Festiwale muzyczne są na fali. To trend, który utrzymuje się od kilku lat. Ale teraz wiernym fanom muzyki chodzi o prawdziwą falę. Dlatego biura podróży organizują dla nich kilkudniowe rockowe festiwale na wielkich wycieczkowych statkach. Imprezy mają wyciągnąć na powierzchnię tonący przemysł muzyczny. Do inicjatywy dołączył także Behemoth, który w grudniu opanuje jedną z amerykańskich luksusowych łajb. Czy pomysł jest w stanie przyjąć się na Starym Kontynencie?
Obciśnięci w skórę brodaci panowie na luksusowym wycieczkowym statku? Czemu nie? To od dziś główni reanimatorzy przemysłu muzycznego w Stanach Zjednoczonych, który od ponad 10 lat chyli się ku upadkowi. To samo tyczy się statków wycieczkowych, które prawie nigdy nie goszczą młodych klientów. No chyba że są to dzieci bogatych rodziców wypoczywający razem z nimi. Nowy pomysł - organizacja rockowych festiwali na pokładach, ma dać szansę na rozwój obu stronom. A przy okazji zabawę tym, którzy z niego skorzystają.
Masz ochotę na pokaźną dawkę rockowej muzyki, której tłem będzie szum morskich fal? Nie ma problemu. Wystarczy, że ze skarpety wydobędziesz od 900 do 1400 dolarów - cena zależy przede wszystkim od tego, jaką kajutę zarezerwujesz, i czy z półrocznym wyprzedzeniem kupisz bilet na jeden z festiwali. Dlaczego tak szybko? Bo zainteresowanie jest ogromne. Bilety na czwarty rejs z zespołem New Kids on the Block rozeszły się w ciągu czterech godzin. Razem z wpłatą pieniędzy, podpisujesz pakt na kilka dni na morzu pod znakiem ostrej muzyki przyprawianej wysokoprocentowym alkoholem. Oczywiście na przelot i drinki musisz uzbierać dodatkowe pieniądze.
Podoba ci się? Artystom też. Na takie wycieczki piszą się wszyscy. Zarówno muzyczne dinozaury, jak Frankie Avalon, bożyszcze nastolatek z lat 60., jak i współcześni wykonawcy, na przykład R. Kelly, który wystąpi na Love Letter na początku października. Oczywiście nie chodzi tu tylko o pracę w godnych pozazdroszczenia warunkach. Takie koncerty to dla muzyków okazja do zyskania góry pieniędzy.
Redaktor naczelny amerykańskiego tygodnika "Billboard", Joe Levy, zdecydował się na kilkudniowy koncertowy rejs z zespołem Weezer pod karaibskim niebem. Scena była ustawiona nad basenem. Po bokach znajdowało się jacuzzi, a tło robiła zjeżdżalnia. Kiedy na scenie pojawiały się kolejne z szesnastu zespołów, pasażerowie od burty do burty tańczyli pogo, a jego mieszanka była wybuchowa - od młodych, zespolonych ze sobą parek, po starszych, brodatych panów z gołymi brzuchami. Impreza trwała kolejne trzy dni. Zabawowy nastrój był niezmienny, różnił się tylko krajobraz - statek płynął jednostajnie w kierunku meksykańskiej wyspy Cozumel i z powrotem.
Imprez tego typu jest, wbrew pozorom, wiele. Kilka miesięcy temu z rejsu wrócili fani ciężkich brzmień, którzy postanowili ich posłuchać na trasie Miami - Kajmany w związku z "70 000 Tons of Metal".
Już ustalono termin następnego. "Majesty of the Ships" kolejny raz wyruszy w kierunku Karaibów 28 stycznia. Jeśli chcecie się wybrać, śledźcie stronę na bieżąco - rezerwacje kajut jeszcze się nie rozpoczęły.
Jesień na statku upłynie przy dźwiękach piosenek R. Kelly'ego. Love Letter odbedzie się między 1 a 6 października. Jeszcze w tym samym miesięcu rozpoczną się rejsy z Simple Man z The Doobie Brothers i Kiss Kruise II z udziałem grupy Kiss. Organizatorem większości jest firma Sixthman zabierajaca na statki także fanów Kid Rocka, który na pokładach występuje od 2010 roku. Trzecia edycja "Kid Rock's Chillin' the Most Cruise" wyruszyła w tym roku 26 kwietnia z Miami w kierunku Bahamów. Sixthman ma już na swoim koncie ponad 40 pływających imprez.
