"Koci raj" - tak nazywa się miejsce, w którym od kilkudziesięciu lat, głęboko w piwnicach Pałacu Kultury żyje kilkadziesiąt kotów. Początkowy było ich nawet 60. To odpowiednio przygotowane pomieszczenie, do którego codziennie przychodzi specjalnie zatrudniona opiekunka. Byliśmy na miejscu, aby zobaczyć "koci raj" na własne oczy.
"Koci raj" to miejsce, które nie jest dostępne dla wszystkich. Aby się do niego dostać, trzeba zejść zadziwiająco długimi schodami. Na miejsce prowadzi mnie Ewelina Dudziak z biura prasowego PKiN.

Na miejscu czeka na nas założycielka „kociego raju” Elżbieta Michalska, która zajmuje się kotami żyjącymi w Pałacu Kultury i Nauki już od dwudziestu lat. – Stare miasto ma gdzieś tam w podziemiach złotą kaczkę, a my mamy koty – mówi.
Koty były tu zdecydowanie wcześniej niż Pałac, bo przed wojną. Mieszkały w domach i piwnicach, a po zburzeniu Warszawy nie miały się gdzie podziać. Znalazły schronienie między innymi w Pałacu i po prostu tutaj zostały – mówi Ewelina Dudziak, rzecznik prasowy PKiN.
Część mieszkańców poziomu minus dwa jest z pochodzenia obywatelami byłych Republik Radzieckich. Koty były przywożone między innymi przez handlarzy ze Związku Radzieckiego, którzy sprzedawali je w latach dziewięćdziesiątych na targowisku przed pałacem. – Mieliśmy i rasowe koty, nie tylko dachowce, jak w tej chwili – mówi Elżbieta Michalska.
Nowe koty trafiały także z „wyższych pięter”, podrzucali je warszawiacy i przynosili pracownicy, co z czasem zaczęło stanowić poważny problem.

„Cywilizacja” dotarła tutaj w połowie lat 90. Jak radziły sobie przed powstaniem „kociego raju”? Przez około czterdzieści lat koty chodziły luzem, nie miały swojego wydzielonego miejsca, ani nikogo, kto by się nimi zajmował i kogo interesowałby ich los. Były utrapieniem dla pracowników Pałacu. Drapały meble, niszczyły urządzenia elektryczne i oczywiście załatwiały się, gdzie popadnie. Czasem nawet z rur biegnących wzdłuż sufitu korytarzy piwnic... prosto na głowy pracownikom. Dokarmiali je pracownicy, którzy pracowali na kondygnacjach podziemnych. Także windziarki, które przywoziły im jedzenie z barków gastronomicznych czynnych w pałacu.
Koty biegały wtedy także po innych piętrach, właściwie po całym podziemnym Pałacu, a czasami wypuszczały się też wyżej– Były w warsztatach, w wentylatorni, w stolarni. Nie jak teraz – wspomina założycielka „Kociego raju”.
– Koty zamieszkujące nasze podziemia miały dostęp niemal do wszystkich pomieszczeń, a ponieważ nikt ich nie wychowywał, czasami powodowały awarie. Zdarzało się, że takiemu biedakowi wplątał się gdzieś ogon. W końcu kondygnacje piwniczne to przede wszystkim strefa techniczna – mówi Ewelina Dudziak.

Nie wszyscy widzieli w Pałacu Kultury miejsce dla kotów. Niektórzy chcieli rozprawić się z problemem dość radykalnie. Takie też było życzenie ówczesnego Zarządu Pałacu - „wyczyścić piwnicę z kotów”, tak jak wcześniej zrobiono to choćby w „Emilce” (salonie meblowym Emilia znajdującym się nieopodal PKiN). Tam problem kotów rozwiązano za pomocą... psów. Pani Ela nie chciała jednak dopuścić do tego, aby podobna sytuacja miała miejsce w Pałacu. Trzeba się było zwierzakami zająć. Akurat zlikwidowano bary dla pracowników, a windziarki, które dowoziły im jedzenie, przeszły na emeryturę. Pani Ela Michalska zaproponowała wówczas swojej kierowniczce pomoc w ich wyłapaniu i wyprowadzeniu na powierzchnię, poza pałac.
Gdy przyjechali ludzie ze schroniska, Elżbieta Michalska zeszła do kotów razem z nimi. Koty początkowo się zbiegły w nadziei na coś do jedzenia. Szybko jednak zorientowały się, jakie są intencje gości. „Łowcy” chcieli wynieść zwierzęta w kartonach i „rozpuścić je na zaprzyjaźnione podwórka”. Innymi słowy, chcieli wyrzucić je na ulicę. W sumie udało się im złapać tylko dwa małe, chore kotki. Pani Ela wówczas postanowiła, że będzie walczyła o to, by koty pozostały w Pałacu.
Zaczęła odwiedzać koty „nielegalnie”. - Gdy doliczyłam się około 60 kotów, rozpoczęłam od kociej antykoncepcji, żeby się dalej nie rozmnażały, jak dotychczas. Rozdałam też najmłodsze kocięta, których było najwięcej, zaś resztę postanowiłam oswoić, udomowić, nauczyć gdzie mają się załatwiać...i zapewnić im opiekę weterynaryjną – wspomina.

