Minęły ponad 42 lata, od kiedy George Lucas zaczął kreślić w swoim notatniku opowieść o galaktyce, której nie znała ludzkość. Jak się okazało, stworzył wiekopomne dzieło, z którym po dziś dzień utożsamiają się miliony osób.
Mając tylko nieco ponad 30 lat, stał się milionerem. Ale "Gwiezdne Wojny" to nie tylko miliardy zarobionych dolarów czy niezliczona ilość gadżetów z charakterystycznym logo na czarnym tle bądź filmowymi postaciami. Dziś dla wielu fanów to system wartości, coś na kształt religii.
A jak to wszystko się zaczęło? Nikt przecież nie mógł spodziewać się takiego sukcesu...
Eureka!
Kluczowe pytanie, zadawane przez wielu fanów gwiezdnej sagi brzmi: kiedy, w którym momencie życia, Lucas wpadł na pomysł stworzenia filmu, który - wraz z licznymi kontynuacjami - zapewnił mu kinową nieśmiertelność.
Wskazanie precyzyjnej daty, konkretnego momentu, jest karkołomne, a najpewniej niemożliwe. Sam reżyser przyznawał, że idea przeniesienia sagi na kliszę filmową zaświtała mu w głowie podczas studiów filmowych. Przypomnijmy, po wielu perypetiach, Lucas w końcu trafił na University of Southern California.
Świeżo upieczony student nie należał do prymusów, opuszczał zajęcia, które go nie ciekawiły. – Nie obchodziły go fabuła czy dialog. Dźwięk i obraz to wszystko, o czym chciał się uczyć - pisze Chris Taylor, dziennikarz wpływowego “The Time”, autor wydanej właśnie książki “Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat?”. Twórca kinowych hitów miał jeszcze co najmniej jedną słabość. Do filmowej animacji...
Nie wiadomo, jaki kształt miałoby jednak dzieło Lucasa, gdyby nie wpływ, który na reżysera wywarło słynne “Metropolis” - film z 1927 roku (reż. Fritz Lang).
– Miasto przyszłości było tu tłem konfliktu między imperatorem, którego władzę podważyli zbuntowani robotnicy. Syn władcy zapuszcza się w podziemia miasta w poszukiwaniu przywódczyni buntu, a jego ojciec każe stworzyć maszynę na jej podobieństwo, aby ją zdyskredytować. Ten kultowy złoty robot zapisze się w umyśle Lucasa i zostanie tam na lata, stając się biegłym w ponad sześciu milionach językach i dialektów - wyjaśnia Taylor.
Do trzech razy sztuka
To, co w czasach studenckich było jedynie pomysłem, stało się faktem w 1971 roku. David Picker, prezes wytwórni United Artists (UA) przychylił się do forsowanej przez Lucasa, dojrzewającej przez co najmniej kilka lat, idei nakręcenia filmu łączącego gatunki space opera, science fiction i fantasy. 3 sierpnia wspomnianego roku nazwa “The Star Wars” stała się zastrzeżonym znakiem towarowym.
Jak się okazało, wytwórnia UA, a później także Universal, nie zaakceptowały scenariusza. Ci drudzy najwyraźniej nie byli wizją Lucasa oczarowani - po prostu nie odpowiedzieli reżyserowi, który przesłał tekst do akceptacji.
Był rok 1973 - kluczowy z punktu widzenia powstania “Gwiezdnych wojen”. Lucas poznał właśnie Alana Ladda Jr., szefa działu kreatywnego w wytwórni 20th Century Fox.
W końcu znalazło się zrozumienie dla planów reżysera. I wreszcie poważne pieniądze. Budżet w wysokości 3,5 mln dolarów, 40 proc. zysków z produkcji, 150 tys. dolarów na scenariusz i reżyserię. Choć dziś, w kontekście superprodukcji Hoolywoodu, te kwoty wydają się być śmieszne...
"Gwiezdne wojny", czyli...
Skąd, pomijając przedimek “the”, taka, a nie inna nazwa?
Lucas musiał inspirować się starszymi filmami z pogranicza stylów. Część fanów nie mogła pozbyć się wrażenia, że reżyser wzorował się na słynnym już wówczas “Star Treku”. Mało tego, był fanem cieszącego się wielką popularnością od 1966 roku serialu z legendarnym Leonardem Nimoyem w roli głównej. Jest jeszcze jeden, być może istotny fakt. W 1973 roku, gdy powstawał “gwiezdny” scenariusz, umarł Tolkien, który pozostawił po sobie barwny, wymyślony świat “Władcy Pierścieni”. Lucas musiał dobrze znać jego twórczość.
Ci, którzy początkowo kwitowali tytuł planowanego filmu śmiechem bądź, w lepszym wypadku, zbywali milczeniem, szybko się doń przekonali. Motywem przewodnim, osią fabuły, jest wszak kosmiczna rywalizacja.
W wersji szkicu scenariusz liczył 33 tys. słów, zawierał 191 scen. Wszechświat, jakiego nie znaliśmy, właśnie budził się do życia. Wraz z bohaterami, których imiona po części miały nawiązywać do postaci znanych z książek historycznych.
