Chciałem zacząć od polityki. Bo kiedy umawialiśmy się na wywiad, twoi współpracownicy poprosili, żeby jej unikać. Dlaczego?
(śmiech) Bo mam 23 lata i czuję się, przynajmniej na razie, dość niekompetentny, żeby o polityce się wypowiadać. Choć oczywiście jako obywatel tego naszego kraju śledzę, interesuję się tym, co się tam u góry dzieje. I się przejmuję.
Jednak wiem, że większość ludzi postrzega mnie jako muzyka. I chciałbym, żeby nadal tak było, a nie patrzyli na mnie przez pryzmat kogoś, kto wypowiada się o poważnych sprawach. Uważam, że jeszcze za mało wiem, by tutaj wyrokować. Pewnie dlatego tak powiedzieli.
I pewnie dlatego, że mówienie o polityce ściągnęłoby na ciebie zupełnie nowe pokłady hejtu.
Albo też zachwytu.
Na pewno podział na te dwie grupy byłby jeszcze bardziej wyraźny. A dzisiaj więcej jest hejtu, czy pochwał? Szczególnie w sieci, bo tam jesteś bardzo aktywny. Jesteś na Facebooku, Instagramie, Snapchacie i chyba Twitterze.
Instagrama bardzo lubię, Facebooka też. A Snapchat… Zainstalowałem go z nadzieją, że będę dostawał dużo jakichś zdjęć, których nie powinienem dostawać jako chłopak w związku… Ale nikt nie wysyła.
To apelujemy: przysyłajcie. A co z tym hejtem i pochwałami?
Zdecydowanie więcej jest tych pozytywnych komentarzy, tego jest 90 procent. Hejt to jakieś 10 procent, ale on się wyróżnia, bo jest bardzo intensywny.

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
A gdybyś zaczął mówić o polityce te proporcje by się odwróciły.
Tematyka sztuki, którą robisz powinna naturalnie wypływać z ciebie, z artysty. Na tym etapie piszę rzeczy, które nie są może skomplikowane, ale dla mnie mają znaczenie, mnie poruszają. A ja nie czuję się na siłach, by mówić o wielkich problemach, choć są artyści, którzy to robią i robią to doskonale. Na przykład Maria Peszek.
Zastanawiało mnie zawsze, czy masa bodźców, które każdy z nas dostaje dzisiaj ze swoich smartfonów, telewizorów, komputerów przeszkadza w tworzeniu. Właśnie tworzysz piosenkę, a tu wyskakuje ci powiadomienie z Facebooka…
(chwila milczenia) Nie, chyba nie…. Teraz próbuję wyobrazić sobie taką sytuację… Ale nie ma jednego wzoru sytuacji pod tytułem “tworzenie piosenki”, to wygląda bardzo różnie. Ostatnio dużo tworzę z moim przyjacielem, ale to on się zajmuje rejestrowaniem i produkowaniem, więc ja przez cały czas mam telefon w łapie.
Ja gram w jakąś gierkę i słucham tego, co nagraliśmy. Ostatnio poprosiłem go, żeby mi zabierał telefon, ale jeszcze tego nie zrobił, więc tkwimy w tym studiu, on pracując a ja okazjonalnie dołączając. Są też takie momenty, że siedzisz sam w chacie i tworzysz numery. Wtedy telefon gdzieś tam leży i go nie dotykam. Ale nie jest też tak, że go wyłączam czy wyciszam, bo nawet jak zadzwoni w połowie, to nie wytrąca mnie to z równowagi.
Czasami jest tak, że w połowie papierosa, herbaty, serialu wpadnie mi coś do głowy. Wtedy muszę pobiec do kompa i to zarejestrować. (chwila milczenia) Fajnie byłoby się tak odciąć. To przyjemne uczucie. Na przykład jak jedziemy do studia już nagrywać, to zamykamy się na trzy tygodnie i tworzymy. Fajnie jest skupić się tylko na tym i wmówić sobie, że to taka podróż. Że nic nie jest ważne, bo ty w tym studiu zapisujesz się na kartach historii. Taki amerykański sznyt.
A w co teraz grasz?
