PiS ewidentnie osłabło w ostatnich sondażach, ale czy mamy już do czynienia z załamaniem poparcia dla partii rządzącej? Jak należy czytać sondaże i jakie wnioski można wyciągać z ostatnich badań przed wyborami samorządowymi i parlamentarnymi? Rozmawiamy o tym z dr Jerzym Głuszyńskim, socjologiem z instytutu badawczego Pro Publicum, byłym szefem Pentora (obecnie Kantar Public).
Marcin Palade przedstawił na Twitterze symulację, zgodnie z którą w ciągu 4 miesięcy na sejmikowej mapie politycznej doszło do sporych zmian. Jeszcze w styczniu koalicje wokół PiS dawały tej partii większość w 10 sejmikach, a w kwietniu już tylko w 5. Czy wydaje się to panu wiarygodne i z czego to może wynikać?
Dr Jerzy Głuszyński: Żeby badania sondażowe dotyczące sejmików wojewódzkich miały moc prognostyczną, musiałyby być przeprowadzane na reprezentatywnych próbach wśród wyborców głosujących w konkretnych województwach. Przełożenie tego na ostateczny wynik badania powinno uwzględniać też metodę przeliczania głosów, czyli tego osławionego d’Hondta. To jest dość skomplikowane. To, co funkcjonuje w obiegu publicznym, jest jakąś próbą diagnozowania poparcia dla poszczególnych partii politycznych.
Trzeba jednak pamietać, że sondaże zamawiają różne ugrupowania i różne media, co ma duże znaczenie. Na to nakładają się różne metody robienia tych sondaży. A więc metoda face to face, telefoniczna czy dochodzące teraz badanie internetowe, których nie należy dyskwalifikować, ale one mogą być także (jeśli robią je amatorzy, a tym bardziej jacyś "partyjni propagandyści"!) totalnym nieporozumieniem, jeśli się nie wie kto i jak je przeprowadził. Nie mówiąc już o tym, że niektóre sondy uliczne czy inne parabadania bywają nieraz traktowane równoważnie z profesjonalnymi badaniami. Krótko mówiąc chaos w tym względzie jest ogromny. Nie można jednak wykluczyć, że biorąc pod uwagę jakieś przepływy w poparciu dla partii politycznych, te symulacje przedstawione przez pana Palade są prawdopodobne.
O jakimś związku można mówić, ale nie wiadomo na ile silnym. Wybory samorządowe są bowiem najtrudniejsze, bo odbywają się na różnych poziomach i na każdym poziomie są inne. Na tych niższych poziomach one są mało partyjne, nie mówiąc już o tym, że sytuacja w jakiejś gminie w woj. podlaskim może być diametralnie inna niż w gminie w woj. świętokrzyskim. Prognozą dla wyborów parlamentarnych mogą być jedynie wyniki do sejmików.
Natomiast jeśli jest jakaś tendencja osłabiania się PiS w wyborach uzupełniających, to ona będzie miała odzwierciedlenie w zachowaniach wyborców w wyborach sejmikowych, które odbywają się z reguły przy niższej frekwencji, co z kolei – jeśli założyć, że elektorat PiS jest bardziej zdyscyplinowany – powinno sprzyjać PiS. Ale nie można wykluczyć, że mocno zmotywowany do udziału w wyborach może być także antyPiS (gdyby np. przed wyborami nastąpiło jakieś większe rozczarowanie tą władzą, czy miały miejsce zdarzenia typu "nagrody dla swoich").
Skoncentrujmy się na badaniach preferencji partyjnych. Czy można już z pełnym przekonaniem mówić o tendencji spadkowej PiS?
Znów musimy odwoływać się do wielu różnych sondaży robionych różnymi metodami. Ale korzystam z zestawień robionych zarówno metodą face to face, jak i tych telefonicznych. I rzeczywiście mamy obecnie do czynienia z wahnięciem PiS-u w dół. I to drugi raz w historii tego obozu politycznego. Poprzednie było po przegranej dla polskiego rządu "reelekcji Donalda Tuska"). Pierwsze tąpnięcie nastąpiło po wyborze Donalda Tuska na druga kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej.
Teraz mamy drugi przypadek gdy PiS notuje tendencję spadkową. Ale - podobnie jak po szczycie UE na Malcie - poparcie dla PiS może wrócić do wcześniejszego poziomu albo wręcz wzrosnąć. To, że ta obecna tendencja spadkowa została zauważona, potwierdzili zresztą liderzy PiS. Jeszcze kilka tygodni temu po badaniu Kantar Millward Brown dla "Faktów" TVN prezes Kaczyński dezawuował 12-procentowy spadek PiS mówiąc, że wie jak są robione sondaże. Ale ostatnimi decyzjami potwierdził coś zupełnie odwrotnego, a nawet właśnie wynikami badań uzasadnił radykalne kroki w kierunku wymuszonej skromności.
