W sieci pojawił się niedawno wpis Marcina Sochy, chirurga szczękowego ze Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie, w którym przestrzega on przed hulajnogami elektrycznymi. Jego ostrzeżenie nie wzięło się z kosmosu. Socha "składał" wcześniej twarz 19-latka, który roztrzaskał ją śmigając 25 km/h na hulajnodze. Lekarz twierdzi, że nie ma dnia bez wypadku z udziałem tego środka transportu. Zapytaliśmy go, o jakich liczbach mowa.
Napisał pan w swoim poście na Facebooku, że przez 7 godzin składał pan z kolegami żuchwę 19-latka, który przewrócił się na hulajnodze...
Jestem zaskoczony, że mój post wzbudził tak duże zainteresowanie, ale widać, że poruszyłem bardzo poważny problem. Co ciekawe, kiedy o tym pisałem w środę, to mój kolejny dyżur w niedzielę był wyjątkowo spokojny. Nic się nie działo. Nie było wypadków, pobić ani żadnych zdarzeń z hulajnogami, rowerami.
Być może wszyscy wyjechali nad morze, bo na ogół niedziele są bardzo pracowite. Jest dużo tego typu wypadków, o których pisałem w poście, czy powstałych w inny sposób, jak pobicia. Wiadomo, Warszawa to duże miasto, jest sporo zdarzeń, wypadków samochodowych, ale są też skutery, rowery, a ostatnio właśnie dołączyły do nich hulajnogi. Chodzi nie tylko o osoby, które bezpośrednio wywróciły się i upadły na twarz, ale także o innych uczestników ruchu, jak rowerzystów potrąconych przez osobę na hulajnodze lub pieszych.
Stwierdził pan, że niemal każdego dnia ktoś łamie sobie kości twarzoczaszki korzystając z tego środka transportu w Warszawie. Czy naprawdę tych zdarzeń jest tak dużo?
Dokładnych liczb nie przytoczę, ale od kilku miesięcy jest ich coraz więcej. Po publikacji mojego wpisu na Facebooku napisało do mnie wielu kolegów po fachu, którzy mają podobne spostrzeżenia i też stwierdzili, że mają coraz więcej pracy związanej z osobami na hulajnogach.
Mówił, że są dni, w których przyjmują od 4-5 pacjentów z powodu urazu na hulajnodze lub z udziałem hulajnogi. A to tylko jedna klinika, która pełni dyżur. Jeśli dodamy wszystkie pozostałe oddziały ortopedyczne i chirurgii, to wyjdzie, że w naszym województwie nie ma dnia bez kilku poważnych urazów, w tym złamań z powodu jazdy na hulajnodze.
Mówimy o otarciach, złamaniach, zmiażdżonych szczękach. Jaka jest skala urazów w przypadku wypadku na hulajnodze?
To są czasem straszne urazy. Takie urazy, jakich doznają osoby, które miały wypadek na hulajnodze, widziałem u ludzi po wypadkach na skuterach lub ciężkich pobiciach, które wielokrotnie były uderzone w twarz i ich kości łamane były na wiele fragmentów. Podobnie wyglądają obrażenia po wypadkach samochodowych, gdy z powodu dużej energii kinetycznej żuchwa wskutek urazu ulega specyficznemu rozszczepieniu wzdłuż długiej osi trzonu, a gałąź żuchwy ulega rozfragmentowaniu.
Tak jak w przypadku opisywanego przez mnie przypadku tego 19-latka, który jechał 25 km/h i nie wiedział nawet, w którym momencie stracił panowanie nad hulajnogą, poleciał do przodu i uderzył podstawą żuchwy, tzw. bródką o chodnik. Żeby tak połamać żuchwę, trzeba uczestniczyć w wypadku samochodowym i nie mieć zapiętych pasów.
W przypadku wypadków osób na hulajnodze mamy do czynienia naprawdę z całym spektrum obrażeń. Od stłuczeń i rozcięć skóry, języka, po pęknięcia kości, złamania, złamania z przemieszczeniem, do takich złamań z rozkawałkowaniem. I trzeba dodać, że to nie są zwykłe złamania, bo jeśli ucierpi nasza twarz, to ucierpieć mogą ważne organy odpowiadające za nasze zmysły.
Mamy na przykład złamania oczodołów, które często występują w przypadku wypadków na hulajnogach. W ich przypadku może dość do uszkodzenia gałki ocznej lub przemieszczenia zawartości oczodołu do zatoki szczękowej, co skutkować może zaburzeniami widzenia, ze ślepotą włącznie. A niektóre złamania, szczególnie obejmujące stawy skroniowo-żuchwowe, tzw. zawiasy żuchwy, mogą prowadzić do trwałego upośledzenia ruchomości żuchwy, czyli możemy przestać dobrze żuć pokarmy, a nawet mówić z powodu przewlekłych zespołów bólowych.
Dodatkowo operacja takich złamań grozi realnym ryzykiem powikłań, np. porażeniem nerwów twarzowych, co jest ogromnym kalectwem, brak mimiki twarzy, brak możliwości zamykania powiek, potem utrata widzenia wskutek owrzodzenia odsłoniętej permanentnie twardówki i rogówki. Bardzo złożony problem..