Ściągnąłem dwie nowe gierki. Przez jakiś czas łapałem Pokemony, ale szybko zorientowałem się, że to bardziej aplikacja, niż gra, a to mi średnio pasuje. Ale wbiłem ósmy level. Dużo taksówkami jeździłem, a okazało się, że jak w odpowiednim momencie zakręcisz pokestopem, to możesz coś złapać.
Generalnie raczej frajda, ale nie dla mnie. Teraz ściągnąłem coś takiego... (Dawid Podsiadło sięga po telefon) Tinker Island. Bardzo mi się podoba, przyjemna grafika. Pokażę ci… Tu są takie fajne teksty, mądrze śmieszne… Zresztą to nieważne w sumie kompletnie. Ale tak, gram.
Czekasz teraz na jakąś grę ? Widziałem, jak bardzo się jarałeś premierą “Uncharted 4” w Rzymie.
Tak, to było niesamowite przeżycie. Grałem kiedyś w jakimś supermarkecie, ale była z polskim dubbingiem, więc szybko uciekłem. Mój brat przeszedł trzy części… A ja znałem tę firmę, bo grałem w “The Last Of Us”, gdzie podkładał głos Troy Baker. Wiedząc, że jadę na premierę czwartej części Uncharted szybko zabrałem się za tę serię.
W tym momencie jestem już po trzech częściach, ostatnia jest jeszcze dla mnie tajemnicą. A w momencie gdy jechałem spotkać się z twórcami, przeszedłem dwie i pół części. Musiałem unikać zbyt wielkich spoilerów. To, że mogłem ich wszystkich, a zwłaszcza Troya, poznać, było niewiarygodne.

Fot. Joanna Wizmur / Agencja Gazeta
Chłopak z ogólniaka, który lubi sobie przyciąć na Plejaku i posiedzieć na Fejsie trafia do dużego show-biznesu. I co? Zgroza, syf i rozpusta, czy fajne miejsce? Jaki jest polski show-biznes?
Po środku trochę, jest tyle samo fajnych rzeczy, co niefajnych. Często ma się wrażenie, że to nie jest na serio, że to jakaś taka zabawa. Problemy, które tu mamy, są bardzo błahe. No i to jest często zabawne. Oczywiście my się w to na maksa angażujemy, przejmujemy się, jak coś jest nie tak. Ale jak spojrzysz z boku, to myślisz “czym ja się tak właściwie przejmuję?”.
Od strony zawodowej, to praca jak każda inna. Od strony życiowej, to możliwość robienia każdego dnia tego, co się lubi. I to jest najwspanialsza rzecz na świecie.
W mediach społecznościowych, ale też na koncertach, jesteś takim śmieszkiem. To twój sposób na pokazanie, że to tylko show-biznes, tego nie bierzcie na poważnie?
Nie, po prostu jakoś tak dobrze się czuję z tym, jeśli ludzie mnie lubią. Taką przypadłość mam, że lubię, jak ludzie mnie lubią, a źle mi z tym, jak mnie nie lubią.

Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta
O, to bardzo nietypowe.
(śmiech) Nie, no znam ludzi, którzy nie mają z tym problemu i dzięki temu są bardziej wolni i szczęśliwi. A ta moja cecha wprowadzała mnie w takie stany niepokoju, stresu. Bez sensu kompletnie. Można było po prostu się tym nie przejmować, pomyśleć ”są na świecie co najmniej trzy osoby, które mnie lubią, więc on nie musi”.
No i z czasem musiałem się nauczyć, że nie każdy będzie mnie lubił. I że to jest normalne. I normalne jest to, że ja nie muszę wszystkich lubić. Więc uczę się. Ale zawsze lubiłem, kiedy o mnie myślano “ha ha ha, fajny chłopak z tego Dawida, zabawny taki”. I chyba nadal tak jest.
Choć to żartowanie na scenie dopiero z czasem przyszło. Wcześniej albo nie mówiłem nic, albo mówiłem bardzo patetyczne zdania. Pamiętam, jak pierwszy raz byłem w programie Kuby Wojewódzkiego, razem z pozostałą dwójką finalistów “X-Factora”. Nie za dużo tam działałem, raczej siedziałem. A teraz już wiem, co chcę w takich sytuacjach przekazać. Potrafię pokierować żartem, a nie tylko go odbić.
