Euro, chociaż nasi piłkarze odpadli, dało nam całkiem sporo. Polacy pokazali, że niezależnie od poglądów politycznych potrafią bawić się i kibicować razem. Teraz wypełnia nas też poczucie dumy z dobrze zorganizowanej imprezy. Tylko jak długo wszystko to się utrzyma? "Wiele zależy od polityków" – mówi w wywiadzie dla naTemat dr Robert Sobiech, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Obawy o Euro były ogromne: czy się uda, czy nikt nic nie zawali, jak nas będą postrzegać zagraniczni kibice, czy aby nie będzie żadnego wstydu. Niektórych rzeczy wstydziliśmy się jeszcze, zanim w ogóle Mistrzostwa Europy się zaczęły. Teraz zaś zobaczyliśmy, że wstydzić się nie ma czego, a Niemców, Włochów, Hiszpanów, Anglików nie należy się bać, tylko z nimi świętować.
Tylko jak długo będziemy o tym pamiętać? Rozmawiamy o tym z dr. Robertem Sobiechem, socjologiem z Uniwersytetu Warszawskiego.
Euro-euforia, chociaż osłabła po odpadnięciu Polaków, trwa. A może to tylko mylne wrażenie?
Faktycznie pozytywny efekt Euro jest teraz bardzo widoczny. Według ostatnich badań CBOS-u, prawie wszystkie wskaźniki nastrojów społecznych uległy znaczącej poprawie w czerwcu. Niektóre z nich osiągają poziom z jesieni 2011, czyli okresu przed i po wyborach. I jest to całościowa reakcja społeczeństwa, chociaż wskaźniki realne, gospodarcze, się nie zmieniły.
I to Euro tak podniosło nasze nastroje?
Tak, Polacy dostali kolejny sygnał, że warto być razem, że ta wspólnota narodowa jest dla wszystkich. To, co działo się na stadionach, w strefach kibica, wszystko pokazuje, że potrafimy robić coś razem i nam to wychodzi. Ostatni raz tak znacząca zmiana społecznego klimatu nastąpiła 2 lata temu, po katastrofie smoleńskiej, ale nie trwało to długo.
Teraz też tak będzie, czy uda nam się zachować wysoki poziom zadowolenia?
Moim zdaniem, teraz to szybciej wygaśnie, niż 2 lata temu. Ale i tak otrzymaliśmy kolejny impuls do przełamania polskich kompleksów. Coraz bardziej wierzymy w siebie, we własne umiejętności, radzenia sobie nawet w trudnych czasach. Przed Euro media skupiały się głównie na wątpliwościach, czy nam się uda, czy wszystko dobrze wyjdzie, czy damy radę zrobić na czas i co przyjezdni o nas pomyślą. A to, co stało się w ciągu ostatnich kilku tygodni pokazało, że u nas jest tak samo jak w innych krajach.
Takie przeświadczenie, że niewiele nam brakuje do Zachodu, jest powszechne? Czy dotyczy tylko dużych miast–gospodarzy, w których rozgrywano mecze?
Okazuje się, co też pokazują badania CBOS-u, że największy wzrost zadowolenia nastąpił w najmniejszych miejscowościach, których mieszkańcy mogli uczestniczyć w Euro tylko za pośrednictwem mediów. Poprawa nastrojów widoczna jest w także wśród pozostałych Polaków. Można przypuszczać, że to właśnie pozytywne przekazy mediów, obrazy dobrze bawiących się tysięcy ludzi wytworzyły wśród ludzi poczucie, że coś się udało. Zmienił się klimat w Polsce – wyszliśmy chwilowo z myślenia o tym, że mamy kiepskich polityków, kiepskich urzędników, słabą służbę zdrowia i edukację. Ale nie sądzę, żeby ta zmiana nastrojów utrzymała się do końca roku.
Kompleksy są w nas aż tak silne, że nie dane nam będzie zachować tego poczucia sukcesu?
