– Nie możemy zakochać się prawie w każdym. Ale to nie jest tak, że tylko w tym jednym. Nie jest też tak, że istnieje przeznaczenie i że tylko ono nas wiąże. To nas czasem myli. Bo uważamy, że skoro się spotkaliśmy, skoro coś nas połączyło, to teraz nie ma o czym gadać, bo wszystko będzie szło tylko ku lepszemu. A tak wcale nie jest – przestrzega w rozmowie z naTemat profesor Katarzyna Popiołek, psycholog z SWPS. Miłość między ludźmi porównuje do stołu.
Dlaczego dwudziestoparolatkowie rozwodzą się czasami nawet po kilku miesiącach małżeństwa?
Młodzi ludzie nie biorą poprawki na to, że namiętność i zakochanie, które są na początku znajomości, później przerodzą się w coś innego. Miłość ewoluuje. A oni są potem zawiedzeni i zaskoczeni, bo nie ma motyli w brzuchu.
One akurat "odfruwają" dosyć szybko.
Dokładnie tak. Więc młodzi ludzie robią podstawowy błąd, bo na nowo szukają tych motyli u kogoś innego. Zwykle, jak się pobieramy, to ten nasz partner staje się inną osobą, niż wtedy, gdy się o nas starał. Jacek Santorski mówi nawet, że trzeba pochować tego partnera, który się o nas starał i zaakceptować tego, którym teraz się stał.
To na początku związków udajemy lepszych?
Tak, staramy się wydać drugiej stronie lepsi. Jesteśmy zakochani, robimy wszystko, by się spodobać. Natomiast potem, gdy zakochanie minie, widzimy, jaki jest ten nasz partner. I musimy spróbować go zaakceptować.
Czyli nastawić się na najgorsze?
Nie. Ale przygotować się na to, że partner będzie troszeczkę inny. I nam się będzie żyło inaczej. Niekoniecznie źle, ale inaczej. Bo życie nie jest bajką. I również w związkach się o tym przekonujemy.
Czyli ci młodzi rozwodnicy nie radzą sobie z rozczarowaniem?
Trochę tak. Zwłaszcza, jeśli szybko pojawia się dziecko, które jest szczęściem, ale i obowiązkiem. I obowiązki związane z ta pociechą ogromnie utrudniają budowanie relacji. A młodzi ludzie chcą, by było jak w bajce – pobrali się i teraz już będą żyć długo i szczęśliwie. Natomiast nie są przygotowani na to, że w dojrzałym życiu to trochę inaczej wygląda. Stąd właśnie rozczarowania.
Często słyszy się, że młodzi ludzie mają nadzieję, że po ślubie – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – problemy się rozprysną i wszystko zmieni się na lepsze.
To bajkowe złudzenia. Tkwimy w jakimś romantycznym modelu, który do życia nie przystaje. Bo związek jest pewnym zadaniem dla obu stron. Polega ono na tym, by umieć się wspierać, rozumieć swoje słabości, umieć sobie pomagać i wyjść ku tej drugiej osobie. Krótko mówiąc: młodzi ludzie nie są przygotowani na prawdziwe życie, a żyją tym, co nam pokazują media, a one nas pod tym względem ogłupiają.
Babcie powtarzają, że one tak długo żyły z dziadkami, bo jak coś się psuło, to się naprawiało, a nie wymieniało na nowe. Dziś młodzi powtarzają, że po co mają naprawiać, kiedy poszczególne elementy do siebie nie pasują. I trzeba szukać dalej, lepszej wersji.
Bywa tak, że szukamy aż się nie zmęczymy. Płynna rzeczywistość powoduje, że wszystko traktujemy krótkotrwale. Jest też takie nastawienie, że jak nie będzie dobrze, to ja sobie wymienię na nowy model. Pozwalają nam na to warunki ekonomiczne, nowe obyczaje. Jeśli kupimy stół i wiemy, że musi nam starczyć na długo, to będziemy uważać, by go nie zniszczyć, nie zadrapać. Natomiast jeśli kupujemy ten sam stół z myślą, że zaraz go wymienimy na inny, to przestajemy go szanować, dbać o niego.
I tak jak ze stołem, tak ze związkiem.
Nie myślimy o tym, by szukać porozumienia. Podejmujemy decyzje, ale tak naprawdę nie zastanawiamy się, co nas z tą osobą łączy, czy mamy coś wspólnego, plany, czy widzimy jakieś wspólne działania. Czasami jest tak, że jedno chce czegoś zupełnie innego, i podobnie drugie. Ciężko to pogodzić. Coś nas jednak musi łączyć.
A z jakiego powodu najczęściej związki się rozpadają?
