Leżysz zestresowany w fotelu, a dentysta majstrując ci w ustach gada jak najęty i nie zauważa, że nawet nie jesteś w stanie odpowiedzieć? Okazuje się, że takie sytuacje są powszechne. Jedni czują się zakłopotani, a drudzy bez monologu o niczym nie przetrwają zabiegu. Okazuje się, że z gadatliwymi dentystami wszystko jest w porządku i tylko chcą nam w ten sposób pomóc.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Przyjęło się, że najbardziej rozmowna grupa zawodowa to taksówkarze. Jadąc autem jesteśmy jednak w stanie prowadzić jakikolwiek dialog. U dentysty zwykle przyjmuje to formę krępującego monologu. I najlepiej jak jeszcze o coś pan doktor spyta, a ty możesz odpowiedzieć jedynie "YHRHRGHRHR"... A przecież już sama wizyta jest wystarczająco stresująca.
Wszystko po to, by odwrócić uwagę Użytkownik Reddita wywołał ciekawą dyskusję bezpośrednim pytaniem: "Dentyści, dlaczego mówicie do pacjentów, kiedy macie dłonie w ich ustach?". W odpowiedzi dostał 230 komentarzy zarówno od pacjentów, jak i samych lekarzy. Jeden z nich powiedział, że w szkole dentystycznej uczono go, by czymś zajmować pacjentów i budować relacje.
Z wypowiedzi innych wynika, że w tym "szaleństwie" jest metoda. Trajkoczący dentyści, to nie osoby bez przyjaciół, który mogą się wygadać, a lekarze chcący ulżyć nam w cierpieniu.
Co na to osoby w fotelach?
Z reguły pacjenci nie narzekają na rozmownych doktorów, ale wolą jak sam dentysta sprzedaje im różne plotki i historie. Preferują również pytania, na które mogą odpowiedzieć "tak" lub "nie". A raczej "yhm" lub "y-yy". Pewnego razu jeden z użytkowników nie mógł wytrzymać, więc w czasie zabiegu napisał na telefonie, że jest zakneblowany i wetknął dentyście ekran przed nos.
"Dzisiaj dentysta zapytał mnie, jak mi minął urlop, choć wiedział, że nie będę w stanie odpowiedź. To dla mnie zawsze wydaje się dziwne" – przyznał internauta. Drugi opowiedział frustrującą historię o dyskusji w gabinecie, do której nie mógł się włączyć.
"Dentysta rozmawiał z asystentką: 'Widziałem dokument o dużym statku, który uderzył w górę lodową i zatonął', 'O tak, był taki film w latach 90.', 'Tak! Taki z Leonardo DiCaprio, jak on się nazywał? Nie mogę sobie przypomnieć!".
Redakcyjny kolega z kolei wspomina, jak chirurg-dentysta podczas rwania ósemki jakby nigdy nic rozmawiał sobie z asystentką o tym, jakie wino był w poprzedni weekend i co będzie robił w następny. – Tak, przyznaję, że zdecydowanie skupiłem się na tym, a nie wyrywaniu – wspomina ze śmiechem.
Nie każdy dentysta to gaduła
A jak jest w Polsce? Przepytałem dwójkę dentystów, którzy reprezentują różne "szkoły" stomatologiczne. Nie wszyscy lekarze lubią sobie pogadać w trakcie borowania.
– Nie mam zwyczaju mówienia do pacjentów. Może mi się coś tam wyrwie raz na rok, albo jeśli ktoś wyraźnie chce, żeby mu coś opowiadać. Generalnie trzymam się zasady, że rozmowa - na różne tematy - tylko przed zabiegiem, a w trakcie to już tylko radio i muzyka. Z asystentką też w tym czasie nie gadam o niczym innym poza podawaniem narzędzi – mówił mi dentysta z Łodzi.
Powiedział mi, że na studiach nie miał zajęć z psychologii, ale był prywatnie na kursie z rozmów z pacjentami. Czego się nauczył? Jak rozmawiać przed zabiegiem. – Rozrysowuję pacjentom ich dany problem z zębami, robię zdjęcia i pokazuje jak to wygląda. To znacznie ułatwia mi opisanie zabiegu i wiele rzeczy łatwiej jest im uświadomić. Zajmuje to mniej czasu i jest bardziej zrozumiałe dla pacjenta – dodaje.
Zupełnie inne podejście ma dentystka, z którą rozmawiałem w Warszawie. W czasie leczenia kanałowego nawija jak komentator sportowy, by odciągnąć uwagę. – Zwykle zaczynam od tego, jak będzie wyglądał zabieg i co teraz robię, a potem już mówię, co mi ślina na język przyniesie. Opowiadam śmieszne historyjki z moimi dziećmi lub po prostu mówię o pogodzie – wyznaje.
I zaznacza z uśmiechem, że jej podstawowym obowiązkiem jest leczenie, a nie psychoterapia. A wy jak na to patrzycie? Zachęcam do podzielenia się przemyśleniami w komentarzach.
To zależy od sytuacji. Możesz nie lubić, kiedy gadamy, ale dla innych to jedyny sposób na uspokojenie. Milczący dentyści, którzy rzucają tylko dentystycznym żargonem, mogą sprawić wrażenie nieprzyjemnych. Zawsze uważałem, że dentyści powinni najpierw iść na kilkuletnie kursy z psychologii, zanim pójdą na stomatologię.
Czasem zadaje pytanie, by odwrócić uwagę pacjenta. Mamrocze, denerwuje się, że nie jest to niezrozumiałe i zupełnie zapomina, że robię coś bolesnego. To sprawia, że wizyta jest przyjemniejsza, bo myślą sobie, że jestem głuptasem, który dużo gada, a nie takim, który ich chce skrzywdzić.
Moi pacjenci skupiają się na tym, co się dzieje w ich ustach, a to nie pomaga im się zrelaksować, wiec rozmawiam z nimi i zadaje pytania. Od czasu do czasu zatrzymuje się na chwilę, by dać im szansę na odpowiedź, a potem wracam do pracy. Pacjencie wtedy nie koncentrują się na zabiegu, a na dołączeniu do dyskusji.
Nie wdajęsię w monologi, ponieważ zdaje sobie sprawę z tego, że to uciążliwe dla pacjenta. Szczególnie, kiedy oczekujesz od niego odpowiedzi, której on nie jest w stanie udzielić. Nie rozmawiam też z asystentką o sprawach innych niż zabieg, ponieważ to jest mało profesjonalne i pacjent może czuć, jakbym mało skupiał się na wykonywanym zabiegu. Choć są też tacy pacjenci, którzy chcą, żeby im coś tam gadać w trakcie. Ale to naprawdę wyjątki
Pacjenci często mnie sami o to proszą: "Niech pani coś mówi, byle bym nie słyszał tego wiercenia!". Myślę, że takie rozmowy są potrzebne. Ludzie siedzą zestresowani w pracy, patrzą w monitor, a potem przychodzą do milczącego dentysty. W ten sposób szybko się odczłowieczamy. A pracowałam w salonach, w których miało być "profesjonalnie" czyli cisza jak makiem zasiał.