Ten proces burzenia kompleksów zaczął się już w latach '90. Polacy są coraz bardziej przekonani o swojej wartości, ale do w miarę powszechnego przekonania o tym, że niewiele brakuje nam do Zachodu, potrzeba zapewne kilkanaście lat. To, co wydarzyło się teraz, utwierdza we wspólnocie i poczuciu wartości szczególnie młodych. Ale Polacy przeżywają wspólnie tylko to, co jest ogólnonarodowe i powszechne, bo im niżej zejdziemy, na przykład na wspólnot lokalnych, aktywności obywatelskiej, samorządowy, to nie widać chęci współpracy i wzajemnego zaufania.
Politycy mogą zepsuć te nastroje? Czy może euforia jest tak duża, że już nie zależy to od nich?
Politycy powinni mieć przede wszystkim świadomość dwóch rzeczy. Po pierwsze, cieszą się bardzo niskim prestiżem społecznym i zaufaniem obywateli. Po drugie, powinni mieć świadomość powszechnego poczucia chwilowego sukcesu. Jeśli będą działać w kontrze do tych nastrojów i mówić, że nic się nie udało, to w krótkiej perspektywie będzie to polityka nieskuteczna. Ale politycy, niestety, rzadko myślą w kategoriach wspólnego sukcesu, dominuje podejście: my albo oni.
Myśli Pan, że politycy tej świadomości nie mają?
Można mieć nadzieję, że politycy nauczą się czegoś dzięki Euro, ale nie pokładałbym w nich zbyt dużo wiary.
Przez nich nie uda się zachować klimatu sukcesu?
Na pewno nie będziemy tym żyli do końca roku. Dużo zależy od polityki rządu – czy przekona sceptyków (a jest ich niemało), że posiada plan rządzenia na najbliższą przyszłość. Plan przedstawiający najważniejsze zamierzenia, ich uzasadnienie i oczekiwane zmiany. Jeśli takie propozycje zostaną przedstawione i dobrze zakomunikowane społeczeństwu, to może to przerwać tegoroczny spadek popularności dla rządu.
A opozycja?
Jeśli wróci do wątków smoleńskich, kolejnych prób podziału Polaków, traktowania Polski jako kondominium, pozostanie opozycją o poparciu wykluczającym przejęcie władzy w przyszłości. Jeżeli zaś potrafi przedstawić pomysły wykorzystania potencjału Polaków, usuwania barier rozwojowych, odwołując się wspólnego dobra, i przekona Polaków, że potrafi zrobić to lepiej niż obecny rząd – ma szanse na poprawę notowań...
Czyli to, niezależnie od całej euforii, politycy będą mieć jednak decydujący głos w kwestii tego, co z pozytywów zachowamy po Euro?
To oni mają ster zmian i z tego potem są rozliczani. Ważne jest nie tylko to co wprowadzają i co ma z tego wynikać, ale też jak o tym informują. To o tyle trudne, że politycy mają niskie zaufanie w społeczeństwie i tendencję do wzajemnego wyniszczania się.
Co, w takim razie, zostało z Euro tylko dla nas, obywateli, bez wpływu polityków?
Główny efekt w sferze społecznej to przejrzenie się w lustrze. Zobaczenie, że warto cieszyć się, kibicować razem. I to nie ma nic wspólnego z politykami. Po prostu poczuliśmy, że sami jesteśmy fajni, podobamy się sobie, także z tymi czerwono-białymi flagami.
Od czego jeszcze zależy, jak długo zachowamy to poczucie?
Przekonaliśmy się już, że potrafimy coś wspólnie robić i zmieniać, ale długotrwałość tego zjawiska zależy przede wszystkim od tego, czy ktoś nam tę przestrzeń społeczną zagospodaruje. Zrobiliśmy krok, jest chęć do bycia razem, ale to nie wszystko.
Niemożliwe jest, by obywatele sami, oddolnie, organizowali jakieś wspólne inicjatywy?
Zagospodarowanie przestrzeni społecznej musi następować w wyniku jakiegoś impulsu.
Nadają go politycy, organizacje pozarządowe, samorządy lokalne, stowarzyszenia, różnego rodzaju związki i to na nich spoczywa za to odpowiedzialność. Do tej pory moc tego impulsu była bardzo ograniczona, bo nie mamy do siebie wzajemnie zaufania i nie ma w nas chęci współpracy. Z tym byłoby nam o wiele łatwiej, to właśnie jest ten kapitał społeczny istniejący w wielu państwach semokratycznych. Gdybyśmy go mieli, o wiele łatwiej by było reformować służbę zdrowia czy edukację.
