Trzy miesiące temu, zanim na dobre zaczęło się lato, żeńska część naszej redakcji postanowiła przetestować polskie, najlepsze kosmetyki naturalne. W pięknych słoiczkach, o obłędnych aromatach i deklarowanym cudotwórstwie. Każda z nas miała w zaopatrzeniu kilka różności, mi trafił się m.in. krem Naffi marki iossi. Po kilku pierwszych aplikacjach wydawał się ciężki, wręcz niewchłanialny. Odłożyłam go zatem z poczuciem lekkiego zawodu. Jednak niedługo potem nadszedł czas mojego urlopu i musiałam postanowić, który z 15 napoczętych kremów (zakres cen od 15 do 300 zł) jedzie ze mną. Wszystkie mniej więcej po równo mnie rozczarowały, każdy sprawdzał się w innych okolicznościach. Wzięłam więc ten, któremu nie poświęciłam zbyt wiele uwagi, a obiektywnie (pod względem doskonałego naturalnego składu) miał być najskuteczniejszy – był to wspomniany Naffi.
Kiedyś przeczytałam, że optymalna pielęgnacja to taka, która ogranicza wydzielanie sebum do minimum – tłusta warstwa ma chronić przed urazami i wysuszeniem, jednak jeśli dostarczymy skórze z zewnątrz, w formie kremu, wystarczającą ilość substancji nawilżających i natłuszczających, produkcja sebum będzie zbędna. A to z kolei pomoże zmniejszyć ilość nowych zaskórników i pozbyć się tych, które już są. Pomyślałam wówczas, że w przypadku mojej skóry efekt ten jest niemożliwy za pomocą jednego kosmetyku – mam cerę mieszaną. Czoło tłuste, policzki normalne, nos suchy i tłusty, broda sucha, wrażliwa i tłusta. Po dwóch tygodniach używania Nafii okazało się, że się myliłam. Naturalne składniki są uniwersalne i działają cuda – po porannej aplikacji kremu czoło przetłuszczało się dopiero wieczorem, nigdy w ciągu dnia, a pozostałe partie twarzy nie wysuszyły się nigdy. Krem po tygodniu regularnego stosowania zaczął się wchłaniać od ręki i zostawiał skórę nawilżoną, ale matową. Pierwszy raz w życiu miałam poczucie, że zapanowałam nad swoją cerą.
Ale słoiczek kremu stosowanego dwa razy dziennie w końcu opustoszał. W dzień, w który miałam składać zamówienie, trafiłam na artykuł o clickbaitowym tytule "najlepszy krem nawilżający kosztuje 10 zł". Pomyślałam "dobre sobie", ale z ciekawości sprawdziłam o co chodzi. Otóż, okazało się, że hiszpańska organizacja konsumencka OCU przeprowadziła badanie na grupie kobiet. Rozdano im kremy do twarzy, w identycznych słoiczkach, bez etykiet. Wśród nich był m.in. krem La Mer za niecałe 1000 zł. Kobiety testowały w ciemnio po kilka tygodni, każdemu kosmetykowi wystawiając noty. Okazało się, że wygrał najtańszy z testowanych - krem z Lidla marki Cien. I to drugi rok z rzędu!
Wycofałam się więc z pomysłu zakupów i postanowiłam sprawdzić czy znalezienie godnego zastępcy dla dość kosztownego Naffi (100 zł za 50 ml) jest możliwe. Z najpopularniejszego polskiego forum kosmetycznego wybrałam sześć różnych, tanich kremów nawilżających do każdego typu cery (jak Naffi) i przetestowałam na własnej skórze. Dodam, że nie oczekuję od kremu efektu metamorfozy – zdaję sobie sprawę, że czymkolwiek się posmaruję, skóra będzie pracować, zanieczyszczać się i starzeć. "Dobry krem" to dla mnie kosmetyk, który zostawia skórę w najlepszej możliwej wersji.
Bielenda, krem na dzień Esencja Młodości
Krem znanej polskiej marki z pierwszej dziesiątki najlepszych kremów nawilżających na największym forum kosmetycznym w Polsce. Przyznaję – do testu podeszłam mocno uprzedzona. Z dwóch powodów. Pierwszy: kilka tygodni temu z nadzieją sięgnęłam po inny krem Bielendy i mocno się zawiodłam. Drugi: ilość informacji zawartych na opakowaniu jest tak przytłaczająca, że od razu zapala mi się czerwona lampka (zwłaszcza po doświadczeniach z kosmetykami naturalnymi, które mają proste składy i jasne rekomendacje). Otóż, według deklaracji producenta krem oparty jest na biotechnologii ciekłokrystalicznej 7D 30+ z Plasma Repair Complex... Znaczy to mniej więcej tyle, że struktura kremu jest zbliżona do struktury skóry – podobno dzięki temu krem dociera głębiej oraz że w kremie znajduje się to, czego po 30. zaczyna brakować, czyli kwas hialuronowy (niskocząsteczkowy, również po to, by solidnie penetrował), a dodatkowo roślinne komórki macierzyste z drzewa arganowego i antiox – przeciwutleniacz. Ostatni człon opisu tego kremu świadczy o obecności Kapsuły Młodości, na która składają się liposomy Q10, wspomniany już kwas hialuronowy (nie wiem czy to ten sam czy inny), kwasy omega 3 i 6, witamina B3 i glukoza. Wszystko to za 15 zł.
