Piotr Szumlewicz, jeden z najbardziej wyrazistych publicystów lewicy ma kolejny pomysł na zaprowadzenie powszechnego dobrobytu i „sprawiedliwości społecznej”. Chce, aby osoby o dochodach powyżej 1 mln zł rocznie płaciły podatek w wysokości 95 proc. To pomysł co najmniej tak samo widowiskowy, jak głupi i szkodliwy.
„To absurdalne, aby w kraju, w którym blisko 3 mln ludzi żyje poniżej granicy skrajnego ubóstwa, ktokolwiek zarabiał miliony” – przekonuje Piotr Szumlewicz, lewicowy publicysta i działacz OPZZ, o którym niedawno pisaliśmy w naTemat. Dlatego proponuje, aby od każdej złotówki dochodu powyżej 1 mln zł rocznie 95 groszy trafiało do fiskusa.
W obszernym artykule na portalu Lewica24 uzasadnia dlaczego tak musi się stać. „Czy w XXI wieku mamy traktować przedsiębiorstwa jako prywatne folwarki?” – pyta Szumlewicz. „Dochody menedżerów rosną w błyskawicznym tempie, a ich wysokie dochody nie przyczyniają się do rozwoju gospodarczego państwa i poprawy warunków życia całego społeczeństwa” – przekonuje lewicowy publicysta. Do tego jeszcze tradycyjna u Szumlewicza garstka zmanipulowanych argumentów, które rzekomo mają przedstawiać przeciwnicy wysokich podatków.
Nie opłaca się zarabiać
A kto nimi jest? Każdy, kto potrafi liczyć i nie jest zaślepiony przez ideologię. Bo żeby rozprawić się z pomysłami Szumlewicza wystarczy kalkulator. Według jego planu za każdą złotówkę powyżej 120 tys. zł rocznie (czyli 10 tys. zł miesięcznie) odprowadzałoby się 50 proc. podatku. I tak aż do 300 tys. zł rocznie. A więc osoba, która zarabia niewiele poniżej górnego limitu tego progu musiałaby oddać 90 tys. zł.
Ale to nie koniec zapędów Szumlewicza, bo według niego trzeba też wprowadzić próg w wysokości 75 proc., to dla osób zarabiających od 300 tys. zł do miliona. Jeśli ktoś zarobi więcej będzie musiał oddać 95 proc. Dlatego osoba, która zarobi 500 tys. dostanie na rękę 350 tys. zł, a ta, która dostanie dwa razy więcej (niecały milion) dostanie niespełna połowę więcej, czyli 475 tys. zł.
Wielka ucieczka
Efekty? Nie trudno je przewidzieć: masowa emigracja. Przedsiębiorcy z Francji na potęgę uciekali za granicę, kiedy w 2012 roku wprowadzono tam 75-proc. podatek dla najbogatszych. Uciekali nie tylko do rajów podatkowych, ale i do Belgii, Szwajcarii czy na Wyspy Brytyjskie. Takiego mechanizmu można spodziewać się też w Polsce, gdyby ziściła się zaproponowana przez Szumlewicza utopia.
Całe szczęście nie ma ona szans na realizację, chociaż publicysta wytacza ciężkie działa, strzelając głównie populistyczną antykapitalistyczną amunicją. Zupełnie ignorując takie osiągnięcia ekonomii, jak krzywa Laffera, Szumlewicz narzeka, że generalnie podatki w Polsce są za niskie. Zapomina jednak, że dobrobyt i wzrost gospodarczy nie bierze się z wyciągania pieniędzy z jednej kieszeni i wkładania ich w inną.
Demagogia a'la Szumlewicz
Kiedy zaś zwiększa się redystrybucję, ludziom odechciewa się pracować. Z kolei ci łupieni przez państwo uciekają za granicę, często zabierając ze sobą miejsca pracy. Niezgodnie z prawdą Szumlewicz przekonuje, że menadżerowie większość dochodów wydają na zbytki: w istocie nadwyżki są inwestowane. A nawet jeśli, to czy jest to powód, by siłą wydzierać komuś pieniądze?
Publicysta przekonuje, że 99,9 proc. Polaków nigdy nie zarobi tyle, ile prezesi korporacji. Ale to żaden argument, bo 99,9 proc. z nas nie będzie też mierzyło tyle, ile Marcin Gortat, a nikt przecież nie wzywa, by uciąć mu nogi. I słusznie, bo równanie do jednego wzorca to domena totalitaryzmu.
"Korwin polskiej lewicy"
U Szumlewicza pojawia się też standardowe pytanie, czy praca menadżera jest 150 razy cięższa od pracy pielęgniarki. To czysta demagogia, bo nie chodzi o to, czy ktoś pracuje w pocie czoła, czy siedzi w klimatyzowanym biurze. Podstawą wyceny jest dostępność danych dóbr na rynku, a umiejętności zarządzania bankiem występują w populacji znacznie rzadziej, niż umiejętność wydobywania węgla czy zmieniania opatrunków.
Takie postawienie sprawy pokazuje, że przezwisko "Korwin polskiej lewicy" pasuje do Szumlewicza jak ulał. A także diagnoza, że stawia tak kontrowersyjne i absurdalne tezy, by wywołać dyskusję na jakiś temat. Bo dziennikarz zwraca uwagę na duże obciążenia podatkowe dla biednych. Ale sprawę przedstawia tak, że zupełnie odziera ją z powagi i możliwości wypracowania jakiegokolwiek konsensusu między lewicą a wolnorynkowcami.