Widziałem cię pierwszy raz na żywo na Life Oświęcim Festiwal. Niezły support miałeś, sir Eltona Johna…
(śmiech) No, nieźle było. Choć tam akurat wkurzony na coś byłem. Nie pamiętam na co.
Nie zauważyłem, ale widać, że bardzo intensywnie poruszasz się po scenie.
No, to też się tak jakoś wydarzyło. Tyle lat stałem w jednym miejscu i teraz nagle mi się uruchomiło, że trzeba chodzić. No, ale w tym Oświęcimiu czymś wkurzony byłem, nie pamiętam dlaczego.
Czasami to jest spowodowane brakiem reakcji publiczności, czasami jakimiś naszymi zespołowymi sprawami, czasami tym, że jak sir Elton John wyjeżdża z koncertu, to ochroniarz każe ci wejść do namiotu, żebyś nie patrzył jak jego limuzyna odjeżdża…. Różne są powody.
Ale to mnie motywuje. Że jak jestem wkurzony, to chcę być jeszcze lepszy, jeszcze zabawniejszy, żeby już nie było żadnych wątpliwości, że mój koncert był super. Mówisz sobie “teraz muszę zagrać najlepszy koncert”. I to jest dobre dla muzyki.

Fot. Joanna Wizmur / Agencja Gazeta
Zmierzam do tego, że twoja muzyka to coś dużo więcej niż popowe “umca umca”, a z drugiej strony po zaśpiewaniu piosenki, która powoduje opad szczęki, gościu zaczyna opowiadać żarciki jak przy piwku z kolegami. Ten dysonans nie przeszkadza widzom? Tych dwóch Dawidów Podsiadło.
Zdarza mi się, że mówię zdecydowanie mniej, skupiam się na muzyce, ale i są sytuacje, że mówię zdecydowanie za dużo. Nie wyobrażam sobie, żebym po zaśpiewaniu “Nieznajomego” zacząć patetycznie mówić o tym, że trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby pokonać przeciwność losu. Byłbym jakimś nawiedzonym typem, który próbuje coś na ludziach wymusić.
Stąd chyba ten podział na dwie osoby. W muzyce jest to, co chcę przekazać. Czy to jest jakiś lekki tekst o wycieczce, czy grzebanie w środku i szukanie metafory na to, by powiedzieć, że jestem samotny wieczorami. A później w przerwie jestem takim chłopkiem, który chce, żeby ten wieczór był przyjemny.
Żeby po wyjściu z koncertu widz miał poczucie “no, było smutno, było wesoło, fajny chłopak z tego Dawida”. Ha, widzisz jaka pętla. (śmiech) Bo to o to w życiu chodzi. Kurczę, za wygodne te fotele, zaczyna być jak na psychoterapii. (śmiech)
Jaka jest różnica między graniem na dniach miasta lub juwenaliach a graniem biletowanych koncertów, takich jak te, które będziesz grał jesienią? Zobacz jak ci ładnie podprowadziłem pytanie, żebyś trasę zareklamował.
Oczywiście koncerty te różnią się publicznością, ale to nie podział na gorsze czy lepsze. To podział na bardziej pewną i bardziej ryzykowną.
Czyli wiesz, że możesz przestać śpiewać w dowolnym momencie, a oni podchwycą?
Tak. Setlistę ustalamy na całe trasy koncertowe. Na przykład teraz jesienią zagramy w filharmoniach i salach koncertowych, a finałowy koncert na Torwarze. Na każdym koncercie będą goście. Przygotowujemy wyjątkowy zestaw piosenek, będą kawałki z pierwszej i drugiej płyty, a także premierowe utwory.
Jakieś nazwiska?Na razie nie. Ale każdy gość będzie w wyjątkowy sposób brał udział w koncercie. Jest też plan, żeby na koncercie finałowym 9 grudnia pojawili się wszyscy. No, dlatego on będzie trwał sześć godzin.
Dobrze, że mówisz. Kanapki wezmę.