Pani Ela robiła to w godzinach pracy, przez około trzy lata. – Ukrywałam się, choć wszyscy widzieli, że co jakiś czas znikam i z pełnymi siatami i workami z piaskiem schodzę gdzieś do piwnic – wspomina. Zanosiła kotom mleko, ser, przygotowywała gotowane jedzenie. Z czasem coraz więcej pracowników o tym wiedziało i niektórzy zaczęli jej pomagać.
– Mogłam już przygotować kotom jedzenie w pracowniczej kuchence, bez konieczności ukrywania się. Nikt się o nic nie dopytywał, bo było wiadomo, w jakim celu i dla kogo to robię – mówi naTemat.
Sprawa zalegalizowania kotów rozwiązała się zupełnie przez przypadek - w czasie kontroli, ale nie piwnic, lecz finansów! – Moja ówczesna szefowa kupiła mi worek suchego jedzenia dla tych kotów. Widocznie wzięła ten pokarm na fakturę, bo gdy kontrolerzy spostrzegli, że w rachunkach znajduje się kocie jedzenie, zaraz dostałam telefon z działu finansowego, że będę miała gościa do kotów – mówi.

Gdy razem z kontrolerką zeszłyśmy na dół, zapytała mnie, czy kupuję wszystko z własnej kieszeni. Gdy dowiedziała się, że tak, obiecała „to wszystko załatwić”. Jakiś czas później pani Elżbieta została wezwana na rozmowę i dostała specjalny fundusz i pomieszczenie dla kotów, ochrzczone później przez dzieci z Krakowa, które przyjechały z wycieczką „kocim rajem”.
– Uczniowie gdy usłyszeli o naszych kotach, nie chcieli jechać na 30 piętro, tylko „do cioci Eli, do kociego raju” – mówi opiekunka kotów. Od tej pory koty mają nie tylko jedzenie i żwirek, ale i własną piwnicę przystosowaną specjalnie do ich potrzeb. Codziennie od siedmiu lat siedzi z nimi pani Celina, która karmi koty i dba o porządek.

Pani Elżbieta aranżując “koci raj” zbierała zbędne elementy wyposażenia z pozostałych piwnic. Na jej prośbę pracownicy zostawiali zbywające płyty budowlane i elementy nadające się do przerobienia. Pani Elżbieta samodzielnie przygotowywała kocie legowiska. – Chciałam stworzyć im namiastkę świata zewnętrznego, bo dla nich to jest cały świat – mówi.
Koty od samego początku spełniały ważną funkcję w PKiN. Dbały o porządek, aby do budynku nie sprowadziły się szczury i myszy. Dziś deratyzację prowadzi się nowoczesnymi sposobami, bo takie są wymogi sanitarne. Nie ma jednak powodu, aby rezygnować z tradycyjnych metod walki z gryzoniami, zwłaszcza że koty w PKiN stały się ważnymi lokatorami Pałacu i jego legendą.

Kiedyś było je widać niemal wszędzie. Dziś w podziemiach w większości są kurtyny przeciwpożarowe, więc koty już tak nie uciekają i nie rozchodzą się po całej przestrzeni. Przed kurtynami przez całe lata mogły wychodzić na zewnątrz. Teraz dla wielu z nich jedyny znany świat to pałacowe podziemia.
– Tu jest przywódca, policja i pierwsza dama. Są nawet służby porządkowe – śmieje się pani Elżbieta, która zna imiona wszystkich swoich podopiecznych. Z kocich osobowości ciepło wspomina kotkę Zuzię, która mieszkała pod Teatrem Lalka. A był i kocur Lalka, który mieszkał z kolei pod Teatrem Dramatycznym.
– Była też Nićka i Kazik, które chodziły na kolację do Marriottu – mówi rozbawiona pani Ela.

Pani Elżbieta dodaje, że pałacowe koty to doskonały przykład selekcji naturalnej w kociej społeczności. – Moim wielkim zaskoczeniem było odkrycie, że w podziemiach Pałacu żyją prawie same kotki, i zaledwie kilka kocurów. Stosunek płci był jak 40 do 4. To było dziwne – mówi mi opiekunka „kociego raju”.
Rzecznik PKiN przytacza historię kota Kazimierza, który stał się legendą Pałacu. Konserwatorzy z działu sanitarnego wspominają jego urodę i mądrość, a jego imieniem został nazwany jeden z serwerów budynku. – Niestety Kazimierz zginął tragicznie. Podobno koty mają 9 żyć, ale on chyba wyczerpał swój limit, bo spowodował tyle awarii, jak mało który kot w historii PKiN – mówi Ewelina Dudziak.
Liczba kotów wciąż się zmniejsza, obecnie jest ich 11. Dziś mają dobre warunki, a w ich legowiskach utrzymywany jest porządek. – Na razie jednak dbamy, by utrzymać liczebność kociej rodziny na tym poziomie – mówi rzecznik PKiN.
Gdy jest potrzeba, wzywany jest weterynarz. Na bieżąco koty dostają witaminy i środki np. na odrobaczenie. Nie potrzeba już pigułek antykoncepcyjnych, bo wszystkie są wysterylizowane. Stały się „pałacową maskotką”, dlatego niebawem uruchomimy ich fanpage na Facebooku – dodaje Dudziak.

Choć na co dzień z kotami przebywa teraz pani Celina, Elżbieta Michalska cały czas jest na bieżąco w kocich sprawach. – W końcu to moja działka, sama ją stworzyłam. Obiecałam zarządowi, że będę tego pilnowała – mówi.
Koty nie chcą stad wyjść. Próby wyprowadzenia zdały się na nic. One tu lubią być, tym bardziej, gdy urodziły się w Pałacu Kultury i Nauki. Mają swoje drogi, przejścia i nikt tak naprawdę nie zna ścieżek, którymi podążają. Dokąd dojdą? To już ich słodka, kocia tajemnica.
Krzysztof Majak
Krzysztof Majak
