Od zarania dziejów - tak daleko w czasie należy się cofnąć w poszukiwaniu źródeł konfliktu pomiędzy kobietami a mężczyznami o zasadność wielogodzinnego buszowania pomiędzy sklepowymi półkami. I nie jest to kwiecista metafora.
Przekonanie o tym, że uwielbienie do szopingu, lub jego brak, jest wyznacznikiem różnic płciowych, nie wzięło się znikąd. Nie jest również spiskiem hollywoodzkiego lobby produkującego tandetne komedie romantyczne, w których obowiązkową sceną jest dokonująca się w sklepowej przymierzalni właśnie metamorfoza głównej bohaterki, zakończona triumfalną paradą przed oczami wybranka, które w tym momencie wychodzą z orbit. Jak przekonuje Daniel Kruger, psycholog z Uniwersytetu Michigan, nasze zakupowe przyzwyczajenia to pokłosie dawnych pierwotnych nawyków.
Łowcy vs. zbieraczki
Dawno, dawno temu, mężczyźni polowali, a kobiety pilnowały domowego ogniska. Wyprawy na grubego zwierza miały ściśle określone zasady: jeśli chcesz jeść, nie możesz zostać zjedzonym. Trzeba było więc działać szybko i bezbłędnie. Kobiety z kolei delegowane były do zadań podpadających pod kategorię zbieractwa. Szukanie jagód w leśnym runie nie mogło odbywać się na chybcika - trzeba było zajrzeć pod jeden czy dwa kamienie, odróżnić lepszy krzaczek od gorszego.
Kruger przekonuje, że właśnie te różnice przekładają się na to, w jaki sposób zakupów dokonują mężczyźni i kobiety. Ci pierwsi wpadają, łapią to, po co przyszli i z miną zwycięzcy wracają do domu. Te drugie, oglądają, szukają i wybierają, aż znajdą - nie zawsze to, po co przyszły i nie zawsze w zaplanowanej ilości, ale z pustymi rękami również nie wrócą.
W tej teorii jest metoda?
Powyższa hipoteza jest tylko naukowym uogólnieniem. Jasne, że są faceci, którzy z uśmiechem i “tak, kochaniami” na ustach będą równo dotrzymywać ci kroku na dwudziestym kilometrze sklepowego maratonu. Są też kobiety, które zamiast w przymierzalni, wolałyby spędzić popołudnie w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Z drugiej strony, skądś bierze się popularność inastagramowego konta Miserable Men, na którym tysiące serduszek zbierają foty znudzonych do granic możliwości mężczyzn, cierpliwie oczekujących na koniec zakupowej gehenny.
Gdzie pojawia się problem, kreatywni marketingowcy szukają rozwiązania. Bo gdyby tak stworzyć miejsce, gdzie faceci mogliby “przeczekać” zakupowy szał? Oczywiście ulokowane w obrębie centrum handlowego, żeby wyprawę wciąż można było uznać za “wspólną”. Jeśli wierzyć Wikipedii, taka inicjatywa nosi miano Männergarten i całkiem nieźle przyjęła się w Niemczech. Pomysł próbowano wdrożyć również w australijskiej Ikei, gdzie “męskie przedszkole” zorganizowano przy okazji dnia ojca.
W polskich realiach póki co Männergarten brak. Jeśli więc chcemy, aby wyprawa “na ciuchy” nie była dla obu stron przeżyciem traumatycznym, warto przyjąć konkretną strategię. Proponujemy trzy:
Nigdy nie każ mu wybierać czegoś dla ciebie
Skoro w końcu udało ci się namówić “chłopa” na wspólne zakupy, to niech chociaż ma trochę rozrywki. Wychodząc z tego założenia bardzo łatwo dać sobie wmówić, że czas zleci mu szybciej, jeśli będzie mógł się wykazać - podpowiedzieć ci fason sukienki, przynieść inny rozmiar, zaproponować dodatki… W ten sposób wycieczka do sklepu rzeczywiście skończy się bardzo szybko - twoim wrzaskiem i jego fukaniem. Bo przecież nie nosisz rozmiaru 34, nienawidzisz czerwonego i w życiu nie założyłabyś takich badziewnych korali. A skąd on niby ma to wiedzieć? Jak to skąd, chyba trochę cię już zna? I tak dalej. Reasumując: jeśli sam nie wyjdzie z inicjatywą - nie zmuszaj, a jeśli wyjdzie - doceń i nie krytykuj (przynajmniej nie od razu).
“Łowy” zorganizuj podczas akcji rabatowej
O tym, że łażenie po sklepach i kupowanie największy sens ma wtedy, kiedy z każdej witryny krzyczą okrągłe cyfry ozdobione procentem wiesz od dawna. Nie żeby faceci nie doceniali magii promocji - doskonale zdają sobie sprawę z ekonomicznego aspektu i pewnie nawet go doceniają, ale z reguły widząc dzikie tłumy polujące na okazje, stają się płochliwi jak sarenki na mrozie. Z dwojga złego, wyprawę “na ciuchy” lepiej jednak zaplanować właśnie wtedy, gdy za cenę pary spodni z nowej kolekcji kupicie kilka bluzek. Wtedy macie przynajmniej jeden twardy argument do zbijania narzekań pod tytułem: “No weź, kupiłaś już chyba pół sklepu, chodźmy stąd”. Może i tak, ale jak korzystnie! Okazja, aby wypróbować ten motyw nadarzy się już całkiem niedługo - podczas piątej edycji Szaleństwa Zakupów.
Nie zabieraj go ze sobą
Zanim zaciągniesz faceta do sklepu, zadaj sobie jedno bardzo ważne pytanie: czy świadoma wszystkich związanych z tym konsekwencji, rzeczywiście tego chcesz? Zapomnijmy na chwilę o tym, że jemu ta perspektywa zdecydowanie średnio się uśmiecha. Czysto samolubnie zastanów się, o ile łatwiej będzie wchodzić do kolejnego sklepu, nie kłamiąc w żywe oczy, że “ten to już na pewno ostatni”? O ile przyjemniej będzie siedzieć w przymierzalni, ile chcesz, nie nasłuchując nerwowo, czy ulokowany na kozetce w kącie mężczyzna już aby nie chrapie? Ilu okazji nie przegapisz, rozglądając się spokojnie po witrynach, zamiast cały czas pilnować, czy luby, wykorzystując moment twojej nieuwagi, chyłkiem nie zdezerterował? Na pytanie, skąd w kobietach ta uparta tendencja do komplikowania sobie prostych przyjemności pewnie też spróbują kiedyś odpowiedzieć amerykańscy naukowcy. Aktualnie wyjścia są dwa: albo zaakceptujesz swoją skłonność do masochizmu, albo zaprzestaniesz nierównej walki z pierwotnymi instynktami.
Artykuł powstał we współpracy z bankiem Credit Agricole.