Konsystencja, zapach, wchłanianie
Jest kremowy i gęsty, ale nie ciężki – to jego ogromna zaleta. Zapach ma taki, jak lubię – delikatny, świeży, ale nie chemiczny. Niby wchłania się szybko, ale zostawia na skórze trudny do opisania film. Nie jest to film tłusty, ale nie jest też ściągająco-matowy. Jest dość rzadki, powoduje, że palce po skórze się ślizgają. Nie jest w związku z tym dobrą bazą pod makijaż, choć to krem na dzień.
Co w nim działa?
Głównie tłusty emolient – jest na drugim miejscu w składzie. Z deklarowanych na opakowaniu substancji kolejna jest glukoza (po glicerynie). W trzeciej linijce składu (to daleko) oliwa z oliwek, kawałek dalej obiecane komórki macierzyste z drzewa arganowego. To, co dalej niewiele zmienia. Słowem, zwykły drogeryjny krem ochronno-nawilżający warty swej ceny, ale ani złotówki więcej.
Werdykt
Ponieważ ma filtr SPF 10 sprawdza się na letnie dni spędzone na świeżym powietrzu bez makijażu. Poza tym nie polecam, nie odradzam. Nie zaszkodził mi, ale nie mam też pewności czy pomógł. Chyba tylko na zasadzie ochrony przed przesuszeniem.
Herbal Care, nawilżający krem aloesowy
Recenzuję krem Herbal Care po Bielendzie nie bez powodu – oba kremy stoją obok siebie w "mojej" drogerii Natura. Ten pierwszy kosztował chyba 2 zł mniej, ma bardzo podobne opinie i identyczną notę na wspominanym już forum i, co najciekawsze, na pierwszy rzut oka "zachowuje się" tak samo. Ale o tym za chwilę.
Lepsze wrażenie niż Bielenda robi jego opakowanie – informacje o tym, czego możemy się spodziewać i dlaczego są jasne. Buzia będzie gładka, trwale nawilżona, elastyczna i jędrna dzięki: sokowi z aloesu, ekstraktowi z lilii wodnej, kolagenowi, kwasowi hialuronowemu, witaminom A, E i C, masłu Shea, olejkowi migdałowemu i substancji zwanej Inutec, która nawilża i chroni przed podrażnieniami. Wszystko jasne. Ponadto, marka Herbal Care czerpie z "bogatej tradycji zielarskiej" i bazuje głównie na składnikach naturalnych – w tym kremie jest ich aż 91 proc.
Konsystencja, zapach, wchłanianie
Konsystencja kremowa, nieco rzadsza niż w przypadku Bielendy. Nie wpływa to jednak na przyjemność użytkowania. Zapach super – naprawdę aloesowy. Wchłanianie na czwórkę z plusem – zostawia skórę elastyczną, odżywioną i bardzo przyjemną, bez tłustego filmu, jednak po dotknięciu policzka nawet po 20 minutach czuję, że niedawno czymś się posmarowałam. Pod makijaż może być, ale wolałam używać go na ciepłe noce.
Co w nim działa?
Jak się okazuje, dokładnie to, co deklaruje producent na opakowaniu. Olejek migdałowy już na trzecim miejscu w składzie, na szóstym masło Shea, na ósmym sok aloesowy, na dziesiątym rozpuszczalny kolagen. I ten całkiem przyzwoity zestaw naprawdę czuć po kilku tygodniach użytkowania. Choć nie uzyskałam efektu idealnego, który zapewnił mi drogi krem naturalny, to wydzielanie sebum nieco się zmniejszyło, a po złuszczającej się skórze na brodzie po kilku użyciach nie było śladu. To dobry krem, praktyczny i raczej bezproblemowy, a w swej kategorii cenowej rewelacyjny.
