Złoty pociąg przywiózł do Wałbrzycha znacznie więcej, niż informują media. Mieszkańcy okolicy, w której ma być ukryty jeszcze czegoś takiego nie widzieli. I nie mają zamiaru zmarnować tej okazji. Bo choć mają powoli dosyć najazdu ciekawskich i dziennikarzy, już dziś planują biznesy.
Gorączka złota nie ominęła i nas, dlatego postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy, do czego w zasadzie jest ten pociąg. Jedno jest pewne - złoto jest już w Wałbrzychu. Nie wiadomo jeszcze, czy również w postaci sztabek na zabezpieczonych porcelanowymi minami wagonach. Jest natomiast w wypchanych złotówkami portfelach turystów i żądnych wrażeń poszukiwaczy skarbów.
– Można fakturkę? – zapytałem na stacji benzynowej kilkadziesiąt kilometrów przed Wałbrzychem. – Oczywiście, a co to za firma? Portal? A, to wy też do tego pociągu – stwierdził sprzedawca. Nie dało się ukryć celu naszej podróży. Podobnie jak setek innych osób, które od paru dni nadciągają w te okolice.
– Panie, jak wojsko poprzebierani, z saperkami walą tutaj. Podobno w całym Wałbrzychu wyprzedały się już łopaty – śmieją się miejscowi. Ale zupełnie na poważnie już dodają, że najlepszymi interesem byłoby otwarcie sklepu z wykrywaczami metali.
Dalej było już mniej optymistycznie.
Gdy zapytałem przechodnia w Wałbrzychu, którędy do złotego pociągu, usłyszałem: – A do czego wam to potrzebne? Żeby jeszcze większy burdel narobić? Już las popalony, ku*wa wydeptane. Wystarczy zamieszania – odpowiedział mieszkaniec Wałbrzycha. To jeden z tych, którzy mają już dosyć oczu (nie tylko Polski, ale i świata) skierowanych na ich miasto. Bo dla mieszkańców domów sąsiadujących ze złotym pociągiem ten złoty medal ma dwie strony.
– No, nawet drogę wyrównali. Zawsze takie dziury tu były, że się przejechać nie dało – słyszę od mieszkanki domu, znajdującego pomiędzy 61. a 65. kilometrem trasy kolejowej Wrocław - Wałbrzych. To okolica, która w ostatnich dniach zamieniła się w dzikie pole namiotowe.
Do tej pory dla władz i przyjezdnych ta okolica była właśnie dziurą, którą należy omijać, co mówią sami miejscowi. Był tu spokój, jak na wsi. Turyści w okolicy owszem byli, ale tylko przejazdem w drodze do Zamku Książ. Tutaj można było spacerować z piwkiem po ulicy, jak robiło się to od zawsze. Dziś, gdy co drugi samochód należy do policji, wojska albo straży leśnej, zaczęły sypać się mandaty.
Ten dom sąsiaduje ze wzgórzem, pod którym ma znajdować się ukryty tunel. Jego właściciel wita nas z dystansem i studzi emocje. Nie tylko dlatego, że o pociągu mówi się od lat. Również z powodu szyb, które powybijali mu w nocy pijani poszukiwacze wrażeń. Zresztą, po całej okolicy kręcą się obcy, którzy bez pytania wchodzą na prywatne tereny mieszkańców i szukają pociągu. Trudno się dziwić, że nie wszyscy są zadowoleni.
– Uważajcie, gdzie zostawiacie samochód – mówią nam dziennikarze napotkani przy strzeżonym przez tajniaków przejeździe kolejowym. Wystarczyło, że na kilkanaście minut zostawili przy drodze auto na warszawskich tablicach i poszli w teren.
Po powrocie czekały na nich cztery przebite nożem opony. Jeśli zatem ktoś zamierza wybrać się na poszukiwanie pozostawionego przez Niemców pociągu, niech pamięta, aby zabezpieczyć swój pojazd i żeby nie utrudniać życia mieszkańcom doliny Lubiechowskiej Wody.
To jednak nieliczne przypadki. Większość mieszkańców cieszy się, że tak wiele osób interesuje się ich okolicą. Chętnie rozmawiają z dziennikarzami i opowiadają co wiedzą na temat zagrabionego przez nazistów skarbu. A wiedzą sporo, choć sprawiają wrażenie, jakby nie wszystkim chcieli się dzielić.
Na ogół przyznają, że “wszyscy wiedzieli”, że ten pociąg tu jest. Mają też nadzieję, że jego tajemnica zostanie jak najszybciej rozwiązana, a pociąg raz jeszcze wyjedzie na “62. kilometr”.
– A wy co, następni? – zaczepiła nas 25-letnia Katarzyna, której dom znajduje się niemal przy samym torowisku. Nie przeszkadza jej, że po okolicy kręci się dużo nowych ludzi, mimo że szutrowa droga pod oknami zamieniła się w autostradę.
Bo skoro jest ruch, to aż prosi się o założenie jakiegoś biznesu. Punkt gastronomiczny dla wygłodniałych turystów czy baza noclegowa - to wszystko może dać miejscowym zarobek. Ale jak słyszymy, pomysłów jest więcej...
Mieszkańcy okolicy marzą nie tylko o tym, aby pogłoski o odnalezieniu złotego pociągu okazały się prawdą. Mają nadzieję, że nawet jeśli okażą się one kolejnymi plotkami, złota fala, na której Wałbrzych wypływa w świecie turystycznych atrakcji, utrzyma się, a ich okolica zmieni się na lepsze.
Jak na razie jednak, poza tym, że “się dzieje”, mają przede wszystkim powody do narzekania. Jeśli zatem będziemy się wybierać w te okolice, pamiętajmy o ludziach, którzy od kilkudziesięciu lat mieszkają tuż obok nazistowskiego, złotego pociągu.