Pilch, pisarz marny i zakochany w sobie, niegdyś ukrywał się za maską alkoholika-erotomana, dzisiaj zasłania się inną chorobą. Przed czym? Przed konfrontacją z rzeczywistością. Zaczytany w Gombrowiczu, mistrzu ironii, tak zgubnej dla polskiej literatury, nie jest godzien, by reprezentować „literaturę narodową”. Czymkolwiek ona jest lub powinna być.
Andrzej Horubała swoją impresję na temat życiowego eskapizmu Pilcha, słabości jego pisarstwa oraz charakteru rozpoczyna mocno, od stwierdzenia, że Pilch „ślizga się po powierzchni zdarzeń serio, zręcznie udając, iż tworzy wielką literaturę współczesną”. Na łamach „Uważam Rze” – tygodnika, który z ideologicznym zacięciem analizuje nie tylko ekonomię czy historię, ale i kulturę – Horubała w tym tygodniu próbuje udowodnić, że autor „Spisu cudzołożnic” jest pisarzem marnym, bo uzależnionym od groteski, lubującym się w obrazoburczych żartach oraz egotycznych wywodach. Pisarzem niezdolnym do budowania wielkich narodowych narracji, a może i do budowania narracji w ogóle.
Bazą do tych spostrzeżeń jest wydany niedawno „Dziennik” Jerzego Pilcha. Książka, której „symboliczne ramy” rzekomo stanowią „wywiady na poziomie pism dla kobiet”. Horubała z wyraźną niechęcią wspomina o rozmowie dla „Gali” Pilcha z Kazimierą Szczuką. Głównie bolą go kpiny, które Szczuka miała czynić z chorego na Parkinsona Jana Pawła II. Cytatów nie podaje. Proponuje za to listę „dużych spraw”, o których Jan Paweł II mógłby opowiedzieć tracącemu wiarę Pilchowi. Na przykład, mógłby opowiedzieć o: „Historii naszego narodu, którą nagle – przez wezwanie Ducha, żeby zstąpił – udało się ruszyć z miejsca”. Jeśli chodzi o empatię i wyrozumiałość dla chorych, Horubała nie wykazuje tymczasem delikatności. Choremu na Parkinsona Pilchowi wyrzuca zaniki pamięci. Dworuje z Jerzego Stuhra, który „walcząc z rakiem, odkrył w sobie żywioły polemiczne”. Przypomina czytelnikom, że Barańczaka także „dotknęły neurologiczne dolegliwości”.
Dla Horubały nie ma jednak groźniejszej choroby niż poczucie humoru. Inaczej: niezdolność do powagi. To jej Horubale brakuje w prozie Pilcha i podobnych. Tematem tekstu o Jerzym Pilchu nie jest w istocie Pilch, ale „spór o model narodowej literatury, o to, czym ma być literatura serio”. To czym ma być? Zdaniem Horubały, twórcą literatury narodowej jest chociażby Bronisław Wildstein. Pisarz o ciężkim piórze, wystarczająco utwardzony ideowo, by pisać patetycznie. Inaczej: narodowo. A jak, zdaniem innych pisarzy, powinna wyglądać „serio-literatura”?
– Trzeba by najpierw zdefiniować pojęcie „serio” – mówi Jakub Żulczyk, pisarz, którego poprosiłam o komentarz do tekstu w „Uważam Rze”. – Serio to chyba nie oznacza śmiertelnie poważnie, bez żartów, ironii, groteski. Bo serio ma być temat, a nie forma.
Pytam Jakuba Żulczyka o to, czy „literatura narodowa”, za którą płacze Horubała, ma jeszcze rację bytu. – Oczywiście, że ma, literatura narodowa jest potrzebna. Narodowa, czyli taka, która chwyta ducha swoich czasów, portretuje mentalność danego narodu, często w sposób bezczelny. To powinna być literatura przeżyta lub zaobserwowana, daleka od miałkich przemyśleń rodem z prasy kolorowej. Takiej literatury, aktualnie, w Polsce nie widzę. Większość autorów serwuje nam klisze z gazet, wypisy z pamiętników, zwiędłą publicystykę.
