Obligacje na 250 mln zł, których nikt już nie spłaci i niedokończone mieszkania. Te, w których mieszkają lokatorzy, zagrożone obciążeniem długami. A prezesi zadowoleni, że sprzedali już akcje. Do tego dochodzą krążące pogłoski o wyprowadzeniu około 750 mln zł majątku na Cypr i do Luksemburga. Tą aferą już w połowie 2012 roku śmierdziało niczym w dworcowej toalecie...
Dlatego Karol Antkowiak, prezes i jeden z założycieli Ganta wraz z Luizą Berg, członkiem zarządu do spraw finansowych udzielili internetowego wywiadu zaniepokojonym inwestorom i lokatorom.
- Jak pan ocenia wypłacalność firmy? - pyta inwestor.
- Jest wypłacalna. Na bieżąco reguluje należności. Spłaciliśmy 117 mln kredytów i 90 mln obligacji - uspokaja prezes.
- Czy obligacje są mocno zabezpieczone? Kupując je mogę spać spokojnie?
- Może pan spać spokojnie. Zabezpieczeniem jest majątek naszych innych spółek.
- Czy to prawda, że nie płacicie podwykonawcom?
- Nie. Mogą być chwilowe opóźnienia.
Uspokajający ton wynikał z tego, że notowana na giełdzie spółka Gant Development właśnie prosiła o pieniądze tysiące inwestorów emitując warte 50 mln zł obligacje. No i bum. Dwa dni po zakończeniu oferty sprzedaży obligacji szefowie firmy bezwstydnie wypuścili raport finansowy. Wynikało z niego, że firma zamiast kilkunastu milionów zł zysków będzie miała 7 mln straty. Ledwo spina bieżące finanse, a audytor finansowy Deloitte ostrzegał, że cała firma ma zadłużenie 496 mln zł.
Kolejne kilkanaście miesięcy to pudrowanie trupa. I apele zarządu do mediów, by nie publikowały nieprzychylnych tekstów. Do banków apelowano, aby negocjowały spłatę długów. Obligacje rolowano na coraz większy dług.
Karol Antkowiak, jeden z założycieli i były już prezes w dogodnych momentach zwyżki notowań tylko wyprzedawał akcje. Ostatnią transakcję, sprzedając walory już za grosze, przeprowadził 6 czerwca, po czym firma pokazała puste kieszenie.
Firma zombi
W poniedziałek wrocławski sąd gospodarczy ogłosił postępowanie likwidacyjne (wcześniej była jeszcze możliwość zawarcia układu). Okazało się, że na rachunkach upadłej firmy nie ma wystarczających środków potrzebnych do pokrycia opłat związanych z postępowaniem likwidacyjnym.
– Dziś ta firma jest jak zombi. Nie upadła, ale też niczego nie ma i niczego nie buduje. Trwa wyścig o znalezienie jakiegokolwiek majątku, z którego można zaspokoić wierzycieli. Na kontach podobno jest 40 tys. w gotówce – mówi naTemat mec. Michał Hajduk, reprezentujący wierzycieli Ganta, posiadaczy obligacji oraz niedoszłych właścicieli mieszkań.
Wrocławskie media właśnie opisują ich dramat. Niektórzy wpłacili pieniądze, wprowadzili się do domów, ale nie mają notarialnego aktu własności. Mogą stracić dach nad głową, bo może się tak zdarzyć, że długi bankruta zostaną pokryte ze sprzedaży wybudowanych już mieszkań.
Kolos na cypryjskich nogach
Gant to jeden z największych deweloperów w Polsce. Zbankrutował, choć wybudował 3 tys. mieszkań. Jak to możliwe? Mecenas Hajduk tłumaczy, że założyciele stworzyli skomplikowaną strukturę połączonych spółek. Notowany na giełdzie Gant Development kupował ziemię, zatrudniał budowlańców i pozyskiwał kapitał. Ale poszczególne budowy realizowały jego spółki zależne.
