Ci, którzy żyli w tamtych czasach z pewnością potwierdzą – nastrój i sceneria epoki wczesnego PRL-u, czyli wtedy gdy narodziła się legenda o czarnej wołdze, doskonale nadają się na scenografię mrocznego thrillera. Mimo że wydarzenia, które przekształciły się w historię o wołdze łapiącej małe dzieci, nie miały miejsca w Polsce. By je poznać, musimy przenieść się w realia powojennej Moskwy...
Czarna limuzyna, na tylnym siedzeniu męska postać w okularach i czarnym kapeluszu z rondem. Postać o bardzo konkretnym nazwisku: Ławrientij Pawłowicz Beria, szef NKWD. Ten obrazek to symbol i przestrach Moskwy późnych lat 40.
Jedna z najsławniejszych radzieckich aktorek, Tatiana Okuniewska w jednym z telewizyjnych wywiadów mówiła: „Czarną limuzynę zauważyłam, jak tylko wyszłam z teatru. Wysiadł z niej pułkownik NKWD i skinął na mnie. Kiedy podeszłam, złapał mnie za tył głowy i wepchnął do auta, tak że upadłam twarzą prosto na kolana pasażera – był nim Beria”. Aby wykorzystać młodą aktorkę, Beria użył szantażu – jej brat i ojciec siedzieli wówczas w moskiewskim areszcie śledczym. Ich los był w rękach władz, a Okuniewskiej Beria oświadczył, że może im załatwić lepszy byt, a przede wszystkim gwarancję przeżycia...
Pojechali do podmoskiewskiej daczy, gdzie Beria leżąc nago w łóżku, mówił do przerażonej aktorki, by wyobraziła sobie, że jest w bajce, po czym dodał: "Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś całkowicie w mojej władzy". Patrząc na oprawcę, który "wierci się niecierpliwie i bezczelnie uśmiecha. W szykownej koronkowej pościeli wygina się jak wielka rozlazła ropucha" czuła bezsilność i obrzydzenie.
Niedługo później okazało się, że nie była dla szefa NKWD wystarczająca. Kilka miesięcy później sama trafiła do obozu. Wspomina, że była gotowa na wszystko – bicie, cierpienie, ale jeśli ktokolwiek ją zgwałci, popełni samobójstwo. Wolność odzyskała w 1954 roku, po śmierci Berii, który został skazany m.in. za liczne gwałty.
Dom
Jednak większość kobiet, które siedziały w legendarnej czarnej limuzynie, Beria wywoził do swej moskiewskiej willi przy ul. Małej Nikickiej. Dziś mieści się tam ambasada Tunezji, a kiedyś był to prezent dla Berii od Stalina. Prezent za morderstwo – Stalin w ten sposób odwdzięczył się za zlikwidowanie Nikołaja Jeżowa, którego stanowisko zajął Beria. Nikt nie miał wówczas tak wystawnej rezydencji, a żadnej żonie w Rosji nie żyło się tak wygodnie. Jak pisze Igor T. Miecik w Newsweeku, znacznie młodsza od Berii Nina "podróżowała własną salonką. Na daczy miała do dyspozycji kucharza, masażystkę, instruktora tenisa, kilkuosobową służbę: pokojówki, kamerdynera, majordomusa, a także osobistą ochronę". Niewierny mąż, wiedząc, że jego seksualne zbrodnie nie są tajemnicą, odkupywał je Ninie wprost proporcjonalnie do ich skali.
Dom podzielony był na dwie części – do jednej z nich dostęp miał tylko Beria oraz wyłącznie zaproszeni goście. Należały do nich m.in. aktorki Zoja Fiodorowa, która po godzinie z napastnikiem nie wytrzymała i uciekła na ulicę. „Beria dogonił mnie. Ze zdumieniem spostrzegłam, że wciska mi w dłonie bukiet kwiatów”, pisze we wspomnieniach. Z początku myślała, że ten chce ją przeprosić, jednak Beria wysyczał: "to na twój grób"...
Inną zwabioną do willi kobietą była Ludmiła Aleksiejewa. Jednak ona uległa presji – bywała u Berii kilkakrotnie. "Mimo że się nie opierałam, kiedy wsiadłam do limuzyny, Beria złapał mnie mocno za łokieć i trzymał tak całą drogę", opowiadała po latach. Jej mąż pracował w sowieckim korpusie dyplomatycznym. Gdyby okazał choc cień zazdrości, gdyby się sprzeciwił, byłby skończony. A tak jego kariera nabrała tempa.
Polowania
Co ciekawe, Beria nie polował sam. Pomgali mi szef jego ochrony płk Sarkisow i szofer, oficer NKWD, Nadieraj. "Beria wskazywał kobietę, a Nadieraj albo Sarkisow wyskakiwali z wozu i na oczach przechodniów wciągali ją do limuzyny. Stiepan Mikojan, lotnik doświadczalny, syn sławnego konstruktora samolotów MiG, wspomina: – Kiedyś zatrzymał się obok mojej żony, idącej chodnikiem. Pisnęły hamulce i szczęknęły drzwi od limuzyny, żona się odwróciła. Beria uśmiechnął się tylko, pomachał jej i wóz ruszył dalej. Odpuścił, bo ją rozpoznał. Byliśmy sąsiadami.", pisze Igor T. Miecik w Newsweeku.
Jedna z "dziewczyn Berii" dostała pracę, bo... miała z nim dziecko. Według relacji jednego z pracowników MSZ, Falina, pułkownik nie lubił się zabezpieczać. Jego dzieci trafiały do sierocińców, chyba, że uznawali je mężowie matek. "Jeśli Beria uważał, że nie on jest sprawcą ciąży, a dziewczyna to naciągaczka, wysyłano do niej czekistów z propozycją nie do odrzucenia. Zaczynali po dobroci – od przedstawienia zaświadczenia, że Beria jest bezpłodny, jeśli nie skutkowało, stosowali swoje sprawdzone metody", opowiadał Falin.
O tym, kto jeździ czarną limuzyną i co się dzieje z porwanymi dziewczętami wiedzieli wszyscy, łącznie ze Stalinem. Cała Moskwa drżała i dawała mu na to milczące przyzwolenie. Być może dlatego w legendzie o czarnej wołdze jest element przekonania, że gdy zobaczy się rzeczone auto, nasz los jest już przesądzony. Nie ma odwrotu ani ucieczki...
Korzystałam z artykułu Igora T. Miecika opublikowanego na łamach newsweek.pl