką "stolicę" to ja dziękuję.
Nie najlepiej dzieje się też w Łodzi, która od dawna ma ambicje, by kreować się na stolicę kultury niezależnej, tymczasem po fiasku planów budowy studia Davida Lyncha, wizerunkowo coraz bardziej osuwa się w kierunku smutnego, wymarłego miasta, co odnotował nawet brytyjski tabloid "The Sun".
O tym, które polskie miasto zasługuje na miano kulturalnej stolicy Polski, a także o tym, czy “kulturalny” znaczy to samo w ustach władz, artystów i mieszkańców polskich miast, rozmawiamy z Arturem Celińskim z czasopisma “Res Publica Nowa”, szefem zespołu „DNA Miasta” i aktywistą miejskim.
Przykład manifestu krakowskich artystów, którzy wyrażają swoje niezadowolenie, otwarcie mówiąc, że “Kraków nie jest stolicą polskiej kultury” może dziwić. Wydaje się, że w powszechnej świadomości żadne inne miasto nie łączy się równie mocno z kulturą.

Artur Celiński: Z całą pewnością tak jest. Myślę, że gdyby przeprowadzić sondaż, to 90 proc. Polaków mówiąc “Kraków”, zaraz pomyślałoby o jego wyjątkowym, kulturalnym charakterze. Ale jak widać, opinia publiczna może mieć zupełnie inne zdanie w tej sprawie niż miejscowi artyści.
No właśnie. Mam wrażenie, że o kulturalnym charakterze można mówić co najmniej na kilku poziomach. Bo “kulturalność”, czymkolwiek by była, co innego znaczy dla artystów, co innego dla władz miasta, a jeszcze inna jest perspektywa mieszkańców.
To, o czym pan mówi, dobrze było widać na przykładzie wyścigu miast o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. W niektórych metropoliach władze potraktowały działania związane z tym przedsięwzięciem czysto wizerunkowo, niemal bez współpracy z miejscowymi środowiskami twórczymi, NGO-sami i miejskimi aktywistami.
Z kolei w innych miejscach w Polsce udział w zmaganiach o tytuł ESK był stymulowany oddolnie i aktywizował naprawdę szerokie środowiska twórców, aktywistów, ale i mieszkańców. Niestety w niektórych przypadkach ten oddolny zapał nie przyniósł żadnych rezultatów, bo władze miast były zupełnie nieprzygotowane do podjęcia dialogu.
Mówimy o ESK, ale problem z oceną tego, jak ważna jest kultura w życiu danego miasta, jest szerszy. Czy można w ogóle mówić o jakichś obiektywnych miarach, które pozwoliłyby nam powiedzieć, kto zasługuje na koronę kulturalnej stolicy Polski?
Przyznam, że mam problem z odpowiedzią na tak postawione pytanie, bo rzeczywiście kultura wymyka się ilościowym wskaźnikom. Tak przynajmniej twierdzą sami artyści, czy miejscy aktywiści. Z drugiej jednak strony od ilościowych analiz nie da się uciec, bo przecież urzędnicy muszą jakoś mierzyć np. to, czy efektywnie wydają publiczne pieniądze przeznaczone na kulturę.
No więc jak to robią?
Problem polega na tym, że w większości przypadków nie mają do tego odpowiednich narzędzi. Wielu przedstawicieli władz, z którymi rozmawialiśmy w ramach przeprowadzonego przez nas badania, przyznawało otwarcie, że o tym, czy dobrze wydali pieniądze, dowiadują się z gazet. Nie ma bowiem w polskich miastach wypracowanych, innych niż czysto finansowe, mechanizmów oceny wykorzystywania środków publicznych w kulturze. Trudno jest więc ocenić, czy pieniądze z miejskiej kasy są dobrze wydawane.
No dobrze, a abstrahując od wydawania pieniędzy: czy można jakoś zmierzyć kulturalny potencjał polskich metropolii?
To zależy od tego, jak zdefiniujemy kulturę. Czy chodzi o zwykłą rozrywkę, czy o społeczną więź wynikającą z zaangażowania obywateli w życie kulturalne? A może potencjał kulturalny powinniśmy mierzyć biorąc pod uwagę ilość osób zatrudnionych na stanowiskach związanych z kulturą? Tylko że w takim przypadku okaże się np., że Łódź jest bardziej “kulturalna” niż Kraków, niezależnie od jego renomy i marki.
No właśnie. Czy istnieją jakieś w miarę wymierne sposoby mówienia o tym, jak ma się kultura w konkretnych miejscach?
Niektórzy podchodzą do tego bardzo pragmatycznie, opierając się na najbardziej wymiernych wskaźnikach. Np. w raporcie firmy doradczej PriceWaterHouseCooper’s korzysta się z takich miar, jak ilość miejsc w kinach, w teatrach czy na stadionach.
Ale czy w ten sposób mówiąc o kulturze, czegoś nie tracimy?
No właśnie. Jak już mówiłem, takie podejście musi budzić opór, bo nie uwzględnia złożoności tego, czym może być miejska kultura. Ale generalnie w miastach, a także na poziomie centralnym, brakuje nam lepszych miar. Wynika to w dużej mierze z faktu, że nie zostały określone precyzyjnie kulturalne cele władz miejskich. Jeśli nie wiemy, co chcemy osiągnąć, trudno jest mierzyć ew. postępy.
A może kryterium finansowe? Pisaliśmy w naTemat o fenomenie Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, które dzięki swoim wynikom dostało się nawet na listę “Diamentów Forbesa”. Czy zyskowność działań kulturalnych może pomóc w ocenie kulturalnego potencjału miast?
Teoretycznie tak, ale przecież nie może to być jedyne kryterium. Miasta często padają ofiarą właśnie takiego, finansowego i ilościowego myślenia o kulturze, budując swoje strategie np. w oparciu o dwie instytucje i jedną dużą imprezę, czy festiwal, który gromadzi tłumy, a może nawet przyniesie zysk. Ale taki “festiwalowy” model działań nie wszystkim się podoba, bo pomija aspekt “więziotwórczy”, o którym już mówiłem.
No dobrze, skoro więc trudno będzie nam odpowiedzieć na pytanie o to, które miasta są najbardziej “ukulturalnione”, może mógłby pan ocenić chociaż miejskie władze i to, jak prowadzą politykę kulturalną.
Ciekawym przykładem bardziej “obywatelskiego” podejścia do kultury jest Łódź, ale też np. Elbląg, gdzie ostatnio przeformatowano miejską politykę kulturalną, mocno ją unowocześniając. Warto też zwrócić uwagę na Białystok, gdzie liczne organizacje pozarządowe podejmują dialog z władzami i skutecznie wzmacniają kulturalny potencjał miasta.
A gdzie jest gorzej?
Myślę, że chociaż w Warszawie władze wypracowały świetną formułę kontaktu z NGO-sami, wciąż pozostają wobec tych organizacji nieufne. Mimo postępów nie widzę, żebyśmy mieli do czynienia z realnym współdecydowaniem o kształcie miejskiej polityki kulturalnej. Mam wrażenie, że także w Krakowie współpraca między stronami mogłaby być lepsza.
Ale generalnie idzie ku lepszemu. Szukamy, patrzymy na to, co się dzieje na Zachodzie. Ciekawe rzeczy dzieją się nawet w dość “niepozornych” miejscach jak Bydgoszcz czy wspomniany wcześniej Białystok. Te mniejsze ośrodki, nie posiadające często mocnej kulturalnej marki, często robią rzeczy znacznie lepsze, ciekawsze, niż np. o wiele bardziej popularny Kraków.