Wiele emocji politycznych wywołał ostatnio sondaż Kantar Public dla "Faktu”, według którego wspólna lista PO i Nowoczesnej mogłaby liczyć na 32 proc. głosów, czyli o 3 proc. więcej niż Zjednoczona Prawica, która zanotowała w tym badaniu 29 proc. Można mowić o początku efektu wahadła?
Akurat tę firmę, która jest kontynuatorką firmy, w której przez lata pracowałem, należy uznać bez wątpienia za poważną. Sondaże telefoniczne łatwiej wyłapują zmiany tendencji, te tendencje się tam szybciej ujawniają. Warto jednak zauważyć, że te 3 punkty procentowe to jest granica błędu. Poza tym porównujemy jednak tutaj wynik dla koalicji Zjednoczonej Prawicy, która realnie istnieje i dla koalicji, która jest - póki co - teoretyczna.
Respondenci odnoszą się więc do pewnej idei, co też ma znaczenie. Można zaobserwować takie zjawisko, że gdy pojawia się zapowiedź jakiegoś nowego ugrupowania czy koalicji, to respondenci dają im awansem kredyt zaufania. Po formalnym zawiązaniu (co zwykle następuje z bólem i ujawniają się przy tym często mało smaczne obrazki) takich inicjatyw, to poparcie często jest mniejsze. Poza tym wynik w sondażu dotyczy zawsze jedynie dnia jego realizacji. A jutro, za tydzień, miesiąc, a tym bardziej po wakacjach może być już inaczej.
Duże znaczenie w kontekście budowy większościowych koalicji wyborczych będą miały chyba wyniki tych mniejszych partii czyli Kukiz'15 i SLD?
Ale pojawia się pytanie, czy mówimy o potencjalnych koalicjantach już przed wyborami czy po wyborach? Bo to są dwie zupełnie inne rzeczywistości. Żeby maksymalizować wynik wyborczy te ugrupowania musiałby dołączyć do wspólnych list. I tylko wtedy system d’Hondta by profitował. Natomiast gdyby na ten tzw. antyPiS składały się dwie koalicje: ta bardziej liberalna i ta bardziej lewicowa, to z jednej strony efekt turbodoładowania d’ Hondtem zostaje osłabiony, ale z drugiej strony może skutkować wyższą frekwencją wyborczą, spowodowaną udziałem takich wyborców, którzy w innym przypadku nie mieli by na kogo głosować, a nie chcą wybierać "mniejszego zła". Mogą wystąpić różne skutki. Przekonanie, że na Wegrzech wyższa frekwencja będzie szkodzić Orbanowi i Fideszowi okazało się nieskuteczne. Każda partia ma tutaj swoje kalkulacje, które mogą profitować albo nie.
Lider może powstrzymać spadki sondażowe?
PiS ma lidera politycznego, który nie sprawuje formalnie władzy wykonawczej. On o wszystkim jednoosobowo nie decyduje, są jakieś gremia partyjne, ale przeciętny wyborca uważa, że on jest niemal Bogiem w tej partii. Dlatego prezes przywiązuje ogromną wagę do pilnowania poparcia społecznego, żeby nie dopuścić do tendencji spadkowej. Odwrót od nagród należy do zachowań, które wcześniej w polityce byłyby do niewyobrażenia. nie występowały. To oznacza, że ta fala spadkowa jest dla PiS traktowana jako groźna ale i wola jej przeciwdziałania także jest bez precedensu. Gdy taka fala się rozpędzi, powrót na pozycje wyjściowe może już być niemożliwy. Kaczyński ma tę świadomość dlatego robi wszystko, aby do tego nie doprowadzić.
Chyba powinniśmy mieć większy dystans do sondaży?
One są fotografią preferencji na dzisiaj. Do budowania prognoz wyborczych potrzebna jest analiza bardzo wielu różnych czynników. Nigdy nie było to proste. Nie przypadkiem mówi się, że prognoza to opis tego, czego nie będzie. Lepiej więc mówić, że obecne wyniki to "prognoza ostrzegawcza" dla PiS, ale i nieco większa nadzieja dla tych, którzy chcą jego odsunięcia od władzy.