Jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić, by przeciętna Polka czy Amerykanka poszła protestować. Przecież mamy demokrację, mamy prawa, ciężko wywalczone przez nasze matki i babcie. Tymczasem okazało się, że łudziłyśmy się, myśląc, że to, co zostało osiągnięte, nie zostanie zabrane.
Gdy w listopadzie 2015 roku nowo mianowany premier Kanady na pytanie, dlaczego było dla niego ważne, by jego gabinet zachowywał parytet płci i składał się w połowie z kobiet, odpowiedział krótko: - Ponieważ jest 2015. Słowa Justina Trudeau szybko stały się wiralem, a sam Trudeau ulubieńcem mediów. Kilka dni temu nowo zaprzysiężony prezydent USA, podpisując dekret o zniesieniu finansowania dla amerykańskich organizacji charytatywnych wspierających w ramach swojej działalności poza granicami Ameryki dostęp do antykoncepcji i zabiegów usuwania ciąży, pozował do zdjęcia w Gabinecie Owalnym w otoczeniu samych mężczyzn. To wywołało jeden komentarz: wrócił patriarchat.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Donald J. Trump (@realdonaldtrump)
Co możesz powiedzieć o własnym ojcu?
Zdjęcia prezydenta Trumpa w otoczeniu białych mężczyzn są więcej niż symboliczne - w jego rządzie cztery najważniejsze stanowiska zostaną obsadzone właśnie przez nich, po raz pierwszy od czasów administracji prezydenta George’a H. W. Busha, który urzędował w Białym Domu ćwierć wieku temu. Powrót do drugiej połowy XX wieku widać nie tylko w Gabinecie Owalnym, ale także na ulicach. Wydawać by się mogło, że marsze kobiet należą do przeszłości, że wywalczone w latach 70. zeszłego stulecia prawa są dane na zawsze, a seksistowskie komentarze zniknęły ze słownika politycznego.
Tiffany Trump, młodsza córka Trumpa i jego drugiej żony Marli, na scenie konwencji Partii Republikańskiej w lipcu 2016 roku miała do wykonania jedno zadanie - przedstawić swojego ojca jako ciepłego człowieka, pokazać go od innej, wrażliwszej strony, opowiedzieć kilka sentymentalnych anegdot z dzieciństwa. Co możesz powiedzieć o własnym ojcu, jeśli po rozwodzie mieszkałaś z mamą, a ojca widywałaś jedynie od czasu do czasu? Tiffany opowiedziała więc o swoich świadectwach ze szkoły, które ojciec odsyłał jej z własnymi odręcznymi notatkami. O telefonie, jaki otrzymała od Donalda, gdy umarła jej bliska osoba. Te słowa pokazały, że nie ma ona zbyt wiele wspomnień związanych z własnym ojcem. Że Trump nie uczestniczył w jej wychowaniu.
Przedstawienie Donalda Trumpa podczas najważniejszego dnia na konwencji, gdy odbierał partyjną nominację prezydencką, przypadło w udziale Ivance Trump, starszej córce. To ją Donald zawsze wymienia jako swoją najbliższą doradczynię, ale pracę w Białym Domu na stanowisku doradcy otrzymał niedawno jej mąż, Jared Kushner. Choć kampania Donalda Trumpa jest pierwszą w amerykańskiej historii zwycięską kampanią zarządzaną przez kobietę, to Kellyanne Conway dzieliła jednak obowiązki ze Steve’em Bannonem.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Justin Trudeau (@justinpjtrudeau)
Od teraz będzie już tak zawsze
Dwie kadencje Baracka Obamy w Białym Domu i wygrana w kanadyjskich wyborach partii Justina Trudeau wydawała się być zapowiedzią, że teraz już będzie tak zawsze. Trudeau podczas kampanii przed wyborami w 2015 roku traktowany był tak, jak zwykle traktuje się kobiety w polityce - oceniano jego wiek (za młody), wygląd (zbyt przystojny), i zachowanie (nie przystoi). W sieci można znaleźć wiele zdjęć niekompletnie ubranego kanadyjskiego polityka, a na Youtube’ie klip z 2011 roku, w którym Trudeau pozbywa się kolejnych części garderoby. Na rzecz organizacji charytatywnej, oczywiście.
Media i wyborcy przyzwyczaili się do myśli, że tak teraz wygląda normalność. Obaj politycy nie boją się mówić o tym, że są feministami, że spędzają czas ze swoimi dziećmi. Trudeau w wywiadach wspomina, że swoich synów też wychowuje na feministów, opowiada o trudach łączenia pracy premiera rządu i wychowywania dzieci. Coś o tym wie z własnego dzieciństwa, gdy jego ojciec, Pierre Trudeau, wieloletni premier Kanady, zabierał ze sobą dzieci w służbowe podróże zagraniczne. Justin postępuje tak samo - podczas oficjalnej wizyty w Polsce na szczycie NATO w lipcu 2016 towarzyszył mu syn Xavier, którego premier Kanady zabrał w Warszawie m.in. do Centrum Nauki Kopernik.
