Leszek Balcerowicz stara się odsunąć od codziennej politycznej wojny i wypowiadać się tylko w ważnych kwestiach, które nie wykraczają poza obszar jego zainteresowań. Kiedy mówi, to spokojnie i merytorycznie. Dlatego coraz częściej pada hasło "Balcerowicz musi wrócić". Ale nie wróci. A nawet jeśli coś go podkusi, to zupełnie nie odnajdzie się w dzisiejszej polityce.
"Balcerowicz musi wrócić" – można coraz częściej usłyszeć. Tak jak przez lata różne grupy domagały się jego odejścia, tak dzisiaj chcą jego powrotu do realnej polityki. Bo dzisiaj, chociaż prof. Leszek Balcerowicz jest blisko polityki, nie jest uczestnikiem gry partyjnej. Na losy państwa stara się wpływać za pomocą swojej fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Często jest też proszony o komentarz. Ale mówi tylko o sprawach dotyczących gospodarki i finansów publicznych, nie pozwalając sobie na wycieczki w rejony, które nie są jego specjalizacją. A kiedy już mówi, to spokojnie i merytorycznie. Tak jak podczas swojej ostatniej wizyty w "Faktach po Faktach" w TVN24. Po tym programie po raz kolejny pojawiły się głosy, że Balcerowicza brakuje w polityce.
Balcerowicz odwala całą robotę za PiS. Nie pierwszy raz.
#leszek#Polskę#zbaw
Takie głosy padają od prawa do lewa, od mediów konserwatywnych do tych uznawanych za mainstreamowe. Rzeczywiście w ostatnich dniach Balcerowicz jest powściągliwy i rzeczowy. Podaje przykład dymisji prezesa banku centralnego Włoch, wzywając do dymisji Marka Belkę. – Żaden prezes banku centralnego nie może stawiać takich warunków, nawet jeśli są słuszne. A one niekoniecznie są słuszne – mówił.
Wyjaśniał też jakie możliwości wsparcia rządu PO miał Marek Belka. – Bank centralny to taka instytucja, której działanie zależy od zaufania ludzi. Także zaufania do prezesa – zarzucał. Przypominał, że rządy próbowały naciskać na niego, kiedy w latach 2001-2007 roku był prezesem NBP. W rozmowie padają zarówno nieco dłuższe wywody dotyczące ustawy o NBP czy kwestii ekonomicznych oraz mocne stwierdzenia, na przykład o „deptaniu konstytucji” czy „politycznymi nihilizmie”.
Słaba opozycja
Wypowiedzi Balcerowicza różnią się od rzeczowych opinii polityków opozycji. „Chcemy niepartyjnego premiera tymczasowego. Czas popaprańców się kończy!” – mówił w porannym „Kontrwywiadzie” RMF FM Joachim Brudziński. „To sitwa, tak trzeba to nazwać” – przekonywał dzień wcześniej Jarosław Kaczyński, domagając się dymisji rządu. Janusz Palikot w Radiu ZET oceniał: „Cała elita jest zdegenerowana. Rzygać się chce”.
W oceanie miernoty, jaki prezentuje dzisiaj polska klasa polityczna, Balcerowicz jest jasno świecącą gwiazdą. Świadczy o tym jego popularność, której wyrazem są pełne sale wykładowe na spotkaniach w całej Polsce. Zobaczyć na żywo mógł to Michał Wąsowski, który przygotował reportaż z dnia pracy Leszka Balcerowicza. Ma też sporą siłę przebicia w mediach społecznościowych: na Twitterze śledzi go 16,5 tys. osób, na Facebooku kolejne 7,5 tys., a FOR ma 9,7 tys. lajków. Jak na politykę, to sporo.
Nie wróci
Ale do polityki nie wróci. – Z prostego powodu. Jednostka i jej praca polityczna, nawet najlepsza, nie zmieni sytuacji – mówił w listopadzie 2013 roku, pytany przez Michała Wąsowskiego o to, czy przyjąłby stanowisko w rządzie. – O wiele ważniejsze od dążenia do sprawowania stanowisk we współczesnej Polsce, jest systematyczne mobilizowanie ludzi w społeczeństwie obywatelskim, by systematycznie przeciwstawiali się grupom roszczeniowym – i to staram się robić – dodał.
Otoczenie Balcerowicza potwierdza, że od tego czasu nic się nie zmieniło. Dlatego zawołanie „Balcerowicz musi wrócić” pozostanie bez odpowiedzi. Zakładając jednak hipotetyczny scenariusz powrotu byłego wicepremiera do partyjnej polityki nie widzę absolutnie żadnych szans na jego powodzenie. Wystarczy przypomnieć sobie okoliczności jego rozbratu z polityką.
Unia Wolności – pasmo… porażek
A stało się to w 2000 roku, kiedy przestał być przewodniczącym Unii Wolności. Zostawił partię w marnej kondycji, po latach wyniszczającej koalicji z AWS i kosztownym wizerunkowo rządzie Jerzego Buzka. Balcerowicz, jako szef partii zupełnie nie poradził sobie z wyborami prezydenckimi w 2000 roku. Sam nie wystartował, a partia została bez kandydata, więc poparła Andrzeja Olechowskiego. Ten zgromadzony podczas wyborów kapitał polityczny wniósł kilka miesięcy później do powstającej Platformy Obywatelskiej.
Jako szefowi partii słabo wychodziło mu zarządzanie ludźmi czy praca nad kampaniami wyborczymi. – Do tego partyjnego wątku nie przywiązywałem większego znaczenia – mówi Bogdan Klich, działacz Unii Wolności w latach rządów Balcerowicz. – Ważne było w jakim kierunku idzie UW. Pod kierownictwem LB orientowała się na wartości, to była jej przewaga nad innymi. Wejście do NATO, postęp w negocjacjach wejścia do UE i reformy rządu – to były kluczowe sprawy dla Polski i UW mocno się w nie zaangażowała – mówi.
– Gry polityczne, wewnętrzne mnie nie interesowały – zaznacza. Ale decyzję o nie wystawieniu własnego kandydata w wyborach prezydenckich uważa za słuszną. – To była słuszna decyzja, bardzo za nią wtedy optowałem – relacjonuje. Znacznie więcej wagi do partyjnych działań Balcerowicza przywiązywali autorzy licznych tekstów na ten temat. I nie jest to obraz tak doskonały, jak wielu się dzisiaj wydaje.
Poza tym hasło „Balcerowicz musi wrócić” trzeba by wypełnić treścią. Tymczasem trudno sobie wyobrazić partię, z którą dzisiaj Balcerowicz mógł (i chciał) by się związać. Mało prawdopodobne jest też, że były prezes NBP podejmie trud budowania nowej partii. W dzisiejszym systemie finansowania partii to właściwie niemożliwe.
Stawianie Balcerowicza w roli rycerza w lśniącej zbroi jest myśleniem życzeniowym. Ale patrząc na polityczną drogę byłego wicepremiera może lepiej, by te życzenia pozostały niespełnione. Bo okaże się, że rycerz wcale tak sprawnie nie posługuje się mieczem, a i zbroja nieco zardzewiała.