1987 metrów nad poziomem morza, różnica ciśnień około 200 hPa, ekstremalne temperatury, wiatry i słońce – w takich warunkach pracują meteorolodzy z obserwatorium IMGW na Kasprowym Wierchu. Wraz z ekipą naTemat.pl odwiedziliśmy jednego z nich na dyżurze i pokazaliśmy realia jego pracy.
Poniższy materiał został zrealizowany w ramach BRID – nowego projektu Grupy naTemat. Temat artykułu został najpierw wybrany w głosowaniu na stronie głównej naTemat.pl, a następnie czytelnicy wsparli nas finansowo w jego realizacji. Kolejne głosowania oraz projekty do wsparcia zawsze znajdziesz na brid.natemat.pl. Dziękujemy, że z nami jesteście!
– To nie moja historia, ale kiedyś, dawno temu, w trakcie konserwacji kolejki, nazbierało się nam sporo śmieci. I to one przywiodły niedźwiedzia pod obserwatorium. Misiek wszedł podobno do środka razem z drzwiami – powiedział nam dr inż. Łukasz Chmura, kierownik Wysokogórskiego Obserwatorium Meteorologicznego na Kasprowym Wierchu.
Wyruszyliśmy około godziny 6.00. Zakopane jeszcze smacznie spało. Wydawało nam się, że o tej godzinie pracują jedynie kierowcy pługów, którzy zdążyli usunąć z ulic śnieg po nocnym opadzie. Byliśmy jednak w błędzie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, do Kuźnic, skąd odjeżdża kolejka linowa na Kasprowy Wierch, wiedzieliśmy już, że oprócz nas i służby drogowej w pracy jest już o wiele więcej osób. Wśród nich była obsługa kolejki, panie z restauracji, która mieści się na szczycie oraz nasz bohater – dr inż. Łukasz Chmura.
Dzięki życzliwości Polskich Kolei Linowych mogliśmy wjechać na szczyt wraz z nim specjalnym przejazdem pracowniczym. Doktora Chmurę spotkaliśmy w holu stacji i już na początku byliśmy zdumieni ekwipunkiem, który zabierał ze sobą na górę. Normalnie "przeciętny Kowalski" zabiera ze sobą do pracy torbę lub teczkę z dokumentami, laptop, telefon, drugie śniadanie.
Nasz bohater miał ze sobą narty oraz dwa duże plecaki, a w nich m.in. prowiant na 48-godzinny dyżur, patelnię i część do naprawy pieca. Ubrany był także po narciarsku, co było bardzo przydatne, o czym mieliśmy się przekonać na własnej skórze po dotarciu na górę. Po krótkiej rozmowie wsiedliśmy do kolejki i wyruszyliśmy razem na szczyt.
Na Kasprowym Wierchu miały być około dwa stopnie poniżej zera. I być może tak było, ale nie wzięliśmy pod uwagę zimnego wiatru i opadów śniegu, które zamieniły nasze przejście ze stacji kolejki do obserwatorium w niezłą przeprawę.
Dodał, że ostatniej zimy była taka sytuacja, że przez dobę napadało około 50 cm śniegu, (ogłoszono czwarty stopień zagrożenia lawinowego) i wychodząc z budynku kolejki nie było widać nawet ratraków, które były przysypane hałdami śniegu aż po dach.
– Wtedy nie było innej możliwości i jedyną opcją dotarcia na górę było pokonanie tej trasy na nartach. Takie przejście zajmuje około 40 minut. Dodatkowo problemem mogą być kłopoty z błędnikiem, bo nie mamy żadnego punktu odniesienia, co jeszcze bardziej może wydłużyć czas naszej podróży na górę – wytłumaczył nam Łukasz i dodał, że kiedy kolejka nie działa ze względu na złą pogodę, meteorolog musi iść pieszo.
– Przy dobrej pogodzie zajmuje to dwie godziny. W innych warunkach trwa to zdecydowanie dłużej.
