Piotr, właściciel małego sklepu spożywczego na warszawskiej Ochocie, właśnie skończył dokładać butelki w dziewięciu lodówkach. Robota jest uciążliwa, ma ponad 100 gatunków piw. – Jak parę lat temu otwierałem działalność, najlepiej sprzedawało się Tyskie i Żywiec, bo kosztowały niewiele ponad 2 zł. Potem na próbę wstawiłem kilka piw regionalnych po 5 zł Kormoran, Lubuskie, Amber. Świetnie się sprzedawały. Teraz mam dwie lodówki tych wynalazków – sklepikarz pokazuje piwa Czarnego Kota, Pinty i paru innych, niszowych browarów. – Kosztują nawet 8–9 złotych i ludzie to kupują tak szybko, że nie nadążam z zamówieniami – dziwi się.
Małe jest wielkie
Rewolucja piwna jest faktem. Podsumowując 2014 rok, Grupa Żywiec (marki Żywiec, Warka, Królewskie) poinformowała, że zysk netto spadł z 271 mln do 159 mln złotych. Aktualnych danych nie opublikował jeszcze największy producent piwa w Polsce, Kompania Piwowarska (Tyskie, Lech ). Poprzednio menedżerowie informowali o 4-procentowym spadku sprzedaży.
W Żywcu zwalają winę na pogodę, twierdząc, że było za zimno. W Kompanii prezes tłumaczył, że było zbyt ciepło, a w upał przekraczający 30 stopni konsumenci wolą orzeźwić się wodą mineralną. Obie firmy proszą dziennikarzy, aby nie zapisywać ich potknięć na konto sukcesów małych browarów.
Jednak to tym ostatnim, zgodnie z obserwacjami sklepikarza, biznes rośnie jak na drożdżach. Mają już kilkanaście procent rynku. Produkcja Browaru Amber wzrosła o prawie 10 procent przekraczając 200 tys. hektolitrów. – Największa różnica jest jednak taka, że Tyskie i Żywiec wydzierają sobie klientów na nieustających promocjach w Biedronce i Lidlu, schodząc z ceny do 2 zł za puszkę. – My sprzedajemy piwa po 5 zł i ledwo wyrabiamy się z produkcją – mówi Marek Skrętny, dyrektor marketingu browaru Amber
Większe wymagania
Zdaniem blogera Tomasza Kopyry, koncerny w ciągu kilku najbliższych lat mogą stracić nieco udziału w rynku, ale tak czy inaczej uda im się utrzymać około 80 proc. jego całkowitej wartości. Ale choć w ujęciu ilościowym zmiana nie będzie bardzo duża, najprawdopodobniej czeka nas jakościowa rewolucja: regionalne i rzemieślnicza piwa diametralnie zmienią oczekiwania Polaków wobec złotego trunku.
Małe browary walczą z dużymi jakością, nie ilością. Piwo robione tradycyjnie powstaje około 40 dni. Duże koncerny nie mogą pozwolić sobie na produkcję piwa w ten sposób, ponieważ zwyczajnie by im się to nie opłacało. Dlatego browary przemysłowe robią skondensowany ekstrakt piwny, następnie rozcieńczają się go wodą i nasyca CO2 (metoda „high gravity” ). Piwo takie leżakuje od 5 do 12 dni, a dzięki pasteryzacji może czekać na klienta nawet pół roku.
Zepsuli mu piwo, więc założył browar
Właściciel Ambera Andrzej Przybyło, rolnik z Bielkówka, był jednym z pierwszych, którzy postawili się piwnym korporacjom. 20 lat temu lokalne browary padały łupem dużych piwnych grup. Między innymi Żywiec przejął gdański Browar Wrzeszcz i na dodatek zaczął majstrować przy produkcji ulubionego piwa rolnika Heveliusa oraz Kapera – zlecając ich produkcję browarowi w Elblagu. Przybyło miał doświadczenie w napojach, bo oprócz uprawy roli prowadził też niewielką wytwórnię wody mineralnej. Dlatego, wbrew znanemu przysłowiu, postanowił napić się piwa z własnego browaru.
