Eko patrol przychodzi z pomocą przymarzniętemu łabędziowi
Eko patrol przychodzi z pomocą przymarzniętemu łabędziowi Fot. Jerzy Gumowski / Agencja Gazeta
Reklama.
Eko patrol ma za zadanie chwytanie zbiegłych lub porzuconych zwierząt oraz odstawianie ich do odpowiedniej instytucji, która się nimi zaopiekuje. Strażnicy nie kryją, że odnotowują dziwne przypadki. Jak podaje dziennik.pl eko patrol ma nieraz styczność z nietypowymi zgłoszeniami. Na przykład porzucony, dwumetrowy boa dusiciel, zawinięty w poszewkę, szamoczący się w Lasku na Kole.
Kacze samobójstwa
W akademiku podczas wakacji panuje spokój i pustka. Wykorzystał to pyton jednego ze studentów, który jak gdyby nigdy nic pełzał sobie po opustoszałych korytarzach. Zdarzają się też fałszywe alarmy. Raz wezwano straż do egzotycznego pająka, który okazał się pluszową maskotką. Inne ze zgłoszeń donosiło o wzroście nastrojów samobójczych wśród kaczek. Rzeczone ptaki, jak to mają w naturze, wskakiwały sobie do wody. Niestety zostało to odebrane przez niektórych przechodniów jako próbę targnięcia się na ptasie życie. Funkcjonariusze musieli przekonywać tych, którzy sprawę zgłosili, że takie zachowanie jest w czymś naturalnym i żadna krzywda im się nie stanie.
Przymarznięte łabędzie
Ale i rzeczywiste zgłoszenia często brzmią nieco absurdalnie. Klempa (czyli samica łosia) z młodym biegająca po ogródkach działkowych, dzik szalejący po "zamkniętym terenie Instytutu Kardiologii w Aninie". Pod ogrodzeniem zoo znaleziono 10-litrowe wiadro z wodą. Miały w nim pływać "jakieś jaszczurki". Okazało się, że pływały w nim dwa płazy - egzotyczne aksolotle meksykańskie. W lutym natomiast do lodu przymarzły łabędzie. Ptaki nijak nie potrafiły się uwolnić, musiał interweniować eko patrol. Do nietypowej sytuacji doszło także w zeszłym roku w jednym z warszawskich liceów. Uczniowie zastali w klasie lisa. To, jak zwierzę znalazło się w szkolnej sali, do dziś pozostaje niewyjaśnione.
Stołeczny legwan
Dziś w centrum Warszawy znaleziono legwana. Ta spora jaszczurka stawiała czynny opór funkcjonariuszom, lecz w końcu dała za wygraną. Poprzedniego legwana znaleziono w czerwcu – na warszawskim chodniku "opalał" się w najlepsze. Innym razem znaleziono kameleona na Bemowie. Z danych stołecznej straży miejskiej wynika, że mamy do czynienia z postępującym wzrostem liczby interwencji. W 2011 było ich 13 047, co jest ośmioprocentowym wzrostem w stosunku do roku 2010 oraz trzydziestoprocentową podwyżką w stosunku do roku 2009.
Alpinista
Zainspirowani tak "egzotycznymi" zgłoszeniami postanowiliśmy sprawdzić, jak w rzeczywistości wygląda praca funkcjonariusza Eko patrolu. Pani Agnieszka Jurkiewicz zwierzęta łapie od 6 lat. Przyznaje, że zgłoszenia, jakie otrzymują w większości, dotyczą banalnych psów lub kotów. – Jeśli ktoś zgłosi, że na drzewie utknął kot, musimy na to wezwanie odpowiedzieć. Jako że straż miejska po drzewach nie chodzi, po przybyciu na miejsce zdarzenia musimy wezwać firmę alpinistyczną, z którą miasto ma podpisaną umowę, lub straż pożarną – tłumaczy Agnieszka Jurkiewicz.