W ratowaniu amerykańskiego przemysłu muzycznego jest też polski akcent. W grudniu na jednym ze statków wycieczkowych wystąpi Behemoth. Kurs w ramach festiwalu "Barge to hell" będzie trwał między 3 a 7 grudnia i przepłynie trasę Floryda — Nassau — Bahamy — Floryda. Statek zabierze na pokład 2 tysiące fanów ekstremalnego metalu, którzy podczas trwania rejsu będą mogli wysłuchać jeszcze 40 innych zespołów, m.in. At The gates, Hypocrisy, Krisiun, Morgoth, Napalm Death, Paradise Lost i Sodom. Są jeszcze wolne miejsca, a ceny zaczynają się od 733 dolarów.
Czym różnią się festiwale na morzu od tych na lądzie? Zapewne mniej przyziemną atmosferą. Ale Joe Levy wymienia jeszcze kilka pozytywnych aspektów. Po pierwsze, mimo tłumów, można było łatwo przecisnąć się do pierwszego rzędu. Nie ma wody w butelkach w kosmicznych cenach, a piwo i zimne napoje same przychodzą do pasażerów w towarzystwie sympatycznych kelnerów. Pina colada koiła nerwy każdego z uczestników wycieczki, które, w przeciwieństwie do większości festiwali, nie były nadwyrężane przez kolejki do toalet.
Spotkanie z fanami na koncercie nie jest tym jedynym. Artyści często występują w roli "kaowców", organizując zawody w shuffleboardzie, czy prezentując nocne pokazy filmowe. Poza tym, morska bryza pomaga leczyć kaca po mocnej imprezie poprzedniego dnia. Ci, którzy stwierdzili że mogą już zakończyć rekonwalescencję, biorą udział w licznych zabawach organizowanych na statku - quizach, jodze, czy konkursach na basenie.
Sami artyści także podkreślają wyjątkowość tego typu spotkań z fanami. – Oni są na wakacjach i od razu robi ci się cieplej na sercu, gdy pomyślisz, że chcą je spędzić właśnie z tobą – mówił w "New York Times" Kid Rock.
Festiwale na pokładach wycieczkowych statków to prawdziwy fenomen. Pasażerowie zwykłych rejsów zwykle mają koło pięćdziesiątki. Na rockowym pokładzie spotykają się piękni trzydziestoletni. Skąd taki sukces? Prosty pomysł i profesjonalne wykonanie. Bo czego chcieć więcej, niż baru, łóżka i ulubionego zespołu na wyciągnięcie ręki? Niczego. Odpływajmy!
Reklama.
Udostępnij: 5
Łukasz Kubacki
PR manager agencji Good Music, organizującej m.in Free Form Festival
W miesiącach wakacyjnych wyobrażam sobie festiwal barką po Wiśle, ale po Bałtyku? Polska to nie Floryda, Bałtyk to nie morze karaibskie...
Łukasz Kubacki
PR manager agencji Good Music, organizującej m.in. Free Form Festival
Zawsze znajdzie się grupa osób, która wydałaby pieniądze na taką atrakcję, ale czy co roku przyciągałaby na tyle dużo osób, aby był to opłacalny biznes w Polsce? Wątpię.
Kid Rock
amerykański wokalista rapcore, który na statkach wycieczkowych występuje od 2010 roku
Fani są na wakacjach i od razu robi ci się cieplej na sercu, gdy pomyślisz, że chcą je spędzić właśnie z tobą.
Łukasz Kubacki
PR Manager Good Music, agencji organizującej m.in. Free Form Festival
Festiwal na łodzi będzie atrakcją tylko dla osób z grubym portfelem. Dla „zwykłych ludzi” byłby to zbyt duży wydatek. Dlatego festiwale na statku nie będą konkurencją dla „lądowych” festiwali, które są tańsze i mają więcej do zaoferowania. Artyści, którzy zdecydowali się na taki sposób zarobienia pieniędzy to w większości trochę zapomniani idole jak New Kids On The Block, Kid Rock czy The Kiss. Żyją z grania chałtur, występu w reality show, odcinają kupony itp. Takie odgrzewane kotlety na statku to z pewnością atrakcja dla wiernych fanów, którzy chętnie zobaczą ich w nowych okolicznościach, a dla zespołów dobra okazja do zarobku.