Kiedy zaczęły się pojawiać się pierwsze cytaty z rozmowy Radosława Sikorskiego z Jackiem Rostowskim w ciemno można było ułożyć listę oburzonych. Ale mało kto zwraca uwagę na to, w czyich oczach Sikorski zyska. Przeciętny wyborca może przecież uznać, że rozmawiały i żartowały "równe chłopy". No, może gdyby jeszcze zamiast wina za 10 tys. zamówili przysłowiowe już "sześć wódeczek".
"Przychodzi pan Jacek do burdelu. A burdelmama: Panie Jacku, pan już dzisiaj trzeci raz. - K***a, przez tę sklerozę zapi***olę się na śmierć” – to tylko próbka humoru Radosława Sikorskiego. Więcej przykładów można znaleźć w nowym numerze tygodnika "Wprost". I przy wielu polskich stołach.
Oprócz "żartów" o burdelu także podczas rozmowy o stosunkach polsko-amerykańskich Sikorski dał popis podobnego poczucia humoru.
Minister, używając swojego niezawodnego Twittera, usiłuje wyjaśniać, że chodziło mu o ruch literacki, sprzeciwiający się kolonializmowi i rasizmowi. Osobliwe tłumaczenie w ustach autora dowcipu o misjonarzu, który został zjedzony przez przodków Baracka Obamy.
Wtedy nie spotkały go poważniejsze konsekwencje, dzisiaj także się na to nie zapowiada. Nie tylko dlatego, że w jego obronie stanął już jeden z dwóch czarnoskórych posłów obecnej kadencji Sejmu.
@johngodson Bycie rasistą jest równie odrażające jak bycie seksistą i homofobem, Panie Pośle
Coraz większe związki z rzeczywistością ma więc teza, że sprośne żarty czy zabarwione ksenofobią komentarze nie wyrządzą Sikorskiemu szkód w kraju. A jeśli kogoś będą razić, balsamem na zdeptane poczucie estetyki będzie brutalnie szczera ocena sojuszu (lub "sojuszu") polsko-amerykańskiego.
Szefowi dyplomacji mogłaby tu tylko zaszkodzić reakcja mediów zagranicznych. A ta jest nad wyraz stonowana.
Większość redakcji skupia się na "robieniu laski Amerykanom" i "bezużyteczności sojuszu", a nie na "murzyńskości". Tak rozkłada akcenty "Financial Times", "The Guardian" czy Buzfeed (który wspomina o murzyńskości jednym zdaniem). Sikorskiego broni też Pierre Briançon z europejskiego oddziału Reutersa.
– Nie jestem jeszcze w stanie ocenić jaki będzie bilans zysków i strat. Wszystko zależy od tego, jaki wizerunek chce budować Sikorski – mówi dr Olgierd Annusewicz, politolog z Instytutu Nauk Politycznych UW.
– Ta wypowiedź to nie jest śmierć polityczna Sikorskiego – twierdzi z kolei prof. Zbigniew Lewicki, kierownik Katedry Amerykanistyki na UKSW. Ale to nie oznacza, że zupełnie ujdzie mu to na sucho. – W Stanach taka wypowiedź jest jednoznacznie odczytywana jako rasizm i uznana za niedopuszczalną. I chociaż nie wpłynie na nasze stosunki państwowe, na pewno będzie rzutowała na ocenę Sikorskiego jako polityka – przekonuje prof. Lewicki.
Jego zdaniem Sikorski powinien jednak w sposób jednoznaczny zmierzyć się z sytuacją. – Zamiast zasłaniać się hasłami z Wikipedii, co tylko obraża inteligencję Polaków, i przekonywać, że czarne jest białe, powinien stawić czoła temu, co się stało – mówi amerykanista.
Nie wiadomo, czy będzie musiał. Bo dla wielu wyborców atrakcyjniejszy jest właśnie taki Sikorski, a nie wykształcony w Oksfordzie elegant, który rozprawia o geopolityce na konferencjach międzynarodowych.
Szef MSZ nagle stał się przecież "równym chłopem". Takim co i przeklnie, i na cycki spojrzy, i zażartuje będąc jednocześnie, jakby powiedział Donald Tusk, człowiekiem zatroskanym losem Polski. Już zresztą pojawiają się głosy usprawiedliwiające zachowanie ministra.
Konsekwencje ze strony zwykle wsłuchanego w "głos ludu" premiera mu też na razie nie grożą. Na konferencji po konsultacjach z hiszpańskim rządem stwierdził, że nie będzie wyciągał konsekwencji z powodu formy, tym zajmie się, kiedy sytuacja się ustabilizuje.
Dlatego Sikorski będzie mógł na razie ignorować głosy krytyki i jednocześnie zbierać poparcie wśród wyborców, w których gust - dzięki "Wprost" - trafił nie tylko ze swoimi żartami.