250 mln zł obligacji zabezpieczonych było udziałami w tych spółkach wycenionymi przez instytucje finansowe i opakowanymi w certyfikaty FIZ. Gdy biznes zaczął się sypać, także i udziały były niewiele warte.
Jak twierdzi mec. Hajduk, spółka matka Gant Development udzielała pożyczek innym spółkom, w których miała udziały, a te kolejnym podmiotom. – To są sumy rzędu 750 mln zł. Te pożyczki nie były zwracane i nie wiadomo, co stało się z tymi pieniędzmi – podkreślił.
Ślad wskazują szefowie firmy: – Gant jest podmiotem holdingowym, większość majątku Grupy jest w funduszu inwestycyjnym zamkniętym oraz w strukturach luksemburskich i cypryjskich Służy to do optymalizacji podatkowej, która polega na tym, że spółki pod FIZ wykonujące nasze projekty mają status spółek komandytowo-akcyjnych i nie płacą podatku dochodowego – stwierdził w jednym z wywiadów menedżer.
– To nie była firma, która miała zarabiać na budowaniu mieszkań, tylko giełdowa wydmuszka – komentuje upadek prezes jednej z dużych firm deweloperskich w Warszawie. Wspomina, jak to w 2010 roku Gant ogłosił, że sprzeda tysiąc mieszkań stając się numerem jeden w branży. – Biznes deweloperski jest stabilny i nawet w kryzysie przynosił zysk. Jednak takie opowieści obliczone były za zysk na notowaniach akcji, a nie realne działanie – dodaje.
Biznesmen obserwował poczynania Ganta, bo budował tuż za płotem jednej z jego inwestycji. – Działkę kupili przepłacając dwukrotnie. W tej dzielnicy średnia cena wynosiła 7,5 tys. a oni wywiesili na płocie 5,5 tys. za metr. A kiedy miała się zacząć budowa, wstrzymał ją tak banalny powód, jak brak uzgodnionych dróg dojazdowych do działki. Ci ludzie kompletnie nie znali się na robocie – mówi dalej deweloper.
Cinkciarze zaczynają budować
Mogli się nie znać. Bracia Grzegorz i Karol Antkowiak to dwójka biznesmenów z Legnicy, którzy w branży budowlanej znaleźli się skuszeni niewiarygodnymi zyskami sprzed 10 lat. Grzegorz Antkowiak, pracownik Wojskowego Instytutu Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu zaczynał biznes od założenia kantoru wymiany walut przy rynku w Legnicy. Zainspirował go inny cinkciarz, któremu pozazdrościł majątku. Szybko wciągnął do biznesu rodzinę, a w 1995 roku miał już w regionie sieć kantorów.
– Czułem, że to mi już nie wystarcza, że brak mi nowych wyzwań na większą skalę. Kantory przynosiły stabilne zarobki, ale 2 mln zł rocznie były ich górną granicą. Chciałem prowadzić poważny biznes, z rozmachem – wspomina w jednym z wywiadów Antkowiak. Dochodzi do wniosku, że oczekiwania te spełnia branża deweloperska.
Wprowadza firmę na giełdę, a w 2000 roku buduje pierwszy dom wielorodzinny we Wrocławiu. Stad wypływa na rynek ogólnopolski. W 2008 roku w szczycie hossy nieruchomościowej i u progu kryzysu finansowego miał prawie 100 mln złotych rocznego zysku. Jak przyszło, tak i poszło.
Kogo pogrążył Gant? Poza niedoszłymi mieszkańcami osiedli, poważne instytucje finansowe. Jednym z pierwszych w radzie wierzycieli jest Bank BPS. Śmieciowe obligacje Ganta zachwiały wskaźnikiem wypłacalności tej instytucji. Miliony utopiły także Copernicus Fundusz Inwestycyjny Otwarty. Tę listę uzupełnia inwestor indywidualny Romuald Olbrych, a na dalszych miejscach w kolejce po pieniądze stoi jeszcze 2,5 tys. giełdowych inwestorów.