Po dotarciu do obserwatorium przywitał nas Michał, meteorolog, który właśnie kończył swój dyżur. W trudach pracy towarzyszył mu przez ostatnie dni kot jego koleżanki, którym obiecał się zaopiekować. W przedsionku z kamienną posadzką mogliśmy otrzepać się ze śniegu i wyczyścić buty, żeby nie nanieść go do dalszej, bardziej domowej części budynku.
Sprzęt zostawiliśmy w jednym z pomieszczeń sypialnych obserwatorium, które mieszczą się poniżej wejścia i kuchni. Na piętrze znajduje się natomiast pomieszczenie obserwacyjne, a z niego schodami można dostać się na dach budynku.
Powiedziano nam, że wcześniej w obserwatorium wynajmowano nawet pokoje, a meteorolog mieszkał tu na stałe. – Tak było jeszcze, jak byłem na doktoracie i przyjeżdżałem tu robić badania – powiedział nam Łukasz. – Meteorolog miał nawet adres: Kasprowy Wierch 1, czy jakoś tak – dodał.
Wnętrze obserwatorium przypomina bardziej góralską chatę. Podłogi są drewniane, a ściany przykrywa boazeria. Wszędzie pełno jest różnego rodzaju pamiątek po dawnych pracownikach, obrazów flory i fauny Tatr, trofeów z wypraw górskich, sprzętu narciarskiego oraz, jak to w placówce badawczej, komputerów i urządzeń potrzebnych w pracy meteorologa.
Poza tym to po prostu funkcjonalny dom z kuchnią, łazienką, miejscami do spania oraz kotłownią.
Tuż po wejściu do kuchni naszą uwagę zwróciła przebogata kolekcja kaset magnetofonowych z hitami lat minionych, która wyeksponowana jest na jednej ze ścian. – To pamiątki po Andrzeju, kiedyś był tu obserwatorem – wytłumaczył nam nasz gospodarz.
Po wypiciu kawy, która postawiła na nogi całą naszą ekipę, mogliśmy trochę porozmawiać. Kawa miała na nas zbawienny wpływ, ponieważ na górze było około 200 hPa mniej niż w Kuźnicach, gdzie rozpoczęła się nasza przygoda, więc każdy z nas po dotarciu na szczyt odczuwał spore znużenie.
Dowiedzieliśmy się od Łukasza, że dyżur obserwatora na Kasprowym Wierchu, jest uzależniony od pracy kolejki. – Dzisiaj mój dyżur zacząłem o godzinie 8.00 i będzie on trwał przez kolejne 48 godzin. Przed pandemią przyjeżdżaliśmy na Kasprowy na 24-godzinne zmiany – wyjaśnił nam nasz rozmówca.
– Obserwator generalnie zajmuje się obserwacją pogody, dlatego cały czas kontroluje, co się dzieje za oknami. Jeśli zauważy coś niepokojącego, wtedy sprawdza godzinę i wychodzi na zewnątrz, żeby się temu dokładniej przyjrzeć. Oczywiście w pomiarze podstawowych parametrów pomagają nam czujniki i komputery, ale są takie, których nie da się jeszcze zmierzyć elektronicznie – stwierdził Łukasz.
Komputery odpowiadają w obserwatorium za pomiar temperatury, ciśnienia, kierunku i siły wiatru, nasłonecznienia oraz wilgotności względnej.
– W obserwatoriach, szczególnie w górach, nie da się określić komputerowo takich parametrów jak widzialność, wysokość podstawy chmur czy zachmurzenie w oktantach (jaka część nieba pokryta jest chmurami). Nie da się także automatycznie podzielić chmury na piętra, określić ich rodzaj czy nazwać widziane zjawiska atmosferyczne. To wszystko musi zrobić obserwator – zaznaczył nasz rozmówca.
