Gdy w sieci pojawił się film przedstawiający falę w chińskiej armii, wszyscy byli głęboko poruszeni. Jednak bestialstwo żołnierzy z Chin przypomniało także najciemniejsze karty z historii Wojska Polskiego. – Ludzie płaczą dziś nad Chińczykami, a na tym filmiku nie zobaczyłem nic, czego bym nie przeżył sam – mówi nam ofiara fali w polskiej armii. – Przecież kotem nie było się przez całe życie. Dziewczyny płakały, jak chłopak na przepustkę przejeżdżał obity, ale potem pękały z dumy jak opowiadał, że rządzi na kompanii – stwierdza wojskowy emeryt. A jak w wojsku jest dziś?
Od kilku dni cały świat żyje nagraniem ujawniającym kulisy brutalnej fali w chińskich służbach. Film, na którym widać, jak starsi żołnierze poniżają nowo przyjętych poborowych i biją tak dotkliwie, jak tylko potrafią, wywołał spore oburzenie także nad Wisłą. W komentarzach pojawiających się pod tym nagraniem wielu dziwi się, jak można posunąć się do takiego bestialstwa i przekonuje, że coś takiego nie mogłoby mieć miejsca w Europie. Innego zdania są jednak ci, którzy pamiętają czasy, gdy z falą zmagała się także polska armia...
Bestie z Chin? "W Polsce nie było lepiej, ale nikt tego nie nagrał"
– Ludzie płaczą dziś nad Chińczykami, a jeszcze całkiem niedawno w Polsce o fali mówiło się jak o swego rodzaju folklorze. Ludzie się śmiali, że chłopak musi iść do wojska, by tam dorosnąć, czyli także dostać swoje w skórę. To, co dziś ludzie komentują jako bestialstwo Chińczyków było u nas normą przez wiele lat. Na tym filmiku nie zobaczyłem właściwie niczego, czego bym nie przeżył sam – mówi naTemat Andrzej, który do poboru trafił na początku lat 90-tych.
Tak wygląda fala w chińskiej armii
Nasi rozmówcy przyznają, że Wojsku Polskim dochodziło do podobnych scen
Andrzej teraz pracuje w agencji ochrony jako specjalista od monitoringu. I żartuje, że tę pracę ma właśnie dzięki wojsku i fali. Andrzej wybrał taką pracę, bo agencja chętnie zatrudnia rencistów. A on od kilkunastu lat leczy się neurologicznie. – Wyszedłem z woja jako dwudziestoparolatek z drżeniem dłoni i nawracającymi niedowładami. Tak mi pomagali dorosnąć, że dostałem w skórę chyba trochę za mocno – stwierdza.
– Do niedawna Wojsko Polskie niczym nie różniło się od tych Chińczyków na nagraniu. Różnica taka, że wtedy nie było komórek i nikt nie miał jak tego nagrać – ocenia mój rozmówca. Andrzej wspomina, że jako kota stare wojsko "trenowało" go jeszcze wymyślniej niż robi się to dziś w Państwie Środka. – Ludzie płaczą, że tam kilku kolesi jednego chłopaka kopie po całym ciele. U nas ustawiali się pod ścianą na korytarzu i kazali czołgać się przez taki tunel kopniaków. Człowiek wyglądał jak bokser po walce. To tam straciłem dwa zęby i oberwałem w łeb tak, że wylądowałem w szpitalu na ponad miesiąc – opowiada.
Kolejne ofiary liczą się w sądach
Andrzej zastanawia się dziś nad dochodzeniem od armii odszkodowania. Na poszukiwanie sprawiedliwości po latach decyduje się ostatnio bowiem coraz więcej osób, które przez falę straciły zdrowie. W roku 2008 jako pierwszemu udało się to byłemu marynarzowi Juliuszowi Widerze. Szczeciński sąd apelacyjny nakazał wówczas Marynarce Wojennej wypłatę ponad 1,7 mln zł odszkodowania i dodatkowo ponad 8 tys. zł miesięcznej renty. Widera również wyszedł z armii z problemami neurologicznymi.
