W rekrutacji do I Społecznego Liceum przy ul. Bednarskiej w Warszawie odpadły Marta Kaczyńska i Aleksandra Kwaśniewska. Od 23 lat szkoła przyciąga dzieci z zamożnych rodzin i indywidualności, ale także wychowanków domów dziecka oraz uchodźców. Co sprawia, że co roku znajdują się setki chętnych, by za blisko tysiąc złotych miesięcznie mieć przywilej chodzenia do najbardziej rozchwytywanej szkoły w Warszawie?
Jarosław Kaczyński poskarżył się w książce "Polska naszych marzeń", że jego bratanica nie dostała się do prestiżowego liceum przy ul. Bednarskiej w Warszawie. Uznał, że to dowód na ostracyzm społeczny, który spowodowany był jej nazwiskiem. Sprawę opisała "Polityka", zwracając uwagę, że do szkoły nie przyjęto także Aleksandry Kwaśniewskiej (zaprzecza temu w rozmowie telefonicznej z naTemat menadżerka córki byłego prezydenta). Podobny los spotkał dzieci wielu polityków, profesorów i celebrytów. Dlaczego szkoła, w której czesne wynosi blisko tysiąc złotych, przyciąga co roku setki chętnych?
- Fajne jest to, że uczniom stwarza się warunki, w których mogą robić co chcą. Sztandarowy przykład: jeżeli zbierze się dostateczna liczba osób, to uruchomi się każdy rodzaj kółka czy fakultetu, choćby to była obsługa traktora - mówi Antoni Kurek, absolwent liceum.
W tym roku szkolnym, na Bednarskiej działa 28 zajęć dodatkowych. W tym, między innymi: programowanie robota RCX 1.0, problematyka gender i queer w kulturze, filmach, teatrze, naszym życiu oraz RPG.
Uczniowie zwracają także uwagę na specyficzne relacje z nauczycielami. - Nie ma wojskowego drylu, sztywnej relacji nauczyciel-uczeń. Jest Pani Iwonka i Pan Wojtek. Jeśli ktoś potrzebuje korków, czy chce poszerzyć swoją wiedzę, zawsze może pójść do nauczyciela i o to poprosić - mówi Kurek.
Luźna atmosfera panuje nawet w nazewnictwie - na Bednarskiej nie ma tradycyjnych oznaczeń dla klas i roczników. Uczeń może więc należeć do "pierwotniaków" (uczniowie, którzy liceum rozpoczęli w 1989 roku i byli w szkole pierwsi), "fuksów" (ci, którzy dostali się rok później, więc mieli szczęście wybić się spośród kilkunastu kandydatów na miejsce) czy "bananów" (dziewiąty rocznik w historii). Z nazwami wiąże się otrzęsinowa tradycja, a także - jak to czasem przy takich okazjach bywa - także szkolne skandale. Tak było w przypadku rocznika "muminków", który pierwotnie miał się nazywać "rosomaki". Nazwa, skrzętnie skrywana przed nowicjuszami, wyciekła jednak przed otrzęsinami.
Szkoła jest znana także z instytucji demokratycznych - nazwano ją Rzeczpospolitą Szkolną (obecnie, po tym jak liceum rozwinęło się w zespół szkół - Rzeczpospolitą Obojga Terytoriów) i wprowadzono drugą w Europie konstytucję. W liceum działa szkolny sąd, Sejm i Rada Szkoły.
Początkowo szkoła mieściła się w budynkach Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Od nazw jej akademików nadano imiona pierwszym klasom - "Adara", "Cezar", "Dendryt", "Hilton". Choć liceum szybko przeprowadziło się do zarządzanego przez Uniwersytet Warszawski budynku przy ul. Bendarskiej, pierwsze litery nazw akademików są do dziś wpisane w logo szkoły.
Dziś uczniowie i nauczyciele zgodnie przyznają, że klimat liceum tworzy jego budynek - dawny gmach łazienek Teodozji Majewskiej. Kiedy trzy lata temu nad szkołą krążyło widmo eksmisji, o pozostawienie jej w dotychczasowym gmachu walczyli ramię w ramię
uczniowie, nauczyciele i absolwenci. Uniwersytet Warszawski, który jest właścicielem budynku ugiął się pod ich naciskiem i - przynajmniej na razie - liceum na Bednarskiej zostanie.
W rozmowach z dziennikarzami, uczniowie po sukcesie przyznawali, że postawy obywatelskiej i działania na rzecz ważnych społecznie spraw nauczyli się właśnie w szkole.
Wzorem takiego zachowania byli nie tylko jej założyciele - działacze opozycji niepodległościowej w PRL (pomysłodawczyni i pierwsza dyrektor szkoły, Krystyna Starczewska, działała m.in. w KOR) i nauczyciele (jednym z nich był Jacek Kuroń), ale także sam patron placówki - indyjski maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji. W 1942 roku nakazał wybudować nieopodal swojej rezydencji osiedle mieszkaniowe, w którym do końca konfliktu żyło ok. 500 osób - uchodźców z Polski. Maharadża namówił też Izbę Książąt Indyjskich, by sfinansowali ich pobyt.
Rok nauki na Bednarskiej kosztuje 11,7 tys. zł. Mimo to, do szkoły trudno jest się dostać - w kilkuetapowej rekrutacji bierze udział nawet kilkunastu kandydatów na miejsce. Na niej właśnie poległy córki Lecha Kaczyńskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego.
Właśnie ze względu na wysokie czesne i elitarność szkoły, o uczniach z Bednarskiej krążą w Warszawie skrajne opinie. Jedni uważają ich za lanserów, inni po prostu im zazdroszczą. Faktem jest, że to między innymi wśród uczniów Bednarskiej reżyser Jan Komasa szukał inspiracji do filmu "Sala samobójców", który opowiada o nastolatku z bogatej rodziny, chodzącym do prywatnej szkoły. Bohater wiedzie życie pełne alkoholowych imprez w najlepszych klubach, ale po towarzyskiej klęsce, wycofuje się do swojego pokoju i utrzymuje relacje jedynie ze znajomymi z sieci.
- Muszę przyznać, że nie nawiązałem zbyt wielu przyjaźni. Towarzystwo było mocno imprezowe, ja nie. Wielu uczniów zupełnie olewało naukę, ale - żeby oddać im sprawiedliwość - angażowało się za to w różne akcje społeczne - przyznaje jeden z absolwentów, dziś student dziennikarstwa.
Do liceum trudno się dostać, ale podobno trudno jest też wylecieć. Statut przewiduje jednak, że można to zrobić za picie alkoholu w szkole lub na wycieczkach, posiadanie narkotyków i złe wyniki w nauce.
Czy metody wychowawcze Bednarskiej są słuszne? O tym przekonują uczniowie. Nie tylko słowami. W szkole uczy się właśnie drugie pokolenie - egzaminy do niej zdają dzieci tych, którzy kończyli je 20 lat temu.