Takich adresów nie powinno się zdradzać. Dlaczego? Bo panuje tu święty spokój, a takie miesjca są na wagę złota. Często bez dostępu do sieci, bez telewizora, bez tłumów zblazowanych i roszczeniowo nastawionych turystów. Z drugiej strony to nie Polska B, nie kurne chaty, studencki spartan. Wysmakowany design, jedzenie w stylu slow, wSPAniały relaks. A niech nas... Bierzcie i czerpcie: oto 5 absolutnie fantastycznych miejsc, z których nie będziecie chcieli wrócić i o których istnieniu nie będziecie chcieli nikomu powiedzieć. Ci niech się kiszą na plaży w Łebie.
Nieustannie się dziwię, dlaczego ludzi ciągnie w taki ścisk, komercję i smażalniany smród. Z drugiej strony egoistycznie myślę, że im więcej ich tam, tym mniej ich tu, nawet w sezonie. Ale zmęczenie przychodzi także w ciągu roku, stadium skrajnej ostateczności #muszenaurlop, choćby na kilka dni.
Znacie to? Na pewno. A to, że marzy wam się po prostu bezczelne lenistwo, #nicnierobienie, #oniczymniemyslenie - naprawę bez ludzi, daleko (a jednak blisko), wśród drzew (bo jeszcze przecież gdzieś muszą być), w ciszy, a jednak wygodnie, ładnie i zdrowo. Bez newsów, polityki, briefów, deadlinów, asapów i innych codziennych koszmarów. I to nie wstyd powiedzieć "chcę do spa", sama marzę o przyjemnym masażu, o wannie z ziołową kąpielą na pomoście, o fińskiej saunie - na mazurskiej łące (!).
Wiem, że czasem to niemożliwe, nawet jeśli potrzeba wielka. Bo dzieci, bo praca, bo kasa, bo coś. Jeśli jednak zebraliście się w sobie i KONIECZNIE musicie odpocząć, jedźcie w te miejsca...
Glendoria: jak w elfickej osadzie
Takie miejsca powinny być pod ochroną! Moje wielkie odkrycie - porównywalne do tego, że nad polskim morzem naprawdę jeszcze są puste, dzikie i szerokie plaże z białym piaskiem. Nie ma w Polsce miejsca, w którym czułabym się równie bajkowo jak w tej dźwięcznie brzmiącej Glendorii. Tak, to całkiem precyzyjne określenie. To ten typ wypoczynkowej przestrzeni, który daje poczucie totalnego przeniesienia w inny wymiar.
Glendoria – ta nazwa nie przypadkiem kojarzy się z jakimś elfickim miastem z Tolkiena. W dodatku z takim, które łączy w sobie cechy i Lorien, i Rivendell.
W mazurskiej Glendorii zwiewne, delikatne materie dosłownie tworzą zanurzone w naturze wnętrza. Tam po prostu mieszka się w bardzo szczególnych namiotach. Szczególnych, bo nie chodzi ani o styl campingowy, ani o harcersko-militarny. To raczej namioty godne średniowiecznego arystokraty albo arabskiego szejka.
Glendoria to pierwszy w Polsce glamping – od „glamorous camping”. W takich namiotach śpi się na wygodnych łóżkach, a ich wnętrza urządzone są designerskimi meblami. W Glendorii nie ma mowy o atmosferze pola namiotowego – wszyscy przyjeżdżają tam z myślą o możliwie bezgranicznym spokoju. Glampingowa część Glendorii świetnie koresponduje z częścią skromnie określoną mianem agroturystycznej. Tam mamy do dyspozycji butikowo urządzone pokoje – każdy z nich jest inny, i każdy ma swój autentyczny, niepowtarzalny charakter.
Relaks wspomaga zupełnie niezwykłe leśno-jeziorne spa – chyba jedyne takie w Polsce. Łóżko do masażu ustawione jest na pomoście, podobnie jak wanny do części zabiegów, z kolei wielka wanna stoi w samym środku malinowego chruśniaku. Te niesamowite klimaty robią naprawdę świetne wrażenie, spa jest tak dobrze wkomponowane w otoczenie, że każdy jego element może być obiektem efektownej fotograficznej sesji. Nie znam podobnego miejsca, które lepiej realizowałoby formuły o harmonii z otoczeniem.
