John Godson jest oburzony przypadkiem babci, która stanie przed sądem za klapsa dla wnuczka
John Godson jest oburzony przypadkiem babci, która stanie przed sądem za klapsa dla wnuczka Fot. archiwum Johna Godsona

– Popadliśmy w paranoję, która każe każdego klapsa traktować jako przemoc w rodzinie. Możemy przewidywać, że przed sądami rodzinnymi będzie więcej spraw o klapsy – mówi naTemat poseł John Godson. To komentarz do historii mieszkanki Bartoszyc, która będzie sądzona za uderzenie wnuka.

REKLAMA
W Bartoszycach 9-latek zaalarmował policję, bo dostał od babci klapsa. Teraz kobieta stanie przed sądem rodzinnym. Jak pan, zwolennik stosowania klapsów jako metody wychowawczej, to ocenia?
Pierwszy raz słyszę tę historię i szczerze mówiąc jestem zdumiony. Uważam oczywiście, że wylano dziecko z kąpielą, a jednocześnie ta sprawa jest oczywistym skutkiem społecznej atmosfery, jaką wokół klapsów się buduje. Popadliśmy w paranoję, która każe każdego klapsa traktować jako przemoc w rodzinie. Po tej sytuacji, a pewnie będą następnego tego typu, wszyscy chyba widzą, w jak złym kierunku poszła zmiana opinii dotyczącej metod wychowawczych. Mamy przypadek, gdy dziecko doniosło na opiekuna.
Myśli pan, że spraw o klapsy przed sądami rodzinnymi będzie więcej?
Można tak przewidywać, bo rodzice są coraz bardziej ograniczani, a dzieci stają się świadome, co i jak mogą przeciwko nim wykorzystać. Możemy być świadkami dotąd niespotykanego donosicielstwa. W mojej ocenie trzeba też trochę rozsądku instytucji, takich jak sąd czy policja. Nie można aresztować babci i podać do sądu, bo wymierzyła klapsa wnukowi. Tym bardziej, że mówimy o starszej osobie, wychowanej w innych okolicznościach i w innej kulturze metod wychowawczych. O tym też trzeba pamiętać.

Pan otwarcie przyznał, że stosuje klapsy wobec swoich dzieci. Nie obawia się pan, że kiedyś potraktowane to zostanie jako przemoc w rodzinie, np. przez sąsiadów?

Ja powiedziałem wyraźnie, że moje dzieci dostawały klapsy, kiedy były młodsze. Dzisiaj nie dostają, choć pewnie wolałyby klapsa od innych środków wychowawczych: zakazu korzystania z komputera czy oglądania telewizji. Ja zawsze będę stał na stanowisku, że tzw. negatywne metody wychowania są konieczne. Dziecko powinno kojarzyć złe zachowania z negatywnymi konsekwencjami. Druga rzecz to prawdziwa przemoc w rodzinie, z którą trzeba walczyć. Ale zakazanie klapsów temu nie służy.
Właściwie to już są zakazane.
Tak, ale wszystko zależy od tego, czy ten zakaz będzie egzekwowany. Jeśli przyjęlibyśmy, że będzie w każdym przypadku, to większość rodziców w Polsce będzie miała problemy. Dzieci będą coraz bardziej zuchwałe. Już dzisiaj zdarza im się mówić do rodziców: „a co mi zrobisz”. Dlatego nie powinniśmy ograniczać metod, które nie są niezgodne z etyką i prawem.
Ale, jak mówi wielu ekspertów, mogą być wstępem do poważniejszych przypadków przemocy. Gdzie jest według pana ta granica?
Różnica między klapsem a przemocą tkwi w tym, czy rodzic wymierza klapsa rozsądnie i w sposób przemyślany, czy robi to w emocji. Jeśli wylewamy frustracje i złość na dziecko, lejemy je pasem czy po twarzy, to nikt nie ma wątpliwości, że to jest naganne. Ale jeśli mówimy: „słuchaj, daję ci możliwość: dostaniesz linijką albo klapsa albo masz szlaban na komputer – wybierasz”, to już zupełnie co innego. Dziecko wie, za co otrzymuje karę i wie, że więcej w określony sposób nie może się zachować. Tak się buduje odpowiedzialność. Postawmy na wychowanie bez ekstremów: bez przemocy, ale i bez paranoi.
Z badań wynika, że więcej niż połowa Polaków akceptują klapsa jako metodę wychowawczą. Cieszy to pana?
To dużo, ale myślę, że w rzeczywistości akceptacja jest jeszcze większa. Ludzie na tego typu pytania często odpowiadają w sposób, który jest akurat popularny. Niepopularne jest raczej to, że się popiera klapsa. Natomiast dyskusja społeczna o metodach wychowawczych idzie w niepokojącym kierunku. Można wyobrazić sobie, że za 10-20 lat nawet najmniejsze dotknięcie dziecka będzie traktowane jak przemoc. Przypadek babci sądzonej za klapsa tylko to potwierdza.