Zwykle dlatego, że za dużo oczekujemy od partnera. Z drugą osobą możemy dzielić życie, ale ona nie jest od tego, żeby nas uszczęśliwiać. Sami musimy zmierzać ku szczęściu, a nie uwieszać się na partnerze.
Przeciwieństwa się przyciągają, czy odpychają?
Najgorzej jest, gdy dobierają się osoby, które mają dużą niezgodność negatywnych cech. Wówczas "zderzają się kolcami" – są niezaradne, porywcze, kompulsywne. To też wcześniej trzeba umieć dostrzec.
Ale przecież na początku znajomości mamy na nosie różowe okulary.
Tak, jesteśmy oszołomieni namiętnością i nie umiemy rozważyć tego, czy będziemy widzieli podobną drogę przez życie, czy nie mamy podobnych kolców.
Musimy pamiętać, że żyjemy w czasach panowania indywidualizmu. Każdy patrzy, żeby zrealizować własny sukces, dlatego nie za bardzo mamy chęć, by wspierać drugą osobę. Egoizm, egocentryzm. No i znów udział mediów: wszyscy musimy odnieść sukces, wszyscy musimy być niezwykli. Bardzo szybko też zmieniamy zdanie. Stałym związkom nie sprzyja również otaczająca nas kultura.
I mamy większe poczucie wolności.
Tylko, żeby wolność udźwignąć, to trzeba być dojrzałym. I należy tak korzystać z wolności, by tę swoją i twoją wolność pogodzić. A raczej jest tak, że jak coś mi nie pasuje, to urywam się w kierunku mojej wolności. Ona jest dla nas znacznie ważniejsza.
Zmieniając wątek. Dopasowanie w łóżku jest ważne?
Jego brak na pewno znacznie utrudnia związek. Pamiętam, jak jeden z seksuologów opowiadał o mężczyźnie, który do niego zadzwonił i żalił się, że jego żona nie zgadza się na pewną formę seksu, która akurat dla niego jest bardzo ważna. I ten lekarz zapytał, czy jest to dla niego ważniejsze niż ta partnerka. Mężczyzna odpowiedział, że tak. I to jest zaskakujące.
Egoizm, a nawet egocentryzm.
Nasze egoistyczne potrzeby są dla nas tak ważne, że nie chcemy się dogadywać, uczyć. Niczego nie traktujemy już teraz jako coś trwałego. Mamy świadomość, że w każdej chwili wszystko możemy wymienić. Dawniej było tak, że jak kogoś wybieraliśmy, to staraliśmy się potwierdzić, że ten wybór był słuszny. W tej chwili sobie myślimy: "tyle różnych opcji miałem, pewnie źle wybrałem". To też taki przymus wyboru.
Na pani kozetce często lądują młodzi ludzie, którzy ostatkiem sił próbują ratować małżeństwa, związki?
Sama nie prowadzę terapii. Trzeba mieć świadomość, że nie każdy terapeuta jest dobry, ale też niektórzy pacjenci oczekują rzeczy niemożliwych. Czasami nasi klienci chcą, byśmy cofnęli czas, tak jak przesuwa się wskazówki zegara. Tak, żeby po 10 latach małżeństwa było dokładnie tak samo, jak w pierwszym roku. Ludzie nie chcą się godzić na to, że związki ewoluują. Dlatego ważne, byśmy patrzyli z partnerem w jedną stronę. Jeśli uda nam się razem zmieniać, to będzie dobrze, ale musimy o to zadbać. I rozwijać bliskość.
A najczęściej nie oglądamy się na innych.
Dokładnie tak: najważniejsze, by to mnie było dobrze. A jeśli nie jest mi dobrze, to tragedia, trzeba szukać dalej. A nie myślimy, co można poprawić. Kochać to znaczy chcieć szczęścia drugiej osoby.
A jeśli dwoje ludzi po kilku latach małżeństwa wie, że ciężko jest im się dogadać, to powinni nadal próbować, czy odpuścić?
Jeśli ludzie mają się nawzajem niszczyć, to pewnie lepiej, by się rozstali. Natomiast tak jak mówię, i trzeba próbować, bo czasem rozdzielają nas głupie drobiazgi. Często się nadmiernie zacietrzewiamy.
A co jeśli w grę wchodzi zdrada?
Czasem się zdradza pod wpływem chwili, jakiegoś oszołomienia. Więc wszystko trzeba rozważyć. Trzeba też zobaczyć, jak zachowuje się ta druga storna. Jeśli wypiła o dwa kieliszki za dużo i strzeliła głupstwo, dała się zauroczyć, była na tyle niedojrzała, to można jej wybaczyć. Natomiast jeśli ktoś mówi: "zdradziłem, i co z tego?", to wygląda to już inaczej. Młodzi ludzie mają tę trudność, że mylą fascynację z prawdziwym uczuciem. A o zauroczenie w tym wieku jest łatwo .