Także Barackowi Obamie zdarzało się wielokrotnie w służbowe podróże zagraniczne zabierać swoje córki. Często wspominał, że rodzinnie starają się zjeść jeden wspólny posiłek dziennie, jeśli tylko pozwalały im na to kalendarze, jeśli wszyscy byli w Waszyngtonie, spotykali się na kolacji. Wspomnienia najstarszych dzieci Trumpa z dzieciństwa to rozwód rodziców, szkoły z internatem i Czechy, gdzie Eric, Donald Junior i Ivanka spędzali wakacje u dziadków. Donald Trump wychowanie dzieci oddaje w ręce swoich kolejnych żon. Dokładnie tak, jak robiono w czasach jego dzieciństwa, w połowie XX wieku.
Być może różnica w zachowaniu i podejściu do równouprawnienia u Donalda Trumpa i Justina Trudeau wynika z różnicy pokoleniowej. Trump w zeszłym roku skończył 70 lat i mogłby być ojcem Justina, czterdziestopięciolatka.
Powrót do przeszłości
Zmiana na amerykańskiej scenie politycznej, która wielu drastycznie zaskoczyła, to powrót do przeszłości i Amerykanki nie są zachwycone kierunkiem zmian wyznaczonym przez nowego prezydenta. W zeszłą sobotę, według różnych szacunków na ulicach Waszyngtonu i innych amerykańskich miast protestowało przeciwko Donaldowi Trumpowi ok. 2 mln ludzi (na świecie podobne protesty zgromadziły tydzień temu ok. 3.5-4.5 mln osób), co oznacza, że po raz pierwszy od lat 70. XX w. Amerykanie tak masowo wzięli udział w proteście politycznym. Ponad 40 lat temu protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie, teraz protestując przeciw nowemu prezydentowi, wspierali prawa kobiet.
Powrót do przeszłości widać także na polskich ulicach. Jesienne kobiece protesty zainspirowane były innym wydarzeniem sprzed 40 lat, październikowy ogólnopolski strajk kobiet odwoływał się przecież bezpośrednio do strajku kobiet w Islandii w 1975 r. Starsza pani, która na październikowy protest zabrała ze sobą plakat z hasłem, które można łagodnie przetłumaczyć : „Nie wierzę, że wciąż muszę protestować przeciw tym samym sprawom“, zapewne wyraziła to, co wiele innych osób pojawiających się na #czarnychmarszach myślało - zaskoczenie, że wywalczone przez wcześniejsze pokolenia prawa nadal nie są respektowane. Polki odkryły to kilka miesięcy przed Amerykankami.
„Nie wierzę, że powiedział to, co powiedział“
Sformułowanie “Nie wierzę, że w XXI wieku…” dobrze oddaje nastawienie wielu protestujących, i na polskich, i na amerykańskich ulicach. Całą prezydencką kampanię Donalda Trumpa w 2016 roku można podsumować jednym zdaniem: „Nie wierzę, że powiedział to, co powiedział“… Wyborcy przyzwyczajeni do stylu polityki i komunikacji prowadzonej przez Baracka Obamę odkrywali, że można to robić w stylu, który jeszcze niedawno dyskwalifikował. Donald Trump pozwalał sobie na wiele. Jeśli nie przedrzeźniał niepełnosprawnego ruchowo dziennikarza, to komentował wygląd ubiegającej się o nominację prezydencką Carli Fioriny. Jeśli nie krytykował dziennikarki prowadzącej wyborczą debatę, nazywając ją lalunią (ang. bimbo) i sugerując, że jej zachowanie wynikało z tego, że miała okres, to w programie telewizyjnym deklarował, że kobiety przerywające ciąże powinny być karane. Jeśli nie obarczał Hillary Clinton winą za zdrady małżeńskie jej męża, to oceniał jej wygląd. Jeśli nie wypowiadał się na temat wagi ciała byłej Miss Universe, to mówił, że nagranie, na którym przyznaje się do napastowania seksualnego, to jedynie przekomarzania z męskiej szatni.