Czy owa inercja polskich pisarzy to „efekt Gombrowicza”, jak uważa Andrzej Horubała? Jakub Żulczyk, w pewnym sensie, przychyla się do tej teorii.
– Zgadzam się, że żyjemy w kraju, w którym mało kto przeczytał Gombrowicza ze zrozumieniem. Największa szlachetność Gombrowicza polegała na tym, że nawoływał on do samodzielności myślowej, do intelektualnej autonomii. Całym sobą Gombrowicz zachęcał do podważania, dekonstrukcji mitów. Wyśmiania tego, że „Słowacki wielkim poetą był”. Tymczasem u nas, we współczesnej Polsce, mity mają się świetnie. Na świeczniku działają święte krowy, myśliciele namaszczeni przez establishment. Jednym z nich jest Jerzy Pilch.
Andrzej Horubała idzie znacznie dalej. Wytyka Pilchowi, że „Marsz Polonia to hołd złożony pospołu Tadeuszowi Konwickiemu i Jerzemu Urbanowi”. Zaznacza, że pisarz wykazuje postawą wiernopoddańczą wobec Adama Michnika. O jego luteranizmie pisze: „Tak banalny, że nieróżniący się od zwykłego gazetowego antykatolicyzmu”. Pilch według Horubały jest bezideowym cynikiem: „Groteska stała się światopoglądem, a szyderstwo ze wszystkiego, co dla wspólnoty wzniosłe i święte – wyjąwszy uniesienia piłkarskich kibiców – jedynym sposobem przeżywania rzeczywistości” – pisze Horubała.
Trzeba przyznać, że Jerzy Pilch rzadko bywa poważny. Przynajmniej „z wierzchu”. W nagrodzonym Nagrodą im. Kościelskich książkowym debiucie Pilch rozważał na przykład „sens przepukliny”. W tej samej książce serwował czytelnikom „spis podniecających utworów literackich”. Wśród nich umieścił zarówno „Faraona” Bolesława Prusa, jak i „Nienasycenie” Stanisława Ignacego Witkiewicza, „Panny z Wilka” Jarosława Iwaszkiewicza oraz „Kompleks polski” Tadeusza Konwickiego. „Magia jakich to utworów sprawiała, iż sięgało się w okolice własnych obszarów erogennych?” – pytał siebie i czytelników Pilch.
Przykłady podobnych prowokacji mogłabym tutaj mnożyć. Czy jednak pod kostiumem szyderstwa Pilch nie ukrywał zawsze poważnych, egzystencjalnych pytań? Czy żartując sam z siebie, z otoczenia, z ważnych postaci publicznego życia nie odsłaniał jakichś prawd o Polsce? Czy pomiędzy wódkę i podwiązkę nie wciskał zazwyczaj – mądrze i z pomysłem – cytatów z Ciorana? Czy chichot Pilcha nie bywał dla nas oczyszczający? Andrzej Horubała ma na to jedną odpowiedź. O zamiłowaniu Pilcha do cytatów pisze na łamach „Uważam Rze”: „Brzmi to wszystko jak uniki alkoholika na terapii”.
Zakończę zatem jednym z moich ulubionych cytatów z Pilcha. Wiele mówiącym o jego stylu i językowym słuchu. Pochodzi z opowiadania „Śnieg przez dwie trzecie doby”, opublikowanego w książce „Moje pierwsze samobójstwo”: „Przy wigilii siostra Ewelina nieopatrznie kichnęła i świeca na stole zgasła. Nieopatrzność mówiła dobitnie: spośród wszystkich zebranych umrzesz pierwsza, siostro Ewelino. Już nie było wybacz. Już sanie szło odkopać. Saniami do szpitala w Cieszynie. Rozpalona głowa na masywnych udach Emmy Lunatyczki. Aria! Aria! Aria! Gdzie jest nasze życie?”. Tyle Pilch. A ja pytam Was: Gdzie jest nasze poczucie humoru?