Ale za to pojawił się w nas duży zryw patriotyzmu. Pokazaliśmy, że patrioci to nie tylko ci, którzy skupiają się wokół katastrofy smoleńskiej i prawicowych środowisk politycznych, które trochę przywłaszczały sobie ostatnio te wartości, nazywając jednych prawdziwymi Polakami, a innych wyzywając od zdrajców. Udało się przełamać ten monopol?
Tego monopolu nigdy faktycznie nie było. Partie, owszem, miały takie zapędy do dzielenia na złych i dobrych Polaków, ale nigdy się to nie udało. Euro pokazało, że takie działanie ma bardzo ograniczony zasięgi. Myślenie o partii, która ma patent jedyny słuszny interes narodowy, dotyczy tylko bardzo wąskiej grupy, głównie składającej się z twardego elektoratu partii prawicowych. Przy czym PiS wie albo powinno wiedzieć, że taka retoryka nie przełoży się na wzrost poparcia zapewniający rządzenie w przyszłości.
Skoro już poczuliśmy się dumnymi Polakami, może będzie nam teraz łatwiej otworzyć się na obcych, zarówno w kraju, jak i poza nim?
Ta grupa ludzi, która z powodu kompleksów ma problemy z kontaktami z osobami z innych krajów, i tak będzie te kompleksy miała. Choć teraz one nieco osłabły. Ale nie sądzę, by nastąpiły w tej kwestii bardzo istotne zmiany.
To może chociaż zostanie nam z Euro jedno: dobry wizerunek za granicą?
Tu też bardzo wiele zależy od polityków, którzy mogą umacniać polską markę i wizerunek, bo mają do tego instrumenty. Pokazaliśmy reszcie Europy, że jesteśmy normalnym, fajnym krajem. Może z niezbyt rozdmuchaną infrastrukturą, ale za to z gościnnymi, otwartymi ludźmi.
Udało nam się też przełamać strach przed organizowaniem wielkich imprez.
Tak, ten strach w dużej części ludzi udało się zniwelować, zobaczyliśmy, że potrafimy zarządzać skomplikowaną imprezą na wielu płaszczyznach. Ale pojawiło się też bardzo wiele głosów mówiących, że gdyby nie Euro, to nie byłoby infrastruktury, że sprężamy się tylko po to, żeby nie wstydzić się przed innymi. Jak byśmy to przełamali, myśląc o budowaniu dla siebie, to łatwiej byłoby nam coś zmieniać. Gorzej, jeśli wyjdziemy z tych kolein, zniknie zagrożenie, przestaniemy się bać co powiedzą inni i od razu przestaniemy przejmować się tym, jak wygląda Polska.
A damy radę zacząć myśleć o budowaniu dla siebie?
O tym przekonamy się w najbliższych miesiącach. Zobaczymy jak wyjdzie realizacja inwestycji infrastrukturalnych, bo może wszystko rzucimy, jak tylko Euro się skończy. A może politycy, zachęceni sukcesem, obliczą realnie zasoby, powiedzą: teraz będziemy realizować odcinki dróg tutaj i tutaj, i małymi krokami będziemy wszystko ulepszać i budować. To by świadczyło o tym, że politycy wyciągnęli wnioski z Euro. Przy czym ważna tu też jest rola mediów, które piszą głównie w tonie: "czy nam nie wstyd?", a powinny pytać: "jakie obecnie mamy warunki? Jak je można zmienić?".
Sądzi Pan, że takie zmiany w świadomości polityków nastąpią?
Trudno to ocenić. Jeśli wróci polityka a'la Smoleńsk, to społeczeństwo szybko wróci do stanu, w którym nie ufa politykom i uważa, że oni rozgrywają wszystko tylko dla siebie, nie dla ludzi. Ale też partie polityczne to organizacje uczące się. Dowodów na ograniczoną skuteczność dotychczasowego stylu uprawiania polityki jest aż nadto. Trudno powiedzieć czy i w jakim stopniu politycy zechcą z tej wiedzy skorzystać.