Nie, no żart. Ha ha ha. Będzie dłuższy, ale nie aż tak. Dobra, tyle reklamy.
Okej, oznaczymy product placement.
No, ale wracając do pytania. Jak gramy na jakichś uroczystościach czy festiwalach i mamy tylko 45 minut, to tak dostosowujemy setlistę, żeby ludzie dostali to, co najlepsze. Chcemy pokazać różnorodność, żeby poza tym, co znają z radia, ludzie usłyszeli też coś innego. Mamy taki 15-minutowy kawałek koncertu złożony z “Eight”, “Nieznajomego” i “Elephant” i tam pokazujemy naszą mroczną stronę. Która na płycie jest większością, czego nie wiedzą wszyscy. Bo niektórzy znają nas na przykład tylko z radia.
Ty, a podobno z tym seksem tantrycznym Stinga to była ściema. Kiedyś dawał wywiad i na stole leżał magazyn, a na okładce coś o seksie tantrycznym. Rzucił tak dla żartu i tak już poszło.

Fot. Zuza Krajewska / Agencja Gazeta
Cholera, mogłem położyć jakieś gazety na stolik. A Sting występuje w drugiej części “Zoolandera” i tam ten wątek seksu tantrycznego jest. Oglądałeś?
Jedynkę widziałem, jakieś dwa miesiące temu. Bardzo dobry film, w ogóle nie uważam, że on jest głupi. Jest genialny. I uwielbiam Bena Stillera.
Właśnie, co ogląda Dawid Podsiadło?
Pornuuusy. (gromki śmiech)
Super, możemy kończyć, mamy sensację.
Żartuję, w ogóle nie oglądam takich rzeczy. Nigdy. Oglądam niezależne kino hiszpańskie.
I irańskie horrory….
Tak. A odstawiając dowcipy na bok, to jestem bardzo tolerancyjny, jeśli chodzi o sztukę i na podobnym poziomie zachwycam się filmem “Batman vs Superman”, jak i filmem “Skóra w której żyję”, który był genialny. Nie dyskwalifikuję filmu tylko dlatego, że to komedia romantyczna z Ameryki, która wychodzi przed 14 lutego. Chociaż nie, takie to akurat trochę dyskwalifikuję.
Generalnie lubię wszystkie filmy. No może horrorów nie, bo jestem takim boidupem w życiu i nie lubię się bać. Ale ostatnio obejrzeliśmy w busie “Obecność” i było spoko. Bardzo lubię filmy o zombie. To mnie fascynuje, bo ten z założenia straszny gatunek dla mnie w ogóle nie jest straszny.
A jaki masz teraz serial na tapecie?
“Brooklyn 99”. Generalnie lubię seriale komediowe. Zatrzymałem się po pierwszym sezonie “Peaky Blinders”, bardzo mi się podobało, ale coś czasu nie ma. Próbowałem obejrzeć “Penny Dreadfull”. Włączyłem odcinek pilotowy i bardzo mi się przykro zrobiło, bo lubię Evę Green. Gra tam też Josh Hartnett, którego uwielbiam. No to myślałem, że to będzie najlepszy serial na świecie. Do tego wampiry, wilkołaki…
No i nie podobał mi się kompletnie. I to pomimo tego, że był brutalny i wulgarny. A uważam, że takie seriale należy doceniać. Że jak coś wystraszy bohatera, to mówi “shit”, a nie “cholibka”. A, no i “Twin Peaks” oglądamy. Chcemy powtórzyć sobie, zanim wyjdzie nowa część.
No i jesteś też zadeklarowanym fanem “Przyjaciół”. A skoro już jesteśmy przy nich, to co z Davidem Rossem, bo ten pseudonim to połączenie imion aktora Davida Schwimmera i granej przez niego postaci Rossa Gellera?
(śmiech) Nie wiem. To ciekawe, że tyle osób do tego wraca, pyta. A ja wtedy sobie myślę “a, no faktycznie coś takiego było”. Na razie nic się nie dzieje, ale będziemy robili projekt, który potraktujemy poważnie zagranicą i może się uda. Najwyższy czas.
