“Chata Zwierzaka” to miejsce, w którym przebywa w tej chwili 40 psów i 57 kotów. Wszystkie są stare, wiele z nich schorowanych. Nad każdym z nich czuwa Iwona Kantorowicz, kobieta, która od 10 lat ani razu nie pojechała na urlop. Całe swoje życie podporządkowała swoim podopiecznym. Marzy o tym, żeby na wiosnę udało się zamieszkać z nimi w nowym domu.
Zaczęło się trochę przypadkiem. Jeden pies, potem drugi, jakieś koty – w domu zaczęło przybywać starych zwierząt. Potem pojawiła się myśl, żeby stworzyć hospicjum dla czworonogów. Chciała, żeby było to miejsce, w którym będą mogły dożywać swoich dni w domowych warunkach i pod troskliwą opieką.

Przez kilka lat próbowała dzielić swój czas na pracę i opiekę nad zwierzętami. Jakoś udawało się pogodzić jedno z drugi, dzięki czemu nie musiała się martwić o koszty leczenia zwierząt. Coś się sfinansowało z pieniędzy pochodzących z darowizn, resztę z własnej pensji. Ale zwierzaków przybywało. W końcu było ich tyle, że musiała się zastanowić, co dalej. – Wiedziałam, ze dłużej tak żyć się po prostu nie da – tłumaczy nam pani Iwona.
Zrezygnowała z pracy. Nie była w stanie wyjeżdżać na dzień lub dwa, bo myślami i tak była ze swoimi podopiecznymi. Jeden podłączony do kroplówki, drugi z problemami żołądkowymi. Nigdy nie zostawiała ich samych, ale tymczasowi opiekunowie nie zawsze mogli spamiętać, który pies co ma zjeść, któremu zwierzęciu i o której godzinie podać jakie lekarstwo.

W mieście z tym zwierzyńcem nie dało się mieszkać. Założycielka fundacji “Chata Zwierzaka” podjęła więc decyzję o wyprowadzce pod Warszawę. Od prawie pięciu lat wynajmuje dom pod Serockiem, gdzie na 250 metrach kwadratowych mieszka ze swoimi podopiecznymi. W tej chwili jest to 40 psów i 57 kotów, ale liczba jest płynna, w każdej chwili może przybyć nowy podopieczny, czasem zdarza się, że któregoś ubędzie. Dom otacza spora działka, gdzie każdy pies może wyjść i wybiegać się.
Choć z tym bieganiem to różnie bywa, większość podopiecznych właściwie z trudem chodzi. Jednym przeszkadza choroba, większość po prostu dopadła starość. Na terenie prawie nie ma klatek, “Chata Zwierzaka” w niczym nie przypomina typowego schroniska. Wszystkie zwierzęta wraz ze swoją panią mieszkają w domu.
Gdy wchodzi się do środka, pierwszą rzeczą, która dociera do człowieka, jest zapach. Zapach starego psa i rannego kota, któremu dopiero goi się ropiejąca rana. Iwona Kantorowicz bierze do siebie wszystkie zwierzęta, które potrzebują pomocy. – Potem oddaję właścicielom lub próbuję znaleźć im nowy dom. Te, które nie nadają się do adopcji, zostają u mnie – mówi.

Czasem zwierzęta podrzucali jej sąsiedzi. – Jest taka pani, która zamiast wysterylizować swoją kotkę co jakiś czas podrzucała mi małe kociaki. Dopóki je przyjmowałam to nie było problemu. Gdy w końcu powiedziałam, że to hospicjum dla starych zwierząt, a nie ochronka dla młodych kociąt i odmówiłam, natychmiast stałam się wrogiem numer jeden – opowiada pani Iwona. Na szczęście sąsiadowi z naprzeciwka zwierzęta z “Chaty Zwierzaka” nie przeszkadzają.
Jak sama przyznaje, nie jest dobrym najemcą. – Nie starcza pieniędzy na wszystko. Kiedy mam do wyboru zapłacić czynsz albo zapłacić za operację psa czy kota, to nie zastanawiam się ani chwili. Dlatego też nie raz zdarzyło mi się zalegać z czynszem – przyznaje. A koszty utrzymania całego zwierzyńca małe nie są.

Pół biedy, gdy któreś zwierzę może jeść surowe lub gotowane mięso. Iwona Kantorowicz znalazła dostawcę mięsa mielonego, które nie kosztuje fortuny. – Dostawy mam raz na tydzień, przywożą mi 100 kg. Nie mogę brać więcej, zamrażarkę mam na 200 kg, ale nie chcę, żeby te kostki leżały zbyt długo, wolę dawać świeże – tłumaczy pani Iwona.
Jak łatwo policzyć, 4 dostawy w miesiącu po 10 kilogramów to, nawet przy niskiej cenie mięsa, już jest sporym obciążeniem dla finansów fundacji, a to dopiero początek kosztów. – Część psów musi jeść drogą weterynaryjną karmę dla psów z problemami żołądkowymi. W skali miesiąca kosztuje to prawdziwą fortunę – mówi.
Zresztą w przypadku kociej karmy wcale nie jest lepiej, koszt worka karmy weterynaryjnej potrafi opróżnić skarbonkę do samego dnia. Dlatego tę specjalistyczną jedzą tylko te zwierzęta, które naprawdę muszą. – Zamykam je w klatkach z jedzeniem, dzięki czemu inne koty im nie podjadają – tłumaczy Iwona Kantorowicz. Te zamykane skrzynki transportowe dla kotów, które służą zwierzętom za jadłodajnię, to jedyne klatki na terenie “Chaty Zwierzaka”.

