Szkockie referendum to tylko straszak na Londyn? Jeżeli tak, to Szkoci chyba chcą wystraszyć Zjednoczone Królestwo na dobre. Rząd w Edynburgu właśnie przedstawił wstępną mapę drogową niezbędną do przeprowadzenia głosowania nad niepodległością.
Rozpad Wielkiej Brytanii od dawna nie należy już do gatunku political-fiction. I niepodległość Szkocji wcale nie zaczęła być tematem w ostatnich latach, a już wówczas, gdy w 1999 roku po setkach lat szkocki parlament wznowił obrady i powołano rząd w Edynburgu. Później władzom Wielkiej Brytanii udało się wyciszyć szkockie ambicje, ale na nowo rozbudziło je w roku 2007 zwycięstwo w wyborach parlamentarnych Szkockiej Partii Narodowej.
Od tego czasu poparcie dla idei forsowanej przez pierwszego ministra Alexa Salmonda tylko zyskuje poparcie. Wzrosło ono szczególnie w czasach kryzysu, gdy wizja odłączenia od dotkniętego największym zadłużeniem w historii Zjednoczonego Królestwa stała się całkiem atrakcyjna.
Problem w tym, że dzisiaj idea niepodległości wciąż nie zyskała poparcia większości Szkotów. Obecnie chce jej około 35 proc. społeczeństwa. Dlatego Salmond chce rozpisania referendum dopiero na rok 2014, w 700. rocznicę legendarnego zwycięstwa Szkotów nad Anglikami w bitwie pod Bannockburn.
Na to zgodzić nie chce się Londyn, który wstępnie przystał, że będzie honorował wynik referendum, o ile tylko zostanie rozpisane wcześniej i będzie zakładało tylko dwie opcje odpowiedzi - tak i nie. Bez forsowanej przez Szkotów opcji devo-max.
W środę Alex Salmond przedstawiając swoje plany przed parlamentem nie wycofał się jednak z planowanej daty. Dodatkowo położył szczególny nacisk na to, że Szkoci na karcie powinni mieć wiele opcji do wyboru. Wygląda więc na to, że nie ma zamiaru łatwo porozumieć się z brytyjskim rządem.
Bo o to właśnie mu chodzi. Na chwilę obecną największym problemem na drodze jego marzeń o niepodległej Szkocji nie jest sprzeciw Londynu, ale brak poparcia... Szkotów. A nie jest nowością, że tym od zawsze najbardziej zależy na dobrym powodzeniu finansowym, niż niewymiernej niepodległości, którą i tak można samemu deklarować, kiedy się tylko zechce.
Salmond próbuje więc sprytnie przekonać swoich rodaków, z jednej strony pokazując, jak zła jest sprzeciwiająca się szkockim planom Wielka Brytania. Z drugiej zaś, proponując utrzymanie z nią ścisłych relacji gospodarczych po ogłoszeniu niepodległości. Tak, by niestraszne były dla nich groźby Londynu, który ostrzega, że niepodległa Szkocja może np. zapomnieć o korzystaniu z funta.