Fitomed, Mój Krem nr 6
Na ten test czekałam z największym zniecierpliwieniem. Po rankingowych średniakach przyszedł czas na krem, który na liście najlepszych jest – uwaga – trzeci! Zaraz po Revitalift Laser x3 L'Oreal za ok. 50 zł i (!) Chanel Hydramax + Active Nutrition za niecałe 300 zł. Ten kosztuje dokładnie 10 razy mniej, bo 27 zł. Dostępny jest w aptekach i drogeriach internetowych, a marka, która się za nim kryje to Fitomed. Polska firma istniejąca od 18 lat, produkująca kosmetyki na bazie świeżych wyciągów ziołowych przygotowanych na wodzie oligoceńskiej.
Słoiczek kremu, którym tak zachwycone są rzesze kobiet wygląda jak ubogi, bardzo daleki krewny polskich kosmetyków naturalnych uznawanych za najlepsze (bliżej mu Sudocremu aniżeli kosmetyków typu Creamy czy Fridge by yDe). Jednak to, co kryje się w środku budzi respekt. Efekty jego działania również.
Konsystencja, zapach, wchłanianie
Jest lekki, dość rzadki i bardziej żelowy niż wyżej opisane kremy. Dla mnie na minus, ale co kto lubi. Pachnie jak wszystkie kosmetyki bezzapachowe i hipoalergiczne – trochę mdło, ale prawie niewyczuwalnie. Dobrze się wchłania i co najważniejsze, pozostawia skórę matową. Nadaje się zatem pod makijaż.
Co w nim działa?
Same skarby, bez naciągania. Woda różana na drugim miejscu w składzie (po zwykłej wodzie, jak w każdym kremie), na trzecim masło kakaowe, dalej olej z kiełków pszenicy i olej z awokado. Kolejna jest lecytyna, która oprócz funkcji zagęszczającej, również uzupełnia w lipidy spoiwo międzykomórkowe. Następnie: wyciąg z korzenia aralii (działa rewitalizująco), wyciąg z lukrecji (rozjaśnia, łagodzi, regeneruje), wyciąg z nasturcji (pomocny przy trądziku). Dopiero po tych substancjach występuje gliceryna i syntetyczne składniki "kremotwórcze". Nie zawiera parabenów i barwników. Klasa!
Werdykt
Wyznacznikiem jakości kosmetyku nawilżająco-odżywczego jest dla mnie ograniczenie do minimum produkcji sebum w tłustych partiach mojej skóry i jednoczesne nawilżenie tych części, które się przesuszają lub są wrażliwe. Mojemu kremowi numer 6 udało się to właściwie tak dobrze jak ukochanemu Naffi. Nie jest też tak przyjemny w użyciu (Naffi bosko pachnie), ale prócz tego ma same zalety. Nie zapycha, zostawia buzię miękką, nawilżoną i matową przez długie godziny. Cudo stworzenia.
Nivea, lekki krem przeciwzmarszczkowy
Nie chciałam testować kremu Nivea, uznając to za banał, ale analizując opinie konsumentek, stwierdziłam, że pominięcie go w zestawieniu byłoby poważnym niedociągnięciem. A to dlatego, że to jeden z najczęściej ocenianych kremów – na jego średnią 4,5/5 złożyło się aż 509 recenzji, z czego prawie połowa twierdzi, że to kosmetyczny hit, a 75 proc. kupi go ponownie. Owszem, poprzedzają go w rankingu kremy Ziaja, kilka od marki Iwostin czy Eucerin, ale rekomendowane są raptem przez 20-30 osób. Zatem statystyki są zdecydowanie po stronie tego niewyrafinowanego kosmetyku – dostępnego wszędzie, nawet w markecie i spożywczaku.
Konsystencja, zapach, wchłanianie
Pachnie intensywnie i dokładnie tak samo jak klasyczny krem Nivea. Może odrobinę mniej "tłusto", a bardziej jak delikatne perfumy na lato. Jest faktycznie lekki, ale kremowy, nie ma nic z żelowych półpłynnych emulsji (dla mnie super). Wchłania się szybko, ale zostawia tłustawy film. Skóra po nim się trochę lepi. Używałam go raczej na noc.
Co w nim działa?
W pierwszej kolejności gliceryna, która ma zdolność przenikania przez warstwę rogową naskórka – pomaga substancjom aktywnym przedostać się w głąb skóry, a zarazem sama wykazuje silne właściwości nawilżające. Kolejne w składzie są masło Shea (zaskoczenie na plus) i dwa tłuste emolienty. Dalej witamina E, filtr UV i trochę "chemii".
Werdykt
To fajny krem codzienny. Cudów nie należy się po nim spodziewać, ale jako uzupełnienie pielęgnacji jest w porządku. Kosztuje niecałe 20 zł.
