Test Wiedzy o Europie w TVP1 wzbudził sporo wesołości. Dziennikarz sportowy Michał Pol po teście pytał: skąd miałem wiedzieć, że marchewka według Unii to owoc? To nie jedyny unijny absurd – ślimaki na przykład, w prawie UE, to ryba. Takie przepisy to jednak nie wynik ułańskiej fantazji, a walki o duże pieniądze.
Michał Pol po teście dziwił się, że marchewka to owoc. Był też zaskoczony pytaniem o ślimaka, który jest rybą. Takie rzeczy tylko w Unii Europejskiej. Tylko skąd biorą się te absurdy? Wyjaśnienie jest proste: – Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę. To stare powiedzenie sprawdza się wszędzie – komentuje europosłanka SLD Joanna Senyszyn.
Dżem z marchewki
Najsłynniejszy chyba przykład takiego prawnego absurdu to właśnie marchewka, w nomenklaturze UE uznana za owoc. Wydawać by się mogło, że unijnych urzędników po prostu poniosła fantazja albo zgłupieli, ale nic bardziej mylnego.
O zakwalifikowanie marchewki jako owocu poprosiła bowiem Portugalia (tak, poprosiła!). Dlaczego? To proste – Unia dotuje produkcję dżemu. Dżemy, w unijnych przepisach, mogą być robione tylko z owoców. A Portugalia, jak na złość, lubuje się i
Zbyt krzywe banany
Swojego czasu przez Europę przetoczyła się dyskusja o zakrzywieniu bananów. Powód? UE postanowiła, że produkt, by mógł być uznany za banana, musi być odpowiednio zakrzywiony, mieć konkretny kształt. Głupie? Być może, ale miało służyć temu, by sprowadzano banany głównie z francuskich kolonii. UE, ostatecznie, wycofała się jednak z tego przepisu.
produkuje na potęgę dżem z marchewki. By więc nie stracić etykietki "dżem" na swoich produktach i nadal otrzymywać dotacje, Portugalczycy poprosili Komisję Europejską o zakwalifikowanie marchewek jako owoców. Prośbę spełniono. Dzięki temu portugalski specjał jest tańszy w produkcji, a co za tym idzie – również w sprzedaży.
Ślimak rybny
Lekkie zakrzywienie rzeczywistości na papierze wydaje się być więc małą ceną za takie ułatwienie gospodarcze. Podobny przypadek to ślimaki, uznawane przez UE za ryby. Tutaj z kolei za taką klasyfikacją lobbowała Francja. Unia dotowała hodowle ryb, ale nie hodowle ślimaków. By więc wilk był syty i owca cała, UE uległa prośbom Francuzów i uznała ślimaka za rybę. Teraz Francja, która jest największym w Europie producentem tego specjału, może dostawać na nie dotacje.
– Najczęściej te nonsensy dotyczą standaryzacji towarów na rynku UE. I często wynikają z próby pogodzenia sprzecznych interesów – przyznaje europoseł PiS Konrad Szymański, który zasiada w europarlamencie w Komisji Przemysłu. Szymański dodaje: – Na pewno nie należy traktować tych rzeczy jako śmiesznych, to twarde, gospodarcze konkrety.
Jak do tego dochodzi?
Europoseł PiS tłumaczy nam, że większość z tych "pozornie śmiesznych" spraw i
przepisów to efekt targów biznesowych. I nie ma w tym nic dziwnego. W kwestii tworzenia bądź zmieniania unijnego prawa środowiska biznesowe wręcz współpracują z politykami ze swoich krajów, by ci potem forsowali odpowiednie zmiany.
– Jeśli między daną branżą i państwem jest synergia, współpraca, to udaje się przepchnąć odpowiedni przepis. Efektem ubocznym faktycznie są czasem prawne nonsensy – opowiada Konrad Szymański. Takim absurdem byłby na pewno zakaz jeżdżenia na nartach na śniegu, którego warstwa jest cieńsza niż 20 centymetrów. Co prawda, propozycja ta została odrzucona przez Komisję Europejską, ale za to europarlament przyjął rezolucję w tej sprawie. Fanaberia? Bynajmniej – kto choć raz był na nartach i widział liczne armatki do produkcji śniegu, wie zapewne, kto mógł za tym lobbować.
Jak wygląda lobbing
– W Polsce lobbyści kojarzą się od razu z przekrętami. A przecież w UE to działa zupełnie inaczej, legalnie. Lobbyści są zarejestrowani, wszystko jest oficjalnie – mówi nam Joanna Senyszyn. I, jak przyznaje, lobbyści działają na różnych szczeblach:
Co jeszcze głupiego zrobi UE?
Gasnące papierosy, owocowe ziemniaki i marmolada tylko z cytrusów... A to tylko część unijnych absurdów. CZYTAJ WIĘCEJ
Komisji Europejskiej, europarlamentu, urzędników czy ministrów poszczególnych krajów.