Jaka jest różnica w odbiorze twoich piosenek z polskim i angielskim tekstem? Na koncercie w Oświęcimiu przyglądałem się publiczności i jednak większość wolała zaśpiewać refren czegoś po polsku. Mi z kolei bardziej podobały się te angielskie.
Generalnie zawsze jak ktoś zaczyna śpiewać po angielsku, to jest zasypywany pytaniami “dlaczego”. To smutne, że u nas za polskiego artystę jest uważany nie ten, kto pochodzi z Polski, tylko ten, kto śpiewa po polsku.
Jak słyszysz ludzi śpiewających zlepione przez ciebie słowa, do tego w twoim ojczystym języku, to robi to wrażenie. Każdy może przecież coś napisać w twoim ojczystym języku, bo przecież każdy go używa. A ludzie chcą śpiewać akurat twój tekst. Poza tym polskiemu odbiorcy możesz przekazać więcej samym nastrojem słów. To mnie napędza do pisania po polsku. Widzę, że dla ludzi to ma ogromne znaczenie.
Z drugiej strony, tydzień temu po raz pierwszy dostałem pytanie o słowa do utworu “Eight”, który jest chyba moim najbardziej osobistym utworem. Poruszam tam tematy, o których nie mówię w wywiadach, nie mówię w ogóle. To było super, że ktoś przeczytał i przetłumaczył mój angielski tekst.
Bo nie jest tak, że przykładam się tylko do polskich. Wręcz przeciwnie, mnóstwo energii wkładam w angielskie teksty, bo wierzę, że kiedyś może to dotrze za granicę. No i używam też tego jako tarczy, bo wiem, że niewiele osób będzie chciało to przetłumaczyć.
Pozwalasz sobie więcej ujawnić w angielskich piosenkach?
Tak, mówię bardziej otwartym tekstem. Bo albo to będzie ukryte, albo zostanie potraktowane jako metafora, albo nikomu się nie będzie chciało przetłumaczyć. Ale myślę, że jest przede mną płyta w całości po polsku. Ze względów ambicjonalnych chciałbym taką zrobić.
Jest też pewnie w przyszłości płyta w całości po angielsku. Mam wrażenie, że znalazłem przestrzeń, żeby się realizować za granicą. I to nie musi być solowy projekt rozwijany gdzieś równolegle.
A ty masz w ogóle wakacje?
Mam. We wrześniu. I to aż trzy tygodnie. Daleko, do ciepłych krajów.
Nie nad polskie morze?
Nie, tym razem nie.
Czyli wcześniej tak?
Do 13. roku życia co roku.
I co, fajnie?
No jasne! Wiele fajnych miejsc zobaczyłem. W Łebie byłem, w Darłówku, Darłowie, w Pogorzelicy. To było super. Też wiele się nauczyłem. Bo wiesz, w szkole umiałem stworzyć fajne warunki lubienia mnie, ale miałem na to trzy lata. A tu tylko dwa tygodnie. To była harówa.
A w których miastach najbardziej lubisz grać?
To jest tak, że zawsze fajne koncerty mamy we Wrocławiu, ale pewnie kiedyś przyjdzie ten pierwszy słabszy. To się zmienia. Zawsze miło zaskakują nas koncerty w Warszawie, reakcje ludzi. Bo ta publiczność wydaje się być bardziej wymagająca, w końcu ma koncert jakiegoś zagranicznego artysty co dwa dni. Może po prostu powiedzieć sobie “e, dzisiaj nie idę na koncert, bo mi się nie che”. No, więc na takich koncertach dajesz z siebie wszystko. Znaczy zawsze powinieneś, ale nie zawsze tak jest.
No właśnie, co jest, jak tak po ludzku ci się nie chce, a trzeba grać?
To jest tak, że nawet, jak ci się nie chce i wyjdziesz na scenę, to zaczyna ci się chcieć. Uświadamiasz sobie, jakie masz szczęście, że robisz to, co robisz. Nawet, jak jestem zmęczony, zestresowany, pokłócony, to po dwóch piosenkach uświadamiam sobie, że co by się miało nie dziać, przez tę godzinę jestem bezpieczny. Masz ten azyl. I zawsze ci się zachce. Zawsze.
Kamil Sikora
Mateusz Trusewicz
Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