Jest w Glendorii jeszcze 300 metrowa Stodoła, pełniąca funkcje restauracji i jadalni, z biblioteką na antresoli, podwieszonym barem i salą kinową. Dzień w Stodole zaczyna się od potężnego śniadania – zawsze z ciepłym elementem, z kolei o 18 podawana jest pięciodaniowa obiadokolacja w stylu slow food. Na wstępie podawane są Amuse-bouche czyli kunsztowne mikroprzystawki, później przystawki, zupa, danie główne i deser. W porze dnia można zaś przekąsić coś w bistro przy piecu chlebowym. W kuchni Glendorii rządzą produkty regionalne, warzywa i płody lasu.
Tu naprawdę można zrobić sobie detoks! Od wszystkiego - dosłownie i w przenośni. I to nie jest miejsce dla pracoholików. Nie, wróć – to właśnie JEST miejsce dla pracoholików, wręcz idealne. Telefon autentycznie nie łapie tu zasięgu, nie uświadczysz żadnego biurka do pracy i zero jakichkolwiek sal konferencyjnych. Są za to świerkowe bale i ogromne tafle szkła. A za nimi górska, pełna oddechu przestrzeń.
Mnie wystarczyły zaledwie trzy dni w tej - powiedzmy - pustelni, by dać energię na trzy miesiące. I pozwoliły się zresetować po zawodowym maratonie, kłopotach, biegu z przeszkodami. Obniżyły napięcie do tego stopnia, że przyjechałam do domu świeża jak szczypiorek, powodując lekkie zdumienie, a może nawet podejrzenie w stylu "taka radość to jak po dobrym seksie. No to gdzie byłaś?". Oczywiście to żart. Ale to prawda, że No Name to miejsce wręcz fizycznie stworzone do odpoczynku, ono zmusza do zapomnienia o kłopotach.
To stylistyka podtatrzańskiego No Name Hotel Luxury & SPA w Łapszach Niżnych tuż koło Białki. Choć teoretycznie bez nazwy, hotel dorobił się już czterech gwiazdek. Hotel to kompleks częściowo połączonych ze sobą willi, w których architekturze „styl zakopiański” pogrywa sobie, ze świetnym zresztą skutkiem, z przysztywnym modernizmem.
Pokoje w No Name są przestronne i urządzone bardzo komfortowo, ich design jest mocno minimalistyczny, ale bez żadnych kompromisów na szkodę wygody (choć niektórym może nieco przeszkadzać widok nagich hydraulicznych rur). Wnętrze to miszmasz stylistyczny: całkiem sprytne połączenie czegoś luksusowego z prostotą i swojskim klimatem.
Dominuje tu surowe drewno, biel i… widok. Tak, widok, bo No Name jest dosłownie zawieszony między górami a doskonale rozegrane przeszklenia otwierają wnętrza na zewnątrz.
Spa w No Name ma charakter – tu mądre słowo – holistyczny – co ni mniej, ni więcej oznacza nastawienie na harmonijną równowagę całego organizmu. Zupełnie nieprawdopodobny jest tam basen solankowy – wyłożono go lustrzaną mozaiką, a dziewięciometrowe witryny sprawiają, że góry i słońce są stamtąd dosłownie na wyciągnięcie ręki. Są też w Spa NoName kąpiele mleczne, winoterapia (!) i światłoterapia, grota solna, pełna pula masaży i tak dalej. Nie brakuje oczywiście siłowni i strefy relaksu. Podobnie jak w całym NoName także w Spa rządzi drewno i naturalne materiały.
W hotelowej restauracji obok kuchni włoskiej królują dania detox i bio. Mają tam też WineBar oraz – klimaty jak z „Czarodziejskiej Góry” – Wine & Cigar Lounge z Partagasami i Monte Cristo, choć oczywiście bez istniejących tylko w powieści Manna cygar marki Maria Mancini. W pakiecie w każdym z tych miejsc, rzecz jasna, widok na góry.