Przybyło założył, że kiedyś piwosze wrócą do tego, co dobre i różnorodności piwnych stylów, zamiast wałkowanego w milionach hektolitrów przemysłowego lagera. Na taką „sprawiedliwość dziejową” czekał prawie 20 lat. W tym roku podjął szaloną decyzję – wleje na rynek 3 do 6 premierowych piw, produkowanych w niedużych partiach 200 hektolitrów. Cena takiego limitowanego piwa przekroczy 5 złotych. – Konsumenci chcą próbować coraz to nowych smaków. Szokująca jest liczba nowo-powstających knajp, gdzie z beczek leje się nawet 20 gatunków piw – mówi Marek Skrętny.
Na ratunek browarowi
Historia rolnika-browarnika nie jest jedyna. W 2008 roku niemiecki właściciel browaru w Olsztynie zdecydował o sprzedaży biznesu, w miejscu zakładu wybudowano apartamentowce. Ale znalazła się grupa desperatów-amatorów, którzy ryzykując pieniądze zdołali tchnąć nowe życie w jedną z hal przemysłowych Browaru Kormoran. Produkowane tam piwo zbiera dziś międzynarodowe nagrody.
Szacuje się, że już około 150 tys. osób warzy piwo w domu. Wyszkolili się na tzw. brewkitach – nachmielonych ekstraktach słodowych w puszkach. Część z nich przeszła do kolejnego etapu i zaczęła samodzielnie warzyć piwo ze słodu. Z nich rekrutują się nowe gwiazdy branży piwowarskiej jak Ziemowit Fałat, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych, a obecnie główny piwowar i autor receptur browaru Pinta. Jego udziałowcami są także Grzegorz Zwierzyna i Marek Semla. Pinta stała się znana dzięki piwu Atak Chmielu oraz temu, że browar jest do wynajęcia dla każdego, kto chce uwarzyć w nim swoje piwo. Podobnych kontraktowych browarów jest jeszcze 11 (Alebrowar z Gościszewa, Browar Zamkowy z Radomia). Każdy produkuje nietypowe piwa, których ceny sięgają nawet 9 złotych za butelkę. Nabywcy wciąż się jednak znajdują, co pokazuje potencjał rynku.
Ile kosztuje własny browar
Oczywiście, że produkcja małych browarów to kropla w morzu piwa. Dla porównania zbiorniki z piwem w Żywcu sięgają 4 pięter. Popularny mały browar restauracyjny Bierhalle zajmuje teren kilkudziesięciu miejsc parkingowych w centrum handlowym arkadia w Warszawie. To, co uwarzą „na parkingu”, płynie potem rurami do „kija” w restauracji, ewentualnie rozlewane jest do butelek.
Stworzenie browaru „pod klucz”, wraz z zakupem w renomowanej firmie niezbędnych urządzeń, to wydatek 1–2 mln złotych. Kto tyle nie ma, wynajmuje browar do uwarzenia piwa według swojego przepisu. A jeśli i na to nie ma pieniędzy, to zbiera je na którymś portali crowdfundingowych – jak zrobili założyciele browaru Kraftwerk.
Jak daleko zajdzie piwna rewolucja? Sami rewolucjoniści szacują, że skończy się ona jak w USA, gdzie po latach upijania się Budweiserem, Amerykanie sięgają po produkty małych, rzemieślniczych browarów. Jest ich ponad 2 tys. i każdego roku powstaje 300 kolejnych.
Zmiany, które dzieją się na naszych oczach, nie wywrócą rynku piwa do góry nogami. Ale są na tyle głębokie, że możemy mówić o rewolucji, bo nie będzie już powrotu do czasów, gdy w sklepach był tylko głęboko odfermentowany, jasny lager z wielkiego koncernu.