Zaznacza, że nie można mówić o trwałej tendencji wzrostowej, jeśli chodzi o zgłoszenia dotyczące egzotycznych zwierząt. W jednym miesiącu takich interwencji może być 15, w innym znacznie mniej. Sprawcy zamieszania, do którego wzywany jest Eko patrol, są bardzo urozmaiceni. – Jeździmy do psów, kotów, jeleni, dzików, jeży, żółwi. W jednym z akademików znaleliśmy pytona, innym razem legwan wypadł z 7 piętra na ulicy 3-go Maja. Co ciekawe, nic mu się nie stało. Innym razem znaleźliśmy aksolotle. Pytony tygrysie, królewskie... Przykładów jest sporo – wymienia Agnieszka Jurkiewicz.
Packa na węża
Ratowanie niektórych zwierząt może być ryzykowne. No bo jak złapać wielkiego węża? – Mamy specjalny chwytak, którym możemy schwytać np. pytona. Zdarza się też, że w grubych rękawicach łapiemy je bez użycia dodatkowych urządzeń. Tak złapane zwierzę ląduje w klatce i jest przewożone do zoo. Byliśmy przeszkoleni z metod łapania poszczególnych gatunków, odkąd ja pracuję, nie pamiętam, by zwierzę kogoś skrzywdziło. Jednak jeśli się przestraszą, mogą być groźne – przyznaje Agnieszka Jurkiewicz.
Nie każde zwierzę trafia do zoo. Niektóre lądują w schroniskach, Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Dzikich w Powsinie lub w swoim naturalnym środowisku. Zależnie od gatunku i sytuacji. W przypadku takiego dzika również nie jest łatwo. Pół biedy, jeśli grasuje po zamkniętym terenie. Gorzej, gdyby przechadzał się ulicą. Wtedy Eko patrol musi wezwać łowczego ze Straży Leśnej, on ma schwytać intruza. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że wyżej wymieniony dzik nie będzie stał spokojnie i czekał na przyjazd łowczego, dlatego Eko patrol musi zabezpieczyć teren i uniemożliwić dzikowi dalsze przemieszczanie się. Łowczy przyjeżdża, aplikuje zwierzęciu środek usypiający i zabiera w bezpieczne miejsce. – Ważne jest to, by ani ludziom, ani zwierzętom nie stała się krzywda – mówi funkcjonariuszka.
Pyton z paszportem
– Z zoo właściciel może odebrać zwierzę, które my schwytaliśmy. Lecz musi wtedy pokazać stosowną dokumentację, że faktycznie jest jego właścicielem. W przypadku wspomnianego legwana, doszło do nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Przechadzał się swobodnie po mieszkaniu, widocznie okno było otwarte i oto legwan znalazł się siedem pięter niżej, na chodniku – opowiada Agnieszka Jurkiewicz. Dodaje, że przepisy warunkujące posiadanie "egzotyków" są dość surowe. – Zasady, na jakich można trzymać je w domu określa rozporządzenie ministra środowiska. Jest bardziej restrykcyjne. Przykładowo taki pyton musi mieć paszport, który wydaje Biuro Ochrony Środowiska.
Wąż w arbuzach
Przyznaje, że większość nietypowych zwierząt, jakie znajdują, są uciekinierami. Rzadziej zdarza się, by właściciel porzucał swoją "pociechę". Zaznacza, że widać rosnącą świadomość wśród ludzi i współczucie, jakie okazują zwierzętom. – Wiadomo, że żeby ptak nauczył się latać, musi z gniazda wypaść. Ale ludzie dzwonią i informują, że na trawniku leżą ranne ptaszki. Mamy pełne ręce roboty – mówi Agnieszka Jurkiewicz.
– Raz dostaliśmy wezwanie do supermarketu. Tam, zagrzebany w arbuzach był wąż, który przez przypadek trafił do Polski. Innym razem musieliśmy kolejnego innego węża, urzędującego na parkingu podziemnym. Takich sytuacji było sporo. Po sześciu latach pracy już żadne wezwanie mnie nie zdziwi – śmieje się Agnieszka Jurkiewicz.