Z wiekiem to się zmienia?
Różnie. Ale trzeba być świadomym, że miłość jest wyborem. Ogromna ilość osób może nas pokochać, ale miłość jest decyzją. To tak, jak w Małym Księciu. Wybieram i mówię: "dobrze, to ty będziesz moją różą spośród tysiąca". To jest wybór, bo jest bardzo dużo podobnych róż, ale dokonuję wyboru.
Błędy można popełniać. Człowiek zapomina się, daje się ponieść jakiejś sytuacji, a potem tego żałuje. Emocje i hormony biorą górę. Ale jeśli się czuje, że coś lub ktoś może zagrozić mojemu związkowi, to może lepiej zrezygnować ze spotkania. Warto się zastanowić, czy kierunek w którym zmierzam, nie zniszczy tego, co mam.
Czyli jeśli mam fajnego męża, a spodoba mi się kolega, to nie powinnam wychodzić z nim do kina?
Do pewnego momentu wzajemne fascynacje są urocze. Potem zaczynają boleć – bo chce się więcej, częściej. Każda relacja się rozwija, jeśli sobie pozwalamy na drugi związek obok naszego, to on nas potem tak wciągnie, że będziemy w sytuacji rozdarcia. Także lepiej jest do tego nie dopuszczać. Miłość jest uczuciem, ale musi być powiązana z racjonalnym działaniem.
I z odpowiedzialnością. Jak w Małym Księciu: "jeśli mnie oswoiłeś, to jesteś teraz za mnie odpowiedzialny".
Tak. Nie ma przeznaczonych sobie tajemniczą mocą dwóch połówek, które muszą się odnaleźć. Takich połówek jest wiele, z którymi moglibyśmy się połączyć. Ale dokonujemy wyboru, to jest decyzja. Spośród kilkuset róż wybieram tę jedną.
To znaczy, że możemy zakochać się właściwie w każdym?
Nie, nie w każdym. Ale to nie jest tak, że w jednym. Nie jest tak, że istnieje przeznaczenie i że tylko ono nas wiąże. I to nas czasem myli. Bo uważamy, że skoro się spotkaliśmy, skoro coś nas połączyło, to teraz nie ma o czym gadać, bo wszystko będzie szło tylko ku lepszemu. A tak wcale nie jest.
Jesteśmy dziećmi natury. Ona przyciąga, łączy ludzi, którzy biologicznie będą lepszymi rodzicielami. Bardzo często bywa tak, że są to przeciwieństwa, które później muszą się ze sobą dogadać.
Musi nas coś łączyć, byśmy mogli się dogadać?
Tak, jeśli nie znajdziemy obszaru, na którym z powodzeniem możemy razem działać, to co nas ma wiązać. Kredyt?
To już żaden problem, żadna przeszkoda.
Bardzo często uprzedzamy się do partnera i mówimy: "bo on już taki jest". I nie mamy do czynienia z prawdziwą osobą, tylko z naszym wyobrażeniem o niej. I czegokolwiek by ta osoba nie zrobiła, to my zawsze to pod tą czapkę wsadzimy. Ważne jest, byśmy umieli patrzeć na partnera, rozumieć go. Co i dlaczego się z nim dzieje, żebyśmy wiedzieli, że on każdego dnia się zmienia.
Większą szansę na przetrwanie mają związki, które powstały na silnym fundamencie przyjaźni?
Powinno być odwrotnie: najpierw jest miłość i uczucie, a później się zaprzyjaźniamy. Już nie musimy mieć tych motyli, ale jesteśmy sobą nawzajem dalej zainteresowani, życzymy sobie dobrze, staramy się sobie pomagać. Może być: miłość z przyjaźni i przyjaźń z miłości. Nie możemy tylko ulegać temu złudzeniu istnienia permanentnej romantycznej miłości. Jeśli coś jest nie tak, no to trzeba szukać innej drugiej połówki, tej prawdziwej.
Ale o romantycznej miłości, przeznaczeniu mówią nam od małego, w bajkach, książkach, filmach.
Tak i jeszcze mamy takie przekonanie, że jak się już te dwie osoby sobie przeznaczone zejdą, to będą szczęśliwe na zawsze. A rozczarowania po tym okresie namiętności i szaleństwa są rzeczą naturalną. I trzeba umieć sobie z tym poradzić. Motyle odfruwają, ale nasz partner ma nam przecież wiele do zaofiarowania i można razem budować związek. No chyba, że się okaże, iż czegoś ważnego nie wiedziałam, np. że jest brutalny. Bardzo często rozczarowujemy się rzeczami, które wcale nie powinny być źródłem rozczarowań. Goniąc za mirażem nie dostrzegamy w partnerze innych wartości i gubimy coś ważnego.