Przed dwoma laty w jego ślady postanowił pójść Tomasz W. spod Kościerzyny, który po wyjściu z wojska został uznany za upośledzonego. Gdy w roku 2003 zakładał mundur, miał tymczasem najwyższą kategorię A. Natomiast jednostkę opuścił wcześniej zaliczając długie leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Jego pełnomocnik przekonywał, że na pojawienie się u niego schizofrenii bezpośredni wpływ musiało mieć traktowanie przez kolegów z wojska. Czyli oprócz bicia, oddawanie na niego moczu i brudzenie kałem. Tomasz W. ma na razie jednak mniej szczęścia niż Widera. Sąd oddalił jego pozew.
Sąd w Lublinie przyznał tymczasem rację byłemu poborowemu Kamilowi Ł., który pozwał wojsko za "stawianie do pionu". W nomenklaturze żołnierzy uczestniczących w fali to nagłe podnoszenie łóżka z leżącym na nim kotem. Kamil Ł. był tym tak zaskoczony, że z impetem uderzył głową w ścianę i wiele dni spędził w szpitalu. Otrzymał 139 tys. zł odszkodowania.
"Przecież kotem nie było się przez całe życie"
Nie wszyscy wspominają jednak falę w taki sposób. – Na pewno lepiej, że to się skończyło, ale nieprawdą jest, że każdy kto dostał w wojsku w dupę źle to wspomina – mówi mi Mirosław, emerytowany podoficer z Gdańska. – Lata 80-te czy 90-te to były trudne czasy, no to trudno było też w woju. Ale przecież kotem nie było się przez całe życie. Dziewczyny płakały, jak chłopak na przepustkę przejeżdżał obity, ale potem pękały z dumy jak opowiadał, że rządzi na kompanii. A rządził, bo był twardy i wytrzymał – stwierdza wojskowy emeryt.
I za wszelką cenę przekonuje, że fala była ważnym elementem wyszkolenia żołnierzy gotowych na wszystko. – Dziś chłopaki mają Afganistan, ale ci, co tam jechali pierwsi też przecież nie pękali. Jak pan myśli, dlaczego? – pyta retorycznie.
Zupełnie inaczej widzi to jednak płk Tomasz Szulejko, rzecznik prasowy Sztabu Generalnego. – Dziś mówimy o wojsku zawodowym, w którym służą ochotnicy, pasjonaci. Którzy przyjeżdżają na służbę z domu i po zakończeniu pracy do tego domu wracają. Minęły już czasy, gdy żołnierze byli cały czas w koszarach i permanentnie przez całą dobę byli skazani na swoje towarzystwo. Wtedy rodziły się właśnie te subkulturowe zjawiska, które doprowadzały do pojawienia fali – mówi.
Zawodowcy nie mają czasu na falę
Jego zdaniem, ważnym źródłem fali był przymusowy pobór. Przez dziesiątki lat do armii trafiali bowiem ludzie z najrozmaitszych środowisk i każdy z nich miał absolutnie inną motywację do służby. – Do tych najgorszych zjawisk dochodziło tam, gdzie były największe skupiska żołnierzy pochodzących z różnych środowisk, co było czasem trudne do opanowania – ocenia płk Szulejko. Oficer przyznaje, że obraz tamtych czasów - choć przerysowany - dość dobrze oddaje słynny obraz Feliksa Falka "Samowolka". – Tam pokazano pewne mechanizmy psychologiczne, które tym wszystkim kierowały. To były jednak czasy innych realiów społecznych, ekonomicznych i prawnych w Polsce. Zupełnie inne było też Wojsko Polskie – stwierdza pułkownik.
"Samowolka"
Ten film podobno najlepiej oddaje smutny klimat najgorszych czasów w polskiej armii.
Jak w Polsce udało się w krótkim czasie rozstać się z przemocą w koszarach tak skutecznie, że od kilku lat właściwie nikt w armii na falę się już nie uskarża? – My dziś szukamy ludzi dojrzałych. Najlepszych, spełniających wysokie kryteria psychiczne i fizyczne, wykształconych, o wysokiej motywacji do służby. Tacy żołnierze skupiają się na wykonywaniu swoich zadań. Na tym polega profesjonalizm. W wielu miejscach i sytuacjach żołnierze działają w warunkach wojennych. A szkolenie organizujemy w sposób przypominający realne pole walki. To wpływa na postrzeganie swojej roli w zespole, zmianę mentalności i kształtowanie właściwych postaw. Armia z powszechnego poboru czasem się po prostu nudziła i rodzić mogły się zachowania patologiczne. Dziś w naturalny sposób te wszystkie problemy zniknęły. Bo zawodowcem jest tak generał, jak i szeregowy – podsumowuje płk Szulejko.