Rodzina i kariera? Żaden problem - mówi Eliza Krakówka, didżejka, fotografka i mama dwóch dziewczynek
Rexona wspiera aktywne kobiety
20 maja 2014, 11:37·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 maja 2014, 11:37
Eliza Krakówka to dziewczyna-orkiestra. Dosłownie. Jest didżejką i mamą dwóch uroczych dziewczynek, Suzy i Miki. Współorganizuje akcje kulturalne, targi Urban Market i słynne już Kobiety-Pistolety, promuje młodych artystów. Mało? Jest też fotografką i właśnie przymierza się do pierwszej wystawy, kręci filmy i wraz ze wspólniczką prowadzi własną kawiarnię my'o'my w warszawskim Śródmieściu. – Czasem mam wrażenie, że moja głowa się przegrzewa – śmieje się, opowiadając jak udaje jej się połączyć rodzinę i aktywne życie. Zobaczcie, jak ona to robi.
Reklama.
Rodzina, kawiarnia, sesje fotograficzne, mnóstwo akcji kulturalnych... Każdy Pani dzień jest tak zabiegany?
Każdy dzień jest inny i to właśnie ekscytujące. Wstaję zwykle koło 7.00 rano, budzę córki i wspólnie jemy śniadanie. Szykuję je do przedszkola, a odprowadza je tata. Wtedy wsiadam na rower i jadę do swojej kawiarni my'o'my. O 17.00 jadę po dziewczynki. Wracamy do domu, bawimy się i wymyślamy różne kreatywne zajęcia. To również mi sprawia frajdę, bo na kilka godzin mogę oderwać się od pracy i obowiązków. Koło 22.00 dziewczynki są już w łóżkach, a wtedy ja włączam komputer i siadam do pracy. Obrabiam zdjęcia, piszę mejle albo pracuję nad jakąś akcją.
Teraz akurat zbliża się całodniowy Urban Piknik, skoncentrowany na miejskich sportach, planowaniu wakacji i gastronomii. Organizuję też sporą strefę mody na festiwalu muzycznym Audioriver, który startuje w lipcu. W międzyczasie jest jeszcze impreza kulinarna Urban Market i zbliża się kolejna edycja akcji Kobiety-Pistolety, więc trzeba dopiąć mnóstwo spraw. Ostatnio kręcę też krótkie filmiki i reklamówki dla marek niszowych. Wieczorami staram się to wszystko ogarnąć, ale pilnuję żeby przed północą być w łóżku. No i dwa razy w tygodniu znajduję czas na pole dance.
Właśnie, trenuje Pani pole dance w kultowej szkole Oh Lala. Taniec na rurze to fajna sprawa?
Tak, pole dance to połączenie akrobatyki z baletem, kształtuje każdy mięsień ciała. Strasznie się nudziłam na basenie i siłowni. Kiedy znajoma otwierała w Warszawie szkołę tańca Oh Lala, robiłam tam zdjęcia do jakiegoś artykułu i strasznie mi się spodobało. Pomyślałam: może to coś dla mnie? I po pierwszych zajęciach wpadłam, trenuję pole dance już dwa lata z coraz większą zajawką.
Niewiele jest chyba kobiet didżejek. Jak Pani się znalazła w tym gronie?
Wszystko zaczęło się 15 lat temu – w czasach, kiedy kobiety w tym środowisku były odbierane jeszcze bardziej kontrowersyjnie niż teraz. Zainspirował mnie mój były chłopak, wtedy uważany za jednego z najlepszych didżejów w Polsce. Miał płyty, gramofony, ale uparcie nie chciał mnie uczyć :) Zawzięłam się i zaczęłam ćwiczyć sama.
Potem z dwiema koleżankami stworzyłyśmy trio didżejskie Lezbend. Grałyśmy we wszystkich kultowych klubach (większość już niestety nie istnieje) i na festiwalach m.in. w Amsterdamie czy na tourze po USA. Zgarnęłyśmy nawet nagrodę New Warsaw Express. Kolejny projektem był kolektyw detroitZdrój, który – mniej aktywnie – ale działa do dziś. Z muzyką byłam długo związana: prowadziłam Klub 55 w Pałacu Kultury i Nauki, pracowałam w agencji Ameba, która organizowała pierwsze w Polsce koncerty Massive Attack i Morcheeby. Teraz gram już rzadko, bo staram się nie zarywać nocy.
A fotografia? Kiedy doszła kolejna pasja?