W jednym z komentarzy pod pana postem zgłosiła się kobieta, w którą wjechała hulajnoga, gdy ta jechała na rowerze. Napisała, że miała liczne siniaki, otarcia i wybity ząb.
Takie przypadki też czasami trafiają do nas, chodzi o wybity ząb, ale my na chirurgii szczękowej nie posiadamy specjalistycznego sprzętu dentystycznego, żeby taki ząb replantować, czyli wszczepić na miejsce i odpowiednio unieruchomić. Tu potrzeba sporego zaplecza materiałowego i odpowiednich urządzeń. Najlepiej w takich przypadkach udać się do lekarza dentysty, który ma doświadczenie lub specjalizację z chirurgii szczękowej lub stomatologicznej, ale wcześniej trzeba od razu odpowiednio zabezpieczyć ząb.
W jaki sposób?
Niewiele osób wie, że, szczególnie w przypadku dzieci, wybity ząb można uratować. Nawet jak ktoś lub coś go wybije, to można go wszczepić na nowo i ma on ogromne szanse na odżycie. Należy tylko szybko włożyć go w odpowiedni płyn, może to być mleko lub sól fizjologiczna lub tzw. tooth box. Rodzic takiego poszkodowanego dziecka może też go wziąć i przetransportować go we własnej buzi.
Ważne, żeby nie zmieniło się środowisko zęba i było zbliżone do ludzkiej jamy ustnej. Wszystko po to, żeby komórki ozębnej nie obumarły. Ząb nie może wyschnąć. Wbrew pozorom wybicie zęba jest dość poważnym urazem i mówię o tym, bo wielu ubezpieczycieli nie uwzględnia takich sytuacji, a wstawienie nowego zęba tzw. implantu zębowego na własną rękę to czasami koszt kilku lub kilkunastu tysięcy złotych. Po co więc wydawać pieniądze, skoro można uratować swój własny ząb.
I ile mamy czasu na takie uratowanie własnego zęba?
Od pół godziny do godziny, o ile przechowujemy go właśnie w wilgotnym i czystym środowisku. Jeśli ktoś przychodzi po paru dniach i wyjmuje ząb z kieszeni, to nie ma szans, żeby coś z tym zrobić. Ząb jest już wysuszony, zupełnie martwy i zakażony i nie da się go replantować. Niektórzy jednak upierają się, żeby pomimo wszystko to robić.
Miałem przed laty taki przypadek Amerykanina, który został pobity tutaj w Warszawie. Jakiś Polak wybił mu dwie jedynki. Pan tak bardzo chciał wrócić ze wszystkimi zębami do Stanów, że zgodziłem się na replantacje, ale powiedziałem mu, że po powrocie musi natychmiast zgłosić się do dentysty, żeby je usunął i rozważył leczenie implanto-protetyczne.
Wracając do hulajnóg i złamań – ilu pacjentów pan miał ostatnio, którzy trafili na oddział po nieudanej jeździe na hulajnodze?
Kiedy operowałem tego 19-latka ze strzaskaną żuchwą, mieliśmy także pacjenta ze złamanym oczodołem, też po jeździe na hulajnodze. Kiedy poszedłem na salę już po operacji, żeby odnaleźć mojego pacjenta, zapytałem "kto po wypadku na hulajnodze" i zgłosiło się dwóch.
Czy spotkał się pan z jakimiś refleksjami z jego strony?
Oczywiście, że tak. Za jego zgodą opisałem właśnie jego przypadek. Za każdym razem jest tak samo: mądry Polak po szkodzie. Oczywiście, że żałował tego co się stało. Nie wiedział nawet, w którym momencie doszło do wypadku.
Byłoby lepiej, gdyby założył kask?
Na pewno ochroniłby on jego głowę. Ja sam także zakładam kask, jak jadę rowerem. Myślę, że Polacy jeszcze uczą się jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Nie zdają sobie sprawy z konsekwencji wypadków. A przecież kiedy uszkodzona zostanie czaszka może powstać ostry krwiak wewnątrzczaszkowy, który nierzadko prowadzi do zgonu.
Czyli dobrze byłoby zmienić przepisy...
W ogóle tłumaczenie policji, że użytkownik hulajnogi to pieszy jest absurdalne. Wiele osób w stolicy, szczególnie starszych, które poruszają się po chodnikach, czuje się zagrożonych ze strony użytkowników tych środków transportu. Nie wiem, czy jeździ pan po Warszawie, ja tak i nie raz miałem już taką sytuację, że ktoś gwałtownie wjechał mi hulajnogą na pasy prawie pod koła. Te osoby mają chyba przeświadczenie, że są uprzywilejowane, bo są pieszymi i wolno im wjeżdżać na przejście, a potem kierowca ma problem.
Projekt nowych przepisów rozwiąże ten problem, bo przeniesie hulajnogi na drogi rowerowe. Nie przewiduje jednak obowiązkowych kasków.
I to mnie martwi, bo nie wyobrażam sobie tego. Zwłaszcza jak mają jeździć po drogach dla rowerów. A chciałbym przypomnieć, że każdy taki wypadek kosztuje.
Ile dokładnie?
W Polsce jakieś kilkanaście tysięcy złotych. U naszych zachodnich sąsiadów jakieś cztery razy tyle. Ale tam inaczej wycenia się pracę, czas i ludzkie zdrowie.