Podejmę debatę z panem Orbánem nad tym, co wydaje nam się niedopuszczalne, co jest nie do tolerowania w dzisiejszym sposobie działania UE. Taka samą ofertę złożę panu Kaczyńskiemu – oznajmiła liderka francuskiej populistycznej i prorosyjskiej skrajnej prawicy Marine Le Pen. Ci, którzy przed dwoma laty masowo przekonywali, że "nie można straszyć Kaczyńskim" zaczęli przecierać oczy ze zdumienia. Tymczasem "najciekawsze" dopiero przed nimi. Bo Le Pen powinna wywoływać najmniejszy szok przy reszcie sojuszników, którzy zostali u boku PiS na wojnie z Zachodem.
Prawo i Sprawiedliwość nigdy nie było partią euroentuzjastyczną, ale po tym, co stało się w Brukseli 9 marca ostatecznie zaostrzyło kurs wobec Unii Europejskiej. Nic więc dziwnego, że walcząca o prezydenturę we Francji Marine Le Pen postanowiła użyć nazwiska Jarosława Kaczyńskiego do przedstawienia sojuszu, który miałby jej pomóc w ziszczeniu marzeń o destrukcji UE. Co ciekawe, PiS nagle zaczęło się wzbraniać przed tą laurką. – Pani Le Pen jest po prostu w błędzie – stwierdził prezes PiS Jarosław Kaczyński. Już wcześniej na Twitterze napisała w tej sprawie do Marine Le Pen rzeczniczka prasowa partii rządzącej Beata Mazurek.
Polska wstała z kolan i... upadła obok Turcji
Po kilku chwilach polityk odpowiadająca za wizerunek PiS dobitnie przypomniała jednak, że jej formacja fascynuje się znacznie bardziej kontrowersyjnymi sojuszami niż ten, który proponuje francuski Front Narodowy. Mazurek podała dalej ten niezwykle wymowny komentarz, który w poniedziałkowy poranek poczynił poseł PiS Dominik Tarczyński:
O co chodzi? Autorytarny reżim Recepa Tayyipa Erdoğana po szybkim upadku ubiegłorocznego puczu postanowił wyciąć w pień opozycję i zagarnąć dla siebie jeszcze większą władzę. To, co dzieje się dziś w Turcji przypomina Europę Wschodnią z czasów stalinizmu. Polityczne czystki w administracji, armii, służbach, szkolnictwie i wielu innych kluczowych obszarach funkcjonowania państwa, a później, masowe aresztowania i bezpodstawne nawet zwykłych ludzi, na których po prostu ktoś rzucił podejrzenie o niesłuszne poglądy – oto turecka rzeczywistość ostatnich miesięcy.
Erdogan jest już do tego wszystkiego zdolny, ale mu mało. Na 16 kwietnia zaplanowano referendum, w którym Turcy mają mu dać jeszcze większą władzę zmieniając ustrój z parlamentarnego na prezydencki. A Holendrzy nie zgodzili się, by wśród zamieszkującej ich kraj społeczności tureckiej organizowano agitację na rzecz autorytarnego reżimu. Co więcej, holenderskie granice zamknięto dla lecących do Europy z proerdoganowską propagandą członków tureckiego rządu.
Skąd więc oburzenie w PiS? Po pierwsze, ludzi pokroju polityków partii rządzącej nic nie łączy tak, jak wspólny wróg. A Recepa Tayyipa Erdoğana z Jarosławem Kaczyńskim łączy nie tylko nienawiść do walczących o demokrację na różnych frontach Holendrów. Przede wszystkim obaj mają podobne problemy z Komisją Wenecką, która nie ma wątpliwości, iż Turcja i Polska odchodzą od podstawowych demokratycznych standardów. Ocena rządu w Ankarze jest jeszcze ostrzejsza, bo i dalej zdążył on już zajść.
Tymczasem o tym, iż Recep Tayyip Erdoğan wytacza drogę, którą PiS chce podążać już w czerwcu 2014 roku otwarcie mówił sam Jarosław Kaczyński. – Trzeba czynić wszystko, by Polska była tym, czym jest dziś Turcja. O niej mówi się, że to poważne państwo – oznajmił. To wszystko, co od października 2015 roku dzieje się w Polsce z Trybunałem Konstytucyjnym, sądami, wojskiem, służbami, administracją i mediami nie jest bowiem jedynie ściągnięte przez prezesa Kaczyńskiego od Viktora Orbána. Jeszcze "skuteczniej" poczynał sobie w tej sprawie właśnie turecki wszechwładca.
Nic więc dziwnego, że dziś politycy PiS stają po stronie tureckiego reżimu i liczą, że kłopoty z działającą pod auspicjami Rady Europy Komisją Wenecką skończą się, bo "jak tak dalej pójdzie to Turcja im podziękuje" i odmówi płacenia składki.
Ciepli ludzie ze Wschodu czekają
To jednak nie jedyny autorytarny reżim, o którym od polityków PiS można usłyszeć ciepłe słowa. Od kiedy ekipa "dobrej zmiany" odebrała władzę Platformie Obywatelskiej, coraz lepsze są relacje rządu w Warszawie z białoruskim prezydentem Aleksandrem Łukszaneką. – Zależy absolutnie panu prezydentowi Łukaszence na interesie Białorusi, to widać. I widać to, że jest człowiekiem takim ciepłym – tak o marionetkowym, uzależnionym od Rosji przywódcy Białorusi wypowiada się marszałek Senatu Stanisław Karczewski. – Więźniów politycznych nie ma – dodał o reżimie osławionym na całym świecie przez represjonowanie demokratycznej opozycji.
Osłabieniu tejże opozycji sprzyja też porozumienie, które obecny szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski miał zawrzeć z reżimem Aleksandra Łukaszanki w sprawie zastąpienia nadającej z Polski rzetelne i prawdziwe informacje w języku białoruskim TV Biełsat transmisją TVP Polonia na obszarze Białorusi. Przy tej okazji polityk PiS otwarcie powiedział, że zamierza odejść od dotychczasowej polityki wobec białoruskiego reżimu i dążyć do "ułożenia się z nim". – Ja nie chcę grać z Białorusinami. Ja chcę się z nimi ułożyć – stwierdził Waszczykowski w jednym z wywiadów.
Te wątłe sojusze z unijnymi enfants terribles, flirty z eurosceptycznymi populistami i fascynacja autorytarnymi reżimami ze Wschodu wcale nie układają się jedynie w obraz wielkiego chaosu w polityce zagranicznej PiS. Pod tym obrazem kryje się też jeden wspólny mianownik. Tak oszukujący wszystkich dokoła Orbán, walcząca o rozpad UE Le Pen, jak i szukający alternatywy dla Zachodu Erdogan są dziś bliskimi sojusznikami Rosji. O mającym swego suwerena na Kremlu Łukaszence nie wspominając.