Od kiedy pamiętam intrygowały mnie fajne zdjęcia. Już jako podlotek wertowałam gazety mamy :) Pierwszą lustrzankę kupiłam sobie 8 lat temu i tak się zaczęło: robiłam zdjęcia wszystkim i wszystkiemu. Setki zdjęć dziennie ;) Trzy lata temu, po wernisażu w Oh Lali narodził się mój projekt "Kobiety". Fotografuję interesujące i silne kobiety, które mają w sobie „to coś”. Na początku były znajome i przyjaciółki, potem ten krąg zaczął się poszerzać. Zdjęcia są trochę erotyczne, ale nie wulgarne. Niektóre modelki wracają kiedy mają gorszy dzień i proszą ”zrób mi zdjęcie...”. Żeby zobaczyć siebie w innej wersji i poczuć się lepiej. To ma chyba efekt terapeutyczny. Na razie zamieszczam zdjęcia na Facebooku i marzy mi się własna wystawa. Ale do tego brakuje mi jeszcze wielu sesji. Robię też komercyjne zdjęcia: pokazy mody, backstage, fotografia reklamowa, korporacyjna...
Zdjęcia autorsta Elizy
Grafik imprez i akcji kulturalnych, które Pani organizuje, jest imponujący. Jak udaje się to wszystko koordynować, skąd pomysły na kolejne?
Nagle przychodzi olśnienie. Zwykle kiedy rozmawiam z jakąś kreatywną osobą, pomysły kiełkują same. Najbardziej rozpoznawalny jest chyba Urban Market, który już na stałe wpisał się w kalendarz Warszawy. Są restauracje, wystawcy, można dobrze zjeść, są młodzi i zdolni kucharze, można kupić książki kucharskie i dobry dizajn, żywność ekologiczną. To jedna wielka biesiada, ludzie jedzą i się śmieją :) Za każdym razem odwiedza nas 2-3 tysiące osób.
No i jeszcze Kobiety-Pistolety czyli przestrzeń dla kobiet, które znajdą tu wszystko: warsztaty z psychologami, ubrania, kobiety, sex-shopy, kosmetyki... Zapraszamy na nie młodych projektantów, twórców, handmade'owców, można znaleźć oryginalne ciuchy czy ręcznie robioną biżuterię. Kobiety-Pistolety odbywają się 1-2 razy w roku i najfajniejsze jest to, że kiedy zaczynamy organizować akcję, ludzie sami zgłaszają się do nas z ciekawymi pomysłami. To jest masa roboty, trzeba zorganizować miejsce i atrakcje, ściągnąć wystawców... Poza tym współorganizuję m.in. urban pikniki i jednorazowe eventy: wielkie miejskie śniadania, warsztaty kulturalne... Musi przyjść dobry pomysł.
Można bez szkód połączyć rodzinę, pracę i aktywny tryb życia?
Gimnastykuję się, żeby było można :) Bardzo się staram, żeby każdy codziennie dostał swoją porcję uwagi. Dużo rozmawiam z córkami o życiu, kiedy wracamy do domu bierzemy się za rysowanie, śpiewanie czy inne kreatywne zajęcia. Czasem do kina, ale młodsza zasypia w trakcie seansu :) Myślę, że one są przyzwyczajone do mojego trybu życia. Kiedy prowadziłam kawiarnię, miałam starszą w wózku i młodszą w brzuchu. Rozwijały się razem ze mną. Męża mam wieczorami, wtedy mamy czas posiedzieć, porozmawiać. No, i zostają weekendy.
Wystarcza jeszcze czasu na jakieś życie towarzyskie?
W tygodniu średnio. Zazwyczaj odpadam, kiedy wracam do domu i wolę spędzić czas z dziewczynkami. Przyjaciół mam na co dzień. Czasem urywamy się z mężem do kina, na kolację i spotykamy się z ludźmi. Ale całonocne imprezy musiałam sobie już odpuścić. I tak czasem czuję, że moja głowa się przegrzewa.
Zobacz przesłanie Elizy
Zapraszamy do dyskusji
Co Wy o tym sądzicie? Czy doba powinna być dluższa? ;-) Czy myślicie, że pogrzebiemy wreszcie topos Matki-Polki, która ma pracować dla dobra społeczeństwa, dzieci i mężczyzny, a nie może się spełniać sama w tym co robi? Czy zdrowy egoizm musi się wykluczać z miłością do partnera i dzieci?