Hanna Gronkiewicz-Waltz na fotelu prezydenta Warszawy jest dla wielu solą w oku od lat. By pozbyć się wiceszefowej PO ze stolicy, PiS zamierza rozbić dotychczasowy podział administracyjny kraju i stworzyć z Warszawy osobne województwo. Skutecznie tego planu nie da się chyba jednak wprowadzić bez kolejnej wojny. Tym razem wypowiedzianej warszawiakom.
"Przed nami wyzwanie podziału Mazowsza – z odrębną Warszawą" – oznajmił już na początku stycznia marszałek Sejmu Marek Kuchciński. Wtórował mu kilka dni temu Marek Suski, który mówił o przyspieszonych wyborach samorządowych na Mazowszu.
Oficjalnie w ten sposób PiS ma zamiar wywiązać się z części obietnic wyborczych. Wśród których była mowa o zmianie granic województw tak, by Warszawa nie odbierała szans na unijne wsparcie ubogiej reszcie Mazowsza, a także utworzeniu województw środkowopomorskiego i częstochowskiego. Pomysły na dwa ostatnie nowe województwa wywołały silne kontrowersje, więc PiS na razie mówi tylko o majstrowaniu przy mapie stolicy i okolic.
Na co komu referenda, gdy ma wszechwładzę
Jednak wyłączenie Warszawy z województwa mazowieckiego to nie tylko hołdowanie ambicjom sympatyzujących z PiS Płocka i Radomia, które zaciekle rywalizują o status nowej stolicy regionu. Województwo stołeczne to przede wszystkim ostra walka nie w samorządzie, a wielkiej polityce. Walka o to, by Warszawa co najmniej do 2018 roku nie pozostała w rękach Platformy Obywatelskiej.
PiS swoją obecną wszechwładzę na poziomie centralnym chce wykorzystać, by dokończyć to, czego nieudolnie próbował jakiś czas temu Piotr Guział, który wierzył, że Hannę Gronkiewicz-Waltz uda mu się upokorzyć i pozbawić władzy w referendum w sprawie odwołania jej ze stanowiska. Do głosowania co prawda doszło, ale było nim zainteresowanych zbyt mało mieszkańców stolicy, by zyskało wiążący charakter.
Rok później zajmująca stanowisko prezydenta Warszawy od 2006 roku polityk przedłużyła swoją kadencję o kolejne 4 lata. Otrzymała poparcie 58,64 proc. warszawiaków i pokonała w wyborach samorządowych reprezentującego PiS Jacka Sasina. Wcześniej PiS przegrywał z Gronkiewicz-Waltz wystawiając Kazimierza Marcinkiewicza w 2006 roku i Czesława Bieleckiego w 2010 roku. Tamte klęski zapewne tylko utwierdzają pochodzącego z warszawskiego Żoliborza prezesa PiS, by w obecnej sytuacji zrobić z tą sprawą porządek... PiS milczy na razie o szczegółach reformy administracyjnej, ale pomysły na województwo stołeczne w zasadzie mogą być tylko dwa.
Wybory to znaczy przegrana
Pierwszy to proste wydzielenie Warszawy i najbliższych okolic i stworzenie wojewódzkiej enklawy w dotychczasowych granicach województwa mazowieckiego. W ten sposób metropolia warszawska miałaby zyskać dodatkowych mieszkańców i w mgnieniu oka dogonić pod względem wielkości inne potężne stolice Europy, w których mieszka ponad 3-4 mln ludzi.
Natomiast nowemu województwu mazowieckiemu być może pomogłoby to w otrzymaniu lepszej pomocy z funduszy unijnych. Bo dotąd albo Warszawa zabierała z unijnego budżetu krocie reszcie regionu, albo jej kondycja sprawiała, iż statystyki rozwoju Mazowsza wyglądały zbyt dobrze i różniły się od rzeczywistości, w której często dominuje bieda i zacofanie.
Tu kluczowe jest jednak "być może", bo ta reforma potrzebna była wiele lat temu. Najlepiej wówczas, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Dziś fundusze europejskie zaczynają płynąć coraz mniejszym strumieniem, a te na lata 2014-2020 są już rozdzielone. Może być więc tak, że Bruksela dla nieprzewidzianych tworów na mapie polski zakręci kurek z euro. To zagrożenie dla rozwoju tak Warszawy, jak i Radomia, Płocka i reszty regionu, które z pewnością wywoła spore kontrowersje.
Jeżeli PiS doprowadzi po prostu do nowych wyborów w Warszawie i województwie mazowieckim, to pewne sukcesu może być jedynie co do wyników w tym drugim. Przy obecnych nastrojach w polskiej polityce wygranie przez PiS wyborów w województwie stołecznym powinno graniczyć z cudem.
Będzie trudno nawet jeśli "nowa Warszawa" będzie ciągnąć się od Pruszkowa po Wołomin i od Nowego Dworu Mazowieckiego po Otwock. W ten sposób Jarosław Kaczyński być może przepędziłby Hannę Gronkiewicz-Waltz ze swojego miasta, ale jednocześnie oddał je we władanie kogoś od Ryszarda Petru.
Demokracja zbyt niebezpieczna...
PiS pozostaje więc alternatywa w postaci kolejnych autorytarnych działań i kolejnej wojny ze społeczeństwem. Na szczęście dla ekipy Kaczyńskiego, trudna do zmiany konstytucja mówi co prawda o konieczności wyłaniania organów stanowiących samorządu terytorialnego w wyborach powszechnych, ale jednocześnie wspomina ona tylko, iż podstawową jednostką samorządu jest gmina, a inne jednostki określa ustawa. Można ją więc znowelizować tak, by władze Warszawy pochodziły na przykład z rządowego lub sejmowego nadania.
Tylko w ten sposób wyłoniona władza będzie na pewno pochodziła z szeregów partii rządzącej i nie będzie robiła problemów temu, co Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda i Beata Szydło nazywają "dobrą zmianą", a co prof. Jadwiga Staniszkis określa "infantylną dyktaturą".
Realizacja obu scenariuszy będzie dla PiS ryzykowna i kosztowna. Jeśli Kaczyński zaryzykuje nowe wybory samorządowe w Warszawie, prawdopodobnie sam da opozycji pierwszą okazję do utarcia mu nosa. A jeżeli postanowi ograniczyć demokracje i odebrać warszawiakom prawo do wyboru władz, to dotychczasowe liczące kilkadziesiąt tysięcy osób demonstracje może wspominać jako mały problem przy tym, jak swój sprzeciw wyrażą mieszkańcy.