Prawo i Sprawiedliwość do obecnej wszechwładzy popchnęły w dużej mierze bardzo popularne na prawicy osobowości. Publicyści i blogerzy na długo przed ostatnią kampanią wyborczą nakręcali wśród swoich fanów atmosferę, która stopniowo przekładała się na wzrost poparcia dla ich ulubionej partii. Dziś część tych ludzi stają się jednak dla PiS pewnym problemem.
Oficjalnie front poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego i spółki pozostaje niezmiennie zwarty. Narracja wspierająca "dobrą zmianę" wciąż jest spójna i dość dobrze radzi sobie z atakami nijakiej opozycji. Jednak Prawo i Sprawiedliwość z wpływowymi w społeczeństwie liderami opinii zaczyna mieć pewne problemy. Z czasem mogą okazać się one głównym zagrożeniem dla notowań władzy.
O to, jak kosztowna jest utrata "influencerów" wystarczy zapytać Platformę Obywatelską. Gdy przed dekadą formacja Donalda Tuska kroczyła po władzę, też miała liczne wsparcie ludzi mediów, artystów, celebrytów i najbardziej popularnych ludzi sieci. Im częściej zaczęto o PO mówić w kontekście buty i arogancji przy sprawowaniu władzy i im więcej wybuchało skandali z udziałem posłów i ministrów, tym ten front szybko topniał.
Tej lekcji w PiS nie powinni dziś bagatelizować. I zainteresować się tym, jak coraz częściej przedstawiani są dziś przez tych, którzy wcześniej pomogli im przyciągnąć wielu wyborców. Na przykład przez Rafała Ziemkiewicza, który 25 października 2015 roku publikował zdjęcia z fety po zwycięstwie PiS, a dziś pisze na Twitterze o wiceprezesie PiS i szefie MON Antonim Macierewiczu, iż "podejrzewa go o pederastię" skierowaną wobec rzecznika resortu obrony Bartłomieja Misiewicza.
Po kilkudziesięciu godzinach od publikacji tego tweeta Ziemkiewicz co prawda oświadczył, że ta "to był taki absurdalny żart", ale to, co poszło w świat (przede wszystkim w świat polskiej prawicy) żyje już własnym życiem. Podobnie, jak inne przytyki popularnego wśród wyborców PiS publicysty pod adresem partii rządzącej. Ot, jak choćby ten:
A "RAZ" nie jest jedynym liderem opinii na prawicy, którego ostatnie komentarze ktoś niezorientowany w polskiej polityce może pomylić z tymi, które wygłaszają zatwardziali KOD-erzy. Od dłuższego czasu coraz bardziej krytyczna dla ekipy "dobrej zmiany" staje się blogerka Kataryna. Osoba, która dla PiS powinna być szczególnie cenna, bo to m.in. ona przyciągnęła do nich wyborców centrowych i pomagała zyskać w oczach wyborców, o których mówi się "młodzi, wykształceni z wielkich miast".
Krytyka poczynań obecnej władzy najsilniej zaczęła być słyszalna z jej strony, gdy PiS i uzależnione od niego media publiczne wzięły na celownik organizacje samorządowe. Bo wówczas Kataryna przekonała się na własnej skórze o tym, że coś jest z "dobrą zmianą" nie tak. W środowisku NGO-osów jest bowiem znana nie tyle jako blogerka, co ceniona przez ludzi o różnych poglądach działaczka społeczna.
W jej ostatnich komentarzach próżno szukać też argumentów przemawiających za reformą oświaty, a szczególnie sposobem i tempem przeforsowania likwidacji gimnazjów. Do przekonania Polaków do tego, że "Wiadomości" pokazują prawdę, a PiS miało prawo w rekordowy sposób upolitycznić media publiczne jej twitterowy profil z 50-tys. zasięgiem raczej nie pomoże.
A Antoni Macierewicz to już w ogóle nie powinien tam zaglądać... "Arogancja władzy w pełnej krasie. Poprzednicy się na niej przejechali" - tak Kataryna komentowała fakt, iż szef MON po karambolu, w którym kilka osób zostało rannych nie przejmował się ich stanem i szybko pomknął na galę z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. I przypominała, że Antoniego Macierewicza nie spotkała taka krytyka, jaką wzbudziła niegdyś na przykład informacje o dowożeniu Radosławowi Sikorskiemu pizzy przez BOR. Wybryki Bartłomieja Misiewicza skłaniają ją nawet do podawania dalej wpisów blogerów popularnych raczej na opozycji.
A przypomnijmy, że pierwszy taki wizerunkowy zgrzyt już kilka miesięcy temu zafundował ekipie "dobrej zmiany" Łukasz Warzecha. Publicysta, który przez wiele lat miał powszechną opinię twardego zwolennika PiS, w czerwcu ubiegłego roku niespodziewanie bardzo ostro zaatakował wicepremiera Mateusza Morawieckiego i jego flagowy, wychwalany przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego plan rozwoju.
Na tym się nie skończyło. Warzecha ma od ostatnich wyborów na swoim koncie już kilka podobnych ruchów. Tym bardziej dla partii rządzącej kłopotliwych, że zwykle dość merytorycznych. Jak ten publikowany na łamach "Do Rzeczy", w którym gwiazdor prawicowej publicystyki krytykuje Jarosława Kaczyńskiego i spółkę za pomysł reformy ordynacji samorządowej zakładający z góry, że wielokadencyjność zawsze jest zjawiskiem negatywnym. Do frontu tych, którzy udają, że problemu z Antonim Macierewiczem w roli szef MON nie ma Łukasz Warzecha też się nie zalicza...
Ani wspomnieni prawicowi liderzy opinii, ani mniej znani komentatorzy wypowiadający się w podobnym tonie nigdy nie przejdą na stronę liberalnej opozycji. Jej poczynania komentują jeszcze ostrzej niż rządzących. To nikogo w Prawie i Sprawiedliwości jednak nie powinno uspokajać. Bo bagatelizowanie krytycznego głosu "swoich" na dłuższą metę może być destrukcyjne. Od kilku negatywnych tweetów i artykułów wszechwładza PiS się nie rozpadnie. Ale każda negatywna ocena powoli może zacząć nastręczać problemów.