– “Gwiezdne wojny” to mieszanka “Lawrence’a z Arabii”, filmów Jamesie Bondzie i “2001: Odysei kosmicznej” - tak w rozmowie z magazynem “Chaplin” (1973) Lucas podsumował swoje powstające filmowe dziecko.
Seans dla dzieciaków
Na kilka dni przed amerykańską premierą “Nowej nadziei” przed kinami co prawda formowały się kolejki, nie każdy mógł jednak zobaczyć najnowsze dzieło Lucasa. Zdecydowano się wyświetlić je premierowo w zaledwie 32 kinach.
25 maja 1977 roku film pokazano publicznie po raz pierwszy - w kinie Coronet w San Francisco. Przedpołudniowy seans przeznaczony był dla... dzieci w wieku 10-14 lat. Najpierw film animowany “Duck Dodgers”, potem “Gwiezdne wojny”, poprzedzone słynnymi fanfarami Alfreda Newmana.
I cóż potem? A jakże, napis, który zrobił furorę: “Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...”. W jednym ze szkiców scenariuszowych Lucas dopisał: “wydarzyła się niezwykła przygoda”. Całe szczęście, że później go usunął...
Już pierwsze tygodnie emisji filmu zapowiadały kasowy sukces. 255 tys. dolarów - tyle zarobił obraz Lucasa tylko w dniu premiery. Większość kin, które pokazały go na srebrnym ekranie, odnotowało rekordowe wpływy. A to był dopiero skromny początek! 33-letni reżyser miał przed sobą świetlaną przyszłość. Amerykę ogarnęła nieznana wcześniej “galaktyczna” euforia.
Wyznawcy Jedi, łączcie się!
Dziś liczy się energia, moc, miłość, harmonia, pokój i tolerancja - powie każdy wyznawca Kościoła Jedi, utworzonego oddolnie przez fanów “Gwiezdnych wojen”. To nie żart. Dziesiątki tysięcy ludzi w różnych krajach globu - od Skandynawii po Antypody, określa się mianem “wyznawców Jedi”.
Mało tego, im bliżej do premiery “Przebudzenia mocy”, wiernych przybywa. Nawet tysiąc osób dziennie! Funkcjonuje też Zakon Rycerzy Jedi, z własną witryną internetową - www.templeofthejediorder.org.
A zaczęło się od niewinnego żartu. Jakież było zdziwienie członków nowozelandzkiej komisji ds. spisu ludności, kiedy w 2001 roku przyszło im sprawdzić odpowiedzi udzielone przez obywateli tego kraju?
W jednej rubryce, dotyczącej wyznawanej religii, często zakreślano pole “inne”. I precyzowano - religia Jedi. Tak “wybrało” 53 715 mieszkańców Nowej Zelandii. Przykład ten uruchomił istną lawinę. W Wielkiej Brytanii do nowej wiary przyznało się... 400 tys. osób.
Jak Jedi, to miecz świetlny
Bycie fanem “Gwiezdnych wojen” to nie tylko przyjemności, ale i... walka. Rywalizacja na jeden z symboli międzygalaktycznej sagi, nieodzowny atrybut bohaterów - miecze świetlne. Ale żeby umiejętnie posługiwać się tą bronią, trzeba się napocić.
– Obrót w przód, kciuk i palec wskazujący tutaj. Do przodu, otwieramy dłoń, dłonie trzymamy otwarte na zewnątrz. (...) Niech pęd ostrza poniesie was przez obrót. A teraz zróbcie to szybciej – instruuje cytowany w książce Taylora Alain Bloch, prowadzący zajęcia z walki nietypową bronią. Sala w jednym ze studiów tanecznych w San Francisco pęka w szwach.
Nauka techniki walki to podstawa. Są też tacy, którzy prezentują nabyte umiejętności milionom użytkowników sieci. Coroczny konkurs na krótki materiał filmowy z mieczem świetlnym - Sabercomp, prezentowany na YouTube, bije rekordy popularności. Każdy może poczuć się rycerzem Jedi.
Możesz być też... szturmowcem!
Reprezentują wielką imperialną siłę. Noszą wiernie odwzorowane repliki śnieżnobiałych pancerzy i broni szturmowców, a także czarne uniformy oficerów. Włączono ich do fabuły filmu. Legion 501, czyli zbrojne ramię Imperium, to największa kostiumowa organizacja świata.
Początki były jednak wyjątkowo trudne... W 1997 roku, Albin Johnson, zadeklarowany fan sagi Lucasa, wybłagał u żony zgodę na kupno plastikowego kostiumu. Następnie, przebrany, poszedł do kina, gdzie wyświetlano specjalną wersję “Imperium Kontratakuje”. Efekt? Obecni na sali widzowie po prostu go wyśmiali. – Ty frajerze, babę sobie znajdź! – usłyszał Johnson.
Obecnie Legion 501 działa niemal na całym globie. 67 lokalnych garnizonów i 29 przyczółków rozsianych po 53 państwach na 5 kontynentach - wszystko mówi samo za siebie. Członkostwo w klubie jest elitarne. Zaszczytu bycia żołnierzem Dartha Vadera dostąpiło do tej pory 6583 osób. To więcej niż zwyczajowa liczebność jednego rzymskiego legionu!