Ten krem zaintrygował mnie prawie tak bardzo jak Mój Krem nr 6 (kojarzyłam Barwę jako markę dobrych kosmetyków naturalnych), a jego obecność w teście uznałam za obowiązkową z tych samych powodów, co obecność kremu Nivea – ma średnią 4,3/5 z prawie 130 recenzji, 48 proc. uważa, że to hit, 70 proc. kupi ponownie.
Co w nim działa?
Dopóki nie przeczytałam składu zastanawiałam się jak to możliwe, że krem, który zawiera antybakteryjną siarkę, ekstrakt z trawy azjatyckiej (nawadniający) oraz olej bawełniany (odżywczy) powoduje, że po godzinie mam świecące i nieprzyjemne w dotyku nie tylko czoło, ale i okolice nosa oraz policzki. No cóż, widocznie kombinacja gliceryny i emolientów na szczycie składu (to, co dobre przy końcu) to dla mnie trochę za dużo w połączeniu z deklarowaną obecnością siarki i składnika zmniejszającego wydzielanie sebum. Po raz kolejny okazało się, że do zminimalizowania przetłuszczania się skóry nie tędy droga.
Werdykt
Podobno nawilżenie skóry na stałe wzrasta o 28 proc. po 4 tygodniach stosowania. Chciałabym jeszcze dać mu szansę, ale nie wiem czy wystarczy mi cierpliwości i trochę obawiam się o skutki uboczne. Niektóre z recenzentek na forum piszą, że działa super, póki się go nie odstawi. Potem niedoskonałości znacznie przybywa.
Cien, Aqua
Na koniec bohater tego doświadczenia, czyli krem, który drugi rok z rzędu pokonał we wspomnianym na początku teście konsumenckim kremy za 1000 zł, choć sam kosztuje nie 10, a 100 razy mniej!
Konsystencja, zapach, wchłanianie
Wszystko poprawnie – zapach delikatny, trochę algowy, konsystencja lekka, kremowo-żelowa, nie lepka. Wchłania się świetnie, dobrze trzyma makijaż.
Co w nim działa?
Podobno naukowcy, którzy pochylili się nad składem kremu z Lidla uznali, że wcale ich nie dziwią pozytywne opinie recenzentek. Był to pod względem jakości składników najlepszy krem z testowanych – nie wywołuje uczulenia, ani nie zagraża negatywnymi skutkami ubocznymi. Ale czy trwale pielęgnują? Mam wątpliwości, bo ten krem to kombinacja gliceryny i emolientów (wiele z tych w kremie Cien stosuje się do produkcji kosmetyków dla niemowląt). Deklarowane substancje czynne, czyli alantoina, olej z pestek jabłka, ekstrakt z prosa, wyciąg z jęczmienia oraz łubinu pojawiają się w drugiej połowie składu, za słowem "parfum", co oznacza, że to śladowe ilości, które nie mają w tym składzie prawa głosu.
Werdykt
Jestem przekonana, że kilka tygodni testów różnych kremów bez znajomości ich nazwy oraz składu mogło tylko pokazać, którego kremu używa się najprzyjemniej. A przyjemność nie zawsze równa się dobremu efektowi, o czym świadczy moja przygoda z kremem naturalnym Naffi, którego zastępcę próbuję znaleźć wśród tańszych kosmetyków. Cien Aqua jest rzeczywiście miły i praktyczny od pierwszego użycia, nie stwarza żadnych problemów, ale znając jego skład (a chyba o to chodzi w byciu świadomym konsumentem) nie powierzyłabym mu głównej roli w pielęgnacji.
Podsumowanie
Mój test, podobnie jak test hiszpańskiej organizacji konsumenckiej OCU, jest subiektywny. Choć to truizm, trzeba napisać to po raz kolejny – każda skóra reaguje na dany krem inaczej, a skóra 20. różnych kobiet (tych z testu OCU) jest inna niż cera 21. Starałam się chłodnym okiem ocenić swoje wrażenia i skonfrontować je ze składem, który jest najbardziej obiektywnym wyznacznikiem jakości kosmetyku. I tak: niekwestionowanym zwycięzcą jest Mój Krem nr 6. Drugie miejsce zajmuje aloesowy krem od Herbal Care. To kremy, którym zaufałam w pełni, bo mam poczucie, że ich działania nie trzeba uzupełniać. Trzeciego miejsca nie potrafię uczciwie wytypować. Z jednej strony Nivea za masło Shea wysoko w składzie, z drugiej Cien za bezpieczeństwo i komfort użytkowania. Na pytanie zadane w tytule – czy dobry krem nawilżający może kosztować 10 zł? – odpowiadam: nie znam takiego, ale 15 zł już na pewno tak.