Choć Polacy coraz głośniej deklarują już nie niechęć, a wręcz nienawiść do muzułmańskiej kultury, od lat naród znad Wisły uwielbia kebaby. To dla wielu nieodłączny element weekendowych imprez, czy lek na kaca. Albo guilty pleasure, które wybierają w środku tygodnia zamiast porządnego obiadu w domu. Ale czy na pewno wiemy, co jemy? O tym pytaniu przypomniała Polakom niedawno kontrolująca bary z kebabem Inspekcja Handlowa, a my postanowiliśmy sprawdzić to jeszcze lepiej.
Z kebabami w Polsce nie jest najlepiej. Dowiodła tego Inspekcja Handlowa i potwierdzają sami pracownicy barów. Fot. Shanti Hesse / Shutterstock.com
Oszczędności i oszustwa
Kebaby na celownik postanowili niedawno wziąć eksperci z Inspekcji Handlowej w Szczecinie. Wyniki ich wyrywkowej kontroli szybko obiegły jednak polską sieć. Bo były naprawdę zatrważające i można przyjąć, że sytuacja zastana w Szczecinie i okolicach dość dobrze oddaje to, co dzieje się w innych regionach.
Inspektorzy handlowi ustalili bowiem, że skład i sposób przyrządzania ulubionego ulicznego jedzenia Polaków odbiegał od norm i deklaracji handlarzy kebabem i innymi fast foodami w prawie... 50 proc. przypadków. Jakiekolwiek zastrzeżenia urzędnicy mieli... we wszystkich lokalach. Najczęstsze przewinienia? Oszczędności i oszustwa w składzie kebabów.
Kontrole wykazały, że u jednych minimalizują koszty podając jak najmniej mięsa. Inni zarobku szukali na tym, by popularne fast foody sprzedać bez warzywnych dodatków. Najbardziej niebezpieczne dla klientów okazują się jednak oszustwa w kluczowym momencie, gdy ze strony przygotowującego kebab pada pytanie "baranina, wołowina czy kurczak". To najlepszy moment na zamówienie falafela, bo być może on naprawdę jest zrobiony z ciecierzycy. Mięsa to bowiem w wielu przypadkach mieszkanka akurat tego, co było lub... było najtańsze.
Zarobić na mielonym
Kebab wrósł w polskie zwyczaje, szczególnie te weekendowe jednak tak mocno, że na krótkim komunikacie o efektach kontroli w barach trudno ten temat zakończyć. Dlatego o kulisach prowadzenia kebabowego biznesu postanowiliśmy też szczerze porozmawiać z właścicielami i pracownikami takich lokali.
– Rada dla klientów? W restauracji, w której teraz pracuję kebaba z mięsa mielonego nie mamy wcale, ale w firmie, w której wcześniej pracowałem, zawsze odradzałem klientom ten wybór. A raczej po prostu pytałem, czy kurczak i jak nikt nie protestował, to kroiłem dopóki się nie skończył – słyszę od Kamila, który przy kebabie w różnych lokalach stoi już od 6 lat. – Mielone to nie są jakieś odpady, słynny "pies z budą", ale mięso najwyższej jakości to też nie jest. Zwykle coś między osławionym MOM, a tym, co dają w McDonald's – stwierdza.
I zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt przemawiający za tym, by nie prosić o mielone. – Długo pracowałem na noce i weekendowe zmiany w barze na sopockim Monciaku, gdzie ruch jest nieziemski. W największym sezonie szpadę z mięsem trzeba zmieniać kilka razy. Ale głównie tę drobiową, bo ludzie też już się nauczyli. Ale mielonej przecież nie wyrzucisz. No to czasem musi wrócić i dwa dni z rzędu. Smaku to wtedy nie nabiera - zdradza nasz rozmówca.
"Kebab to kreatywność"
Jego słowa potwierdza Weronika z Gdańska, która w budce z kebabem w pobliżu swojej uczelni dorabia do studiów. - Przestałam jeść kebaby po kilku tygodniach w tej pracy. I tak zniechęcam do tego innych, że właściwie tylko czekam, aż szef się dowie i mnie wywali – mówi pół żartem, pół serio.
Skąd to zniechęcenie? – Nie chodzi tylko o to, że całe dnie spędzam przy tym, ale i o higienę pracy. Ja naprawdę staram się, by było u nas jak najczyściej, ale co z tego, jak szefostwo ma takie podejście, że na przykład z warzywami nie wiadomo, co na pewno jest już śmieciami. Najpierw schodzi z kuchni i idzie w odstawkę, ale potem każą to zmiksować z główką świeżej kapusty i znowu ożywa – ujawnia pracownica baru z kebabem.
– Błagam, tylko nie zastraszcie wszystkich, że kebaby trują – słyszę jednak od podchodzącego z Turcji szefa jednego z bardziej eleganckich lokali z tego typu kuchnią w Trójmieście. – Dobry kebab to popis kreatywności tego, kto go przygotowuje, ale wielu rozumie to jako kreatywną księgowość, czyli oszustwa i skąpstwo. Tak nie można. Poza tym, ile jest miejsc, gdzie przygotowuje się mięso w tradycyjny sposób, a nie z tych mrożonek, które podbiły rynek. W okienku, w którym sprzedajemy na ulicę sam z tego korzystam, bo jest ekonomicznie. Ale z ręką na sercu to sam nie mogę powiedzieć, co jest w środku – stwierdza.
Komu ufać?
I właśnie przez te słowa prosi o anonimowość, by nie podpaść kilku najważniejszym graczom na polskim rynku kebabów, z półproduktów których najczęściej przygotowywane są uliczne dania za kilkanaście złotych. Jak pisał już w naTemat Tomasz Molga, oni dorabiają się na tym milionów.
Nasz rozmówca przypomina tymczasem, że jeśli chcemy skosztować naprawdę orientalnych smaków, to powinniśmy zadać sobie trud znalezienia takiej knajpki, w której dania serwują kucharze wychowani w tureckich, czy bliskowschodnich kręgach kulturowych. – Na pierogi i bigos przecież nie szlibyście do Turka – pyta retorycznie. I przypomina, że niska cena w przypadku jedzenia też powinna odstraszać. Za 10 zł tylko najbardziej naiwni mogą oczekiwać, że mięso w ich daniu to baranina, której najlepsze części warte są kilkadziesiąt złotych za kilogram.