Oprócz tego co godzinę, do 5 minut po każdej pełnej godzinie obserwator musi wysłać depesze Synop, czyli zakodowaną w ciągach pięciocyfrowych informację o aktualnej sytuacji pogodowej na Kasprowym Wierchu. Jest to informacja uniwersalna, ponieważ nie trafia ona tylko do centrali w Warszawie, ale także do sieci międzynarodowej.
– Kod jest taki sam na całym świecie po to, żeby każdy synoptyk w każdym miejscu na Ziemi mógł go odczytać i wykorzystać do prognozy pogody – wyjaśnił nam Łukasz.
Dodał, że w przypadku wystąpienia jednego z czterech zjawisk niebezpiecznych w górach (burzy, gradu, intensywnego opadu i gołoledzi) obserwator wysyła dodatkową depeszę o nazwie Sztorm.
Bywa tak, że gwałtowne i niebezpieczne zjawiska potrafią zaskoczyć także obserwatorów, co udokumentowano na pewnym filmie, który rozsławił obserwatorium na Kasprowym na całym świecie. – Ja do tej pory nie wiem, jak to się stało – zarzekał się nasz rozmówca.
– To było dwa lub trzy lata temu. Zimą bywa tak, że przy odpowiednim wietrze i opadzie śniegu zasypuje nam południowe wejście do obserwatorium. I tak się wtedy stało. Po zakończeniu dyżuru z jednym z kolegów nagraliśmy filmik, na którym widać było, jak się przedzieramy na zewnątrz. Nie sądziliśmy jednak, że stanie się on tak popularny! – zaznacza Łukasz.
Nie mogło zabraknąć także pytania o niebezpieczne sytuacje, które niestety są częste w tak wysokich górach jak Tatry. Nierzadko dzieją się z powodu bezmyślności turystów i ich braku przygotowania do wyprawy na szlak, o czym nie raz pisaliśmy w naTemat.pl.
– Jednego razu wczesną wiosną ratowaliśmy grupę Niemców. Na dole rzeczywiście trwała już wiosna, ale po wyjściu z lasu leżał jeszcze śnieg. Część naszych "gości" ubrana była w krótkie spodenki i kangurki, a tutaj na górze naprawdę było zimno. Pech chciał, że nie działała kolejka, więc trzeba było wezwać TOPR – opowiedział nam Łukasz.
– Sytuacje niebezpieczne zdarzają się cały czas. Szczególnie w sezonie letnim, kiedy jest tutaj jak na molo w Sopocie. Nie raz było tak, że przyjechała na szczyt kolejką jakaś osoba starsza z problemami sercowymi i dostała zawału. Albo przyszli przemoczeni i zmarznięci turyści, którzy nie sprawdzili pogody i po drodze nie zawrócili, jak zobaczyli, że się ona pogorszyła, tylko parli na szczyt. Wtedy pytają nas, czy mogą tu zostać lub jak nie widać kolejki, to jak się do niej dostać – dodał kierownik obserwatorium.
Czasami do pracowników Obserwatorium dzwoni Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe z informacją, że dostało zgłoszenie o turyście, który zagubił się w rejonie Kasprowego Wierchu. – Wtedy ratownicy proszą nas, żebyśmy wyszli i się rozejrzeli, dlatego zawsze musimy być w gotowości – zaznaczył Łukasz.
W międzyczasie naszą rozmowę przerwała głośna syrena dobiegająca z pomieszczenia obserwacyjnego. To był znak, że zbliża się pełna godzina, a Łukasz musi wysłać raport do centrali w Warszawie. Syrena jest jedną z kilku "przypominajek".
– Wszędzie mamy zegarki: jeden jest na kuchence, jeden na ścianie, jeden w pomieszczeniu na górze, nie wspominam już o tych w komputerze – wymieniał Łukasz.
Po godzinie naszego pobytu w obserwatorium rozpogodziło się, a na Kasprowym pojawili się pierwsi narciarze. To była też idealna okazja, żeby zrobić kilka zdjęć ośnieżonym szczytom.