Lista tego, co publicznie powiedział lub zrobił Donald Trump, a co można uznać za wulgarne, rasistowskie lub seksistowskie, jest bardzo długa. Ale wszystko to uchodziło teflonowemu Donowi na sucho. Czasem udawał, że się tłumaczy, ale nigdy nie przepraszał. Każdego innego amerykańskiego polityka to, co ma na koncie Trump, pogrążyłoby i rozsadziłoby jego kampanię. Choć trudno udawać, że zachowanie 45. prezydenta USA jest czymś nowym w świecie polityki, to jednak ostatnie lata przynosiły nadzieję, że politycy nie mogą pozwalać sobie na seksistowskie czy mizoginiczne komentarze - przynajmniej publicznie - bo często, takie słowa oznaczają kłopoty.
To nie PR, to kwestia wewnętrznej spójności
To, że kandydat Donald Trump sprzeciwia się politycznej poprawności lub łamie konwenanse i zasady dobrego wychowania, można by przy dużej dozie wyrozumiałości nieco cynicznie tłumaczyć ostrą i zawziętą kampanią wyborczą - polityk walczy tak, jak mu przeciwnik pozwala i używa takich narzędzi, jakich potrzebuje do zwycięstwa. Trump przez całą kampanię komunikował swoim wyborcom, że walczy z polityczną poprawnością i agresywnie atakuje wszystkich tak samo, bez względu na płeć, ale szanuje kobiety i jak trzeba będzie, to zacznie zachowywać się prezydencko. Prezydent Trump jednak wcale nie stara się zaprezentować z innej strony - po inauguracji nowego mieszkańca Białego Domu media chętnie rozpisywały się o tym, jak różnie odnosi się do swojej żony odchodzący i przychodzący prezydent.
Zachowanie polityka wobec kobiety, bez względu na to, czy związanej z nim, czy nie, to nie tylko kwestia PR, kindersztuby i prezentacji na pokaz, to także kwestia wewnętrznej spójności. Amerykańskie media lifestyle’owe chętnie powołują się na relację pomiędzy Barackiem a Michelle Obamą jako wzór do naśladowania – Michelle jest równorzędną partnerką Baracka, i aktywnie wspiera swojego męża, który traktuje ją z wyraźnym szacunkiem. Ale zdjęcia z prywatnych i oficjalnych wydarzeń pokazują coś jeszcze - że jest to para bardzo sobie bliska, która lubi ze sobą przebywać, dotykać się, uśmiechać do siebie.
Aktywna zawodowo, doskonale wykształcona była Pierwsza Dama z szeregiem zainteresowań i kampanią społeczną promującą zdrowe odżywianie i ruch u amerykańskich dzieci szybko stała się ulubienicą mediów. Ale także zwykli Amerykanie mają o niej doskonałe zdanie. Zapowiada się, że Melania Trump rolę Pierwszej Damy będzie traktowała bardziej tradycyjnie niż Michelle - co zależy nie tylko od osobowości, ale też i od podziału ról w prezydenckim małżeństwie.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Melania Trump (@melaniaatrump)
Od nowa
Zeszłotygodniowy amerykański Marsz Kobiet, zresztą jak jesienne manifestacje kobiet w Polsce, to rzecz bez precedensu. Po raz pierwszy w historii amerykańscy wyborcy zaprezentowali swoje oburzenie dzień po prezydenckiej inauguracji - wyszli na ulice zaprotestować przeciwko nowemu prezydentowi. Skala manifestacji zaskoczyła rządzących po obu stronach Oceanu. Także dlatego, że wpisują się one w szerszy front protestów wobec władzy - i przez to, że marsze były oddolną inicjatywą, pozapartyjną, spontaniczną zarówno w Polsce, jak i w USA, ale także przez to, że partie opozycyjne chcą, choć trochę chyba nie potrafią, wykorzystać potencjał protestów - bo protesty kobiet są ponadpartyjne. Ale zaskoczenie rządzących może wynikać także z faktu, że od końca lat 70. zeszłego stulecia kobiety nie wychodziły na ulice protestować - marsze nie miały kobiecej twarzy, oburzenie lub niezgoda na panującą rzeczywistość nie była związana z płcią. Być może również tak przejawia się reakcja na kryzys polityki tożsamościowej - zaskoczenie, że nadal trzeba walczyć o swoje prawa. Jak to? W 2017?
Być może to początek kolejnego partyjnego oddolnego ruchu. Celowo bez ścisłego kierownictwa i liderek, ustawiającego się w wyraźnej opozycji do aktualnie rządzących, są na tyle pojemne, że pomieszczą różne postulaty aktywistów. Coś się obudziło. Kobiety powiedziały dość, bo odkryły, że muszą walczyć o swoje prawa, które jeszcze niedawno wydawały się być trwale nabyte. Poczuły, że muszą zademonstrować swoją niezgodę i oburzenie. Pojemność haseł, pod którymi protestują, przekłada się na skalę protestów. I ta skala daje do myślenia rządzącym.