Dla mnie to jeden z ciekawszych hoteli w Polsce. W zasadzie słowo hotel nie pasuje tu – zresztą jak do większości (a może nawet wszystkich) opisywanych tu miejsc. Gallery 69 to niesamowita przestrzeń w przestrzeni. Ale dość dziwne to uczucie, a o czym słyszałam również od znajomych, którzy tam byli, że mimo tych wszystkich pięknych mazurskich lasów, łąk, jezior i rowerowych szlaków dookoła, coś kusi, by się zbytnio nie oddalać od doskonale zaprojektowanego budynku. Naprawdę. I choć dla mnie ten typ wnętrz miło i z zachwytem ogląda się na zdjęciach, to jednak zawsze powątpiewam w praktyczną wygodę. Tu wątpliwości bardzo szybko się rozwiewają.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Hotel Galery69 (@hotelgalery69)
Hotel Gallery 69 to położony tuż nad jeziorem niezwykle udany architektonicznie budynek z elewacją ze stosunkowo wąskich rozbielonych desek. Budynek wprost stworzony, by kąpać się w słońcu, w czym niewątpliwie pomaga 800 metrów kwadratowych tarasów i balkonów. Choć trudno w to uwierzyć, fasada hotelu żyje w swoistej symbiozie z jeziorem: budynek dosłownie, bez przenośni, przyjmuje aktualną barwę i aurę wody i otoczenia. Słońce nadaje deskom elewacji biel, z kolei deszczowe chmury zmieniają paletę na odcienie szarości.
Małgorzata i Wojciech Żółtowscy, twórcy Gallery 69, zgodnie podkreślają, że przy projektowaniu hotelu, najważniejsze było dla nich… jezioro. Efekt jest godny najbardziej prestiżowych nagród architektonicznych. Ale Żółtowscy naprawdę wiedzą, jak – oboje są artystami i projektantami, tworzą między innymi rewelacyjne meble na zamówienie pod marką Manufaktura 69.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Hotel Galery69 (@hotelgalery69)
Widać to doskonale w designie wnętrz. Przestronne pokoje są urządzone z dbałością o każdy szczegół w spójnej dla całego hotelu stylistyce i filozofii projektowej. Do tego w pełnej harmonii z naturą. To jedno z tych miejsc, w których da się w pełni wypocząć, nawet nie wychodząc w hotelu. Wystarczy tylko rozsunąć ogromne okno.
Jest też 10 metrowy basen z hydroturbiną, która pozwala solidnie się pływacko skatować, łaźnia parowa i jacuzzi. Do tego – jak przystało na hotel spleciony z jeziorem, wypożyczalnia sprzętu wodnego.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Hotel Galery69 (@hotelgalery69)
W restauracji Gallery 69 obowiązuje natomiast dyktatura slow-foodu. Właściciele podkreślają, że tam liczy się nie czas, a smak. Ale nawet najdłuższe czekanie wynagrodzą rewelacyjna zupa rybna kryjąca się pod kryptonimem „nasza Bouillabaisse” czy okonie smażone na maśle. Zdecydowanie warto pamiętać o zamówieniu wina – wybór jest imponujący.
Nie, Seksmisji tu nie będzie. Choć początkowo dla mężczyzn niemal nie było w Talarii miejsca. Zresztą i dziś obowiązują tam ścisłe zasady, w myśl których w towarzystwie faceta można tam pójść tylko do jednej z dwóch hotelowych restauracji, a pary męsko-damskie mogą się zatrzymywać wyłącznie w komfortowym Pawilonie Parkowym. Są pewne wyjątki: „Wesele to wyjątkowy dzień w życiu każdej kobiety.” – głosi hotelowy regulamin, który dopuszcza wesela koedukacyjne (to nawet zabawnie prowokujące) podobnie rzecz ma się z ewentualną rezerwacją całego obiektu na przykład na firmowy event.
Dlaczego? Bo to kobiety są w Talarii płcią zdecydowanie uprzywilejowaną. Chodzi o pełny spokój, bez kulturowej presji wywołanej obecnością mężczyzn. Tam jedzie się po relaks, ten babski relaks. I właśnie tej znanej każdej kobiecie (a niestety nie wszystkim facetom) potrzebie jest podporządkowany cały hotel.