Miłość jest ślepa, czy tylko w pierwszej fazie?
Myślę, że w pierwszej fazie z definicji jest ślepa. Natomiast później, jeśli tylko będziemy chcieli lepiej się poznawać i mieć poczucie, że to nas wzbogaca, naprawdę może być nieźle.
Młodzi ludzie naprawdę mają teraz trudniej.
O tak. Mamy mniej czasu dla siebie nawzajem, gonimy rozpaczliwie za pieniędzmi, za sławą. Kultura obrazkowa sprawia, że mniej czytamy, jesteśmy bardziej powierzchowni, płytsi.
Co jest najważniejsze w związku?
Troska. Czyli obchodzi mnie, co się z tą drugą osobą dzieje. Staram się, by było jej jak najlepiej. Kolejnym ważnym fundamentem związku jest wiedza, wzajemne poznawanie się, rozumienie. I szacunek, o czym już zapomnieliśmy. Jeśli bez szacunku będę chciał poznawać drugą osobę, to będę ją raczej przesłuchiwał i kontrolował. Ostatni – czwarty filar – to odpowiedzialność, rozumiana w taki sposób, że zastawiam się, czy ja tej osobie czegoś nie narzucam, czy ona może się przy mnie rozwijać i dobrze czuć.
Często się słyszy: jaki on dobry, miły, no ale nie w moim typie, nie ma chemii. A jest coś takiego jak typ mężczyzny?
A skąd. To jest wmawianie sobie. Podobnie, jak przekonanie, że miłość to przede wszystkim kwiatki, romantyczne wieczory, mówienie że się kocha co 15 minut. Tak samo jest z tym mitem typu. No proszę, pojawia się mój brunet z ognistymi oczami, ale później często się okazuje, że nie ma on absolutnie tego, czego poszukuję w mężczyźnie. Nie jest przecież tak, że z wyglądem zewnętrznym wiążą się określone cechy.
A jeśli ktoś nam się fizycznie nie podoba, to możemy coś z nim zbudować?
Musi być jakaś chemia, musi być wzajemny pociąg. Natury nie okłamiemy. Jeśli nie ma wzajemnego przyciągania, to raczej nie zaczniemy być razem. Zakochanie i namiętność to działanie natury. I to nas do siebie zbliża.
Bywają małżeństwa z rozsądku. Czasami spotykają się trzydziestoparolatkowie, którzy nie znaleźli partnerów i mówią sobie tak: pożyjmy razem, może będzie nam lepiej, ja też nie chcę być sam/sama. I czasem na bazie takiego małżeństwa z rozsądku rozwija się dojrzała miłość.
Z wiekiem trudniej jest nam znaleźć kogoś, kto będzie do nas pasował? Nasze oczekiwania tylko rosną?
Tak, nie działają już tak mocno te tajemne siły natury. One są coraz słabsze. Mamy też różne nawyki, które mogą nas dzielić. Wtedy raczej zbliżają nas wspólne zainteresowania, docenianie oparcia, które daje druga osoba. Natomiast rzadziej się zdarza, że ktoś wariuje na punkcie partnera.
Może i lepiej. Wtedy na starość nie pakujemy się w nieszczęśliwe związki.
Tak. Musimy też pamiętać, że jeśli razem się starzejemy, to fakt, że mój mąż ma brzuszek wcale mi nie przeszkadza. Przywykłam, widzę jego inne zalety. Natomiast, jeśli kogoś szukamy i on ma ten brzuszek, to może to być problemem. Ale przecież wygląd to nie wszystko, trzeba umieć spojrzeć szerzej. Musi działać serce i rozum.
No i na stare lata mamy te swoje przyzwyczajenia.
Tak, czasami trudno pogodzić te przyzwyczajenia. Ale przykład drugiego i szczęśliwego małżeństwa Zygmunta Baumana, zawartego w bardzo późnym wieku, może podtrzymywać na duchu.
Opowiem pani jedną anegdotkę. Bernard Shaw pożyczył komuś funta i przez rok nie otrzymał zwrot długu. Ta osoba przyszła wreszcie po roku i chciała oddać pieniądze. Na to Bernard Shaw powiedział mu tak: niech pan zabierze te pieniądze, bo ja przez głupiego funta nie będę o panu zmieniał zdania . Wytwarzamy sobie pewną wizję o danej osobie, nie zawsze słuszną i często ją tym krzywdzimy.