Po zaczerpnięciu niesamowicie czystego powietrza wróciliśmy do środka, gdzie Łukasz zaprowadził nas na wyższy poziom obserwatorium. Opowiedział nam tam trochę o realiach swojej pracy. Czy siedząc na 48-godzinnym dyżurze ma czas na nudę?
– Nie, zawsze jest coś do zrobienia i nie mówię tutaj o czytaniu książek czy oglądaniu telewizji. Tu po prostu ciągle coś się dzieje i coś trzeba zrobić. Odkąd zostałem kierownikiem obserwatorium, muszę dodatkowo m.in. układać grafik dla wszystkich, sprawdzać dzienniki meteorologiczne czy generalnie zajmować się wszystkim od strony administracyjnej – odpowiedział Łukasz.
Czy trzeba mieć specjalne predyspozycje do tej pracy? Czy meteorologów odwiedzają czasami zwierzęta? I jak zaczęła się jego przygoda z obserwatorium?
W odpowiedzi usłyszeliśmy, że prawie każdy pracownik obserwatorium jest "człowiekiem gór" lub w jakiś sposób z nimi związany. Skitourowcy, przewodnicy górscy, narciarze. Każdy potrafi poradzić sobie w trudnych warunkach i sytuacji. A Łukasz nigdy nie planował, że zostanie obserwatorem pogody.
– Jestem fizykiem i bardziej wolę jej cześć eksperymentalną. Dlatego też moja praca doktorska dotyczyła pomiarów stężenia gazów cieplarnianych. Jednym z głównych miejsc, w których przeprowadzałem swoje badania, było obserwatorium na Kasprowym Wierchu. Pewnego dnia nadarzyła się okazja, żeby podjąć tu pracę i tak zostałem obserwatorem – opowiedział nam z uśmiechem nasz rozmówca.
– Ale bywa tak, że ludzie biorą was synoptyków? – zapytałem.
– Tak, ludzie do nas dzwonią, żeby zapytać się jaka pogoda będzie na Kasprowym albo generalnie w Tatrach. Wtedy często odpowiadamy im, że możemy im podać jedynie bardzo precyzyjnie, jaka pogoda jest teraz. Nie chcemy być fachowcami spod znaku "nie znam się, to się wypowiem" – zaśmiał się Łukasz.
Jeśli zaś chodzi o zwierzęta, to nasz gospodarz przywołał opowieść o świstakach oraz historię jego kolegów o wizycie niedźwiedzia, który wszedł podobno do obserwatorium... razem z drzwiami.
– To nie moja historia, ale kiedyś, dawno temu, w trakcie konserwacji kolejki, nazbierało się nam sporo śmieci. I to one przywiodły niedźwiedzia pod obserwatorium. Misiek wszedł podobno do środka razem z futryną – powiedział nam Łukasz
Cały czas naszą rozmowę przerywał głos syreny. Podczas jednego z alarmów Łukasz musiał wyjść na dach, więc wykorzystaliśmy tę okazję i wyszliśmy razem z nim. To, co zobaczyliśmy, zapierało dech w piersiach (i w przenośni i dosłownie, bo naprawdę mocno wiało).
Na odchodne nasz przewodnik poczęstował nas herbatą i wytłumaczył, jak mamy zejść. Jeszcze zanim przekroczyliśmy próg obserwatorium, zrozumieliśmy, co oznacza wyrażenie "być oblężonym przez turystów". Przejaśnienie przyciągnęło na Kasprowy Wierch całą masę ludzi, którzy robili sobie zdjęcia i obserwowali zaśnieżone okoliczne szczyty. Część z nich wzięła ze sobą dzieci na sankach.
Niektórzy z zaciekawieniem zaglądali przez okna obserwatorium, inni robili sobie na jego tle selfie. Nasze wyjście musiało ich więc mocno zdziwić. W końcu nie każdy może powiedzieć, że pracuje w najwyżej położonym budynku w Polsce. I trzeba przyznać, że nam, ekipie naTemat.pl w jakimś sensie udało się dołączyć do tego wąskiego grona.