Umówmy się, hotel naprawdę nie byle jaki – stworzony w odrestaurowanym XIX-wiecznym pałacu otoczonym 25-hektarowym kompleksem parkowym. Najważniejszym punktem programu Talarii jest oczywiście imponujące SPA. Tam (chyba nawet w wypadku wesela) żaden facet naprawdę nie ma wstępu. W strefie SPA obowiązuje filozofia rytuałów – zabiegi połączone są w harmonijne ciągi, dba się nawet o oprawę aromatyczną i dźwiękową.
W Talarii są dwie restauracje ( w tym jedna „Suzanne” tylko dla pań), bar i herabaciarnia. Spory nacisk kładzie się tam na kuchnię wellness, ale szefowie kuchni codziennie proponują też menu, które z dietą nie ma wiele wspólnego.
Talaria to wyjątkowo dogodne miejsce na krótki wypad ze stolicy. Jedzie się tam z Warszawy około godziny – to zaledwie 90 kilometrów w stronę Lublina, nieco za Garwolinem. Dla tych którzy chcieliby zostawić auta w domu, istnieje opcja, by skorzystać z transferu hotelowego.
"Miejsce to, z zagubionych w codzienności rzeczy stworzyliśmy, by wzniecić czar życia z dawnego siedliska zgliszczy. Zamknij oczy i posłuchaj, co stara chata Ci szepce do ucha" - przeczytacie na stronie Siedliska. A ja wam powiem, że szept to błogi, cichy i bardzo kojący.
Trafiłam tu przypadkiem. Trochę zawodowo, ale tak właśnie odkrywa się chyba miejsca niezwykłe. Nie z klasycznych przewodników, nie z list najlepszych hoteli. I... naprawdę polecam ten adres – zwłaszcza dla tych na skraju wyczerpania zawodowego. To wieś - cudowna, mazurska, na odludziu. Ktoś powie – wiocha, niech mówi. Zapewniam, że do takich miejsc chce się powracać – dla ludzkiej, normalnej atmosfery, dla jedzenia jak u babci, dla tego niepowtarzalnego swojskiego klimatu country.
Nie znajdą tu pocieszenia miłośnicy włoskiej elegancji czy luksusów w stylu glamour. Nie zachwycą ci, dla których SPA to tylko podświetlany basen z prądami. Do Kruklina zabiera się jedną walizkę, w której nie musi być szpilek i kiecki na wieczór. Tu się przyjeżdża odpocząć, w oversizeowym swetrze, tramkach, wygodnym dresie, w wersji no-makeup, z trzema książkami.
Zamiast kompleksu basenowego, znajdziecie tu jeden – za to uroczo osadzony niemal na łące. Nie znajdziecie tu także grot solnych i korytarzy wSPAniałych pokoików z kadzidłem, za to skorzystacie z drewnianego domku wśród drzew, czyli fińskiej sauny. To wszystko wystarczy, by w ciągu weekendu odzyskać siły, a gdy macie więcej czasu – wyruszyć w okolicę.
Choć w Siedlisku znajdziecie też hotel, to ja polecam wam opcję: Wiejska Chata, w której znajdziecie wyjątkowe pokoje, a wszystkie mają swoje nazwy. Jest „Kraina elfów” z bajowymi duszkami na ścianie, jest „Letnia łąka”, w której malowane na meblach kwiaty zdają się pachnieć, jest apartament ptasi i wiosenny sad. Wszystko zrobione jest tu ręcznie, każde łóżko, każdy stół, szafka.
A jedzenie? Pyszności. Przepiórki, jagnięcina, zioła, mnóstwo ziół. Tutejszy szef kuchni bazuje na produktach, które z niewiadomych przyczyn zostały zapomniane. W jego kuchennych spiżarniach można znaleźć dzikie "zielsko", jadalne kwiaty czy leśną zwierzynę. A wyjeżdżając stąd, jeszcze długo będzie ciągnął się za wami zapach świeżo wypieczonego chleba...
TU sprawdzicie ceny, zrobicie rezerwację, obejrzycie okolice.