Europosłanka SLD zaznacza, że lobbing to nic złego. Szczególnie, że w każdej sprawie przecież mogą lobbować zarówno zwolennicy danego przepisu, jak i jego przeciwnicy. – Dzięki temu europosłowie mogą poznać różne stanowiska i poszerzyć swoją wiedzę – dowodzi Senyszyn.
Polska ma braki
Wydaje się więc, że istnienie lobby, w wyniku którego powstają czasem absurdalne przepisy, jest w zasadzie nieuniknione. – Z jednej strony to pewna wada Unii, że jest nieracjonalna. Kiedy pojawia się zapotrzebowanie polityczne na to, żeby kota nazwać psem, to Unia to robi, jeśli da się tak napisać – stwierdza europoseł PJN Paweł Kowal. I zaraz dodaje: – Z drugiej jednak strony, Unia jest skazana na szukanie takich kompromisów, które przejawiają się najczęściej w nazwach.
Tym dziwnym klasyfikacjom, nie mającym najczęściej nic wspólnego z rzeczywistością, nie należy się jednak dziwić. – To walka między ostrymi i ukrywanymi interesami. A niestety, jeśli ktoś chce w 2 dekady zjednoczyć kilkanaście różnych narodów, to czasem trzeba stosować pewne uproszczenia – dowodzi nieszkodliwości unijnych absurdów Paweł Kowal.
Gdzie jest najlepiej?
W tworzeniu tych uproszczeń najlepsze są największe państwa UE: Francja czy Niemcy. – W Niemczech jest bardzo wysoka kultura kooperacji, na dodatek transparentna. Ale trudno mi stwierdzić. żeby jakiś kraj był "naj" – ocenia europoseł Konrad Szymański.
Polska też próbowała swoich sił na forum europejskim. Wraz z Finlandią, Szwecją, Litwą, Łotwą i Estonią próbowała przeforsować przepis, według którego wódka byłaby produkowana tylko ze zboża lub ziemniaków. Nie zgadzały się na to inne kraje. Ostatecznie Komisja Ochrony Zdrowia Publicznego w Parlamencie Europejskim zaproponowała, by wódką był destylat ze zboża, ziemniaków lub melas (buraczane albo z trzciny cukrowej). Wszystkie inne wódki mają mieć na etykiecie dopisek "Wyprodukowana z…".
Niestety, chociaż Polacy mieli wsparcie kilku innych krajów, nie udało im się przeforsować zawężenia przepisów. – W Polsce nie ma tej synergii. Między
biznesem i polityką jest wzajemna niechęć, brak zaufania. Obie strony mają trochę racji, bo po szybko przeprowadzonej transformacji powstało w obu tych środowiskach wiele patologii i oba te światy sobie skrajnie nie ufają. Ale kiedyś trzeba zacząć współpracować – podkreśla europoseł Szymański z PiS.
Głupi przepis nie jest zły?
Jak więc widać, o swoje wpływy – które czasem skutkują absurdalnymi w brzmieniu przepisami – walczą wszystkie kraje UE. Warto jednak przy tym zaznaczyć, że powstające w wyniku tej walki z pozoru głupie prawa najczęściej służą obywatelom. Ułatwienia gospodarcze powodują bowiem, że wiele produktów – jak chociażby wspomniany dżem marchewkowy – są po prostu tańsze.
Dlatego też Joanna Senyszyn w rozmowie z nami podkreśla, że w ocenie unijnych przepisów należy być "bardzo wstrzemięźliwym". – Nawet jeśli są absurdalne to nie znaczy, że są złe dla obywateli – przekonuje europosłanka. Paweł Kowal zaś dodaje, że absurdalne przepisy mogą być argumentem przeciwko UE w ustach eurosceptyków, ale każdy medal ma dwie strony. – Sprowadzanie UE tylko do takich absurdów to podejście bardzo powierzchowne – zaznacza europoseł PJN.
Najczęściej te nonsensy dotyczą standaryzacji towarów na rynku UE. I często wynikają z próby pogodzenia sprzecznych interesów. Na pewno nie należy traktować tych rzeczy jako śmiesznych, to twarde, gospodarcze konkrety.
Paweł Kowal
Europoseł PJN
Z jednej strony to pewna wada Unii, że jest nieracjonalna. Kiedy pojawia się zapotrzebowanie polityczne na to, żeby kota nazwać psem, to Unia to robi, jeśli da się tak napisać. Z drugiej jednak strony, Unia jest skazana na szukanie takich kompromisów, które przejawiają się najczęściej w nazwach.
Krytyczne opinie o sposobie wydatkowania funduszy europejskich w Polsce są niezbędnym elementem debaty publicznej. Ale żeby miały sens, muszą być oparte na faktach a nie tylko na własnym przekonaniu, że białe jest czarne. CZYTAJ WIĘCEJ