Do miesięcznych wydatków stałych trzeba doliczyć lekarstwa, wizyty u weterynarzy, benzynę. – Koszty prowadzenia tej działalności są ogromne i szczerze mówiąc to wszystko jest bardzo złym interesem. Ktoś, kto pomyśli, że tu są jakieś kokosy, pomyli się – twierdzi pani Iwona. Ona sama jednak nie zamierza opuścić swoich podopiecznych, co więcej – ma wizję rozwoju fundacji. – Chciałabym stworzyć coś więcej – przyznaje.
Umowę najmu ma tylko do maja przyszłego roku. Właściciel nie chce jej przedłużyć, znudziło mu się ciągłe dopytywanie o pieniądze. Ona sama też ma inne plany. – Ciągły wynajem jest bez sensu. Fundacja musi mieć własny lokal – mówi. Trudno nie przyznać jej racji. – Dziś jest tak, że jak wpadnę pod samochód, to następnego dnia właściciel domu wyrzuca z niego wszystkie rzeczy. Co wtedy stanie się ze zwierzętami? Ktoś je adoptuje? Poczeka aż umrą? Wyrzuci na mróz albo uśpi? – pyta retorycznie Kantorowicz.

Wymarzyła sobie kupno nowego domu. Znalazła taki, 400 metrów kwadratowych powierzchni, którą swego czasu zajmowało hospicjum dla ludzi. – To znak – twierdzi pani Iwona. Do tego jest jeszcze około 5 tysięcy metrów ogrodu i lasu. – Wymarzone miejsce. Widzi pan, ja mam taką nadzieję, że nawet jak umrę kiedyś, to fundacja przetrwa. I znajdzie się ktoś, kto będzie kontynuował to, co ja zaczęłam – tłumaczy Kantorowicz.
Te 400 metrów ma być czymś więcej niż tylko miejscem, gdzie położy się kilkanaście posłań dla psów, rozstawi jedną czy dwie kroplówki. – Mam dość ciągłej jazdy po specjalistach. Chciałabym, żeby na miejscu stworzyć gabinet, postawić rentgen, USG, zatrudnić lekarza. Brzmi niewiarygodnie, wiem, koszty są wielkie, ale po jakimś czasie to wszystko się zbilansuje – mówi pani Iwona i zaczyna wyliczać miesięczne koszty wyjazdów do weterynarza. Przyznaję, że gdzieś w połowie zorientowałem się, że są wielokrotnie wyższe niż średnia krajowa pensja.

– Utrzymujemy się głównie z darowizn – mówi pani Iwona. Marzy o tym, że kiedyś fundacja “Chata Zwierzaka” będzie na tyle duża i znana, że nie będzie problemu z uzyskaniem pomocy jakiejś dużej znanej firmy w ramach sponsoringu. – Taka Coca-Cola mogłaby się ogrzać naszym blaskiem, a my mielibyśmy środki na bieżącą działalność – marzy. – Ale na razie jesteśmy na to za mali – dodaje z żalem.

Od dziesięciu lat nie była na urlopie. Do niedawna wszystko robiła sama. – Wstaję rano i zaczynam dzień od sprzątania. To stare zwierzęta, czasem nie wytrzymają, albo zwyczajnie nie chce im się załatwiać na dworze – tłumaczy. Potem zaczyna się przygotowywanie posiłków, podawanie lekarstw. Około południa zwierzęta są nakarmione. To jednak nie znaczy, że można odpocząć.
– Cały czas jest coś do zrobienia. Kotce trzeba zmienić opatrunek, a psu kroplówkę. Tu przemyć, tak wyczyścić, przesypać, zabandażować, poprawić. Wypuścić na dwór. Wpuścić. Podać jedzenie kotom, które jedzą dwa razy dziennie. Znów wypuścić psy na spacer – wylicza. Czasem trzeba pojechać na zakupy, innym razem do weterynarza. Dzień Iwony Kantorowicz kończy się zwykle około 2-3 w nocy.
– Już nie pamiętam, ile razy miałam dość i myślałam, żeby rzucić to wszystko. Zawsze jednak wtedy myślę o tych zwierzętach. One chcą żyć, ja im w tym tylko pomagam. Zaciskam zęby i robię dalej.
Dziś razem z nią pracują jeszcze Ewa, Dorota i Justyna. – A ja się zastanawiam, jak sama dawałam sobie ze wszystkim, skoro we cztery mamy tyle pracy – śmieje się Kantorowicz.

Ktoś może pomyśleć, że “Chata Zwierzaka” to taka sama fundacja jak każda inna. I tak, i nie. Nie ma w Polsce drugiego miejsca, gdzie pod jednym dachem żyłoby tyle starych oraz chorych kotów i psów. Wystarczy wejść na fanpage na Facebooku i poczytać opinie weterynarzy i sympatyków fundacji, żeby szybko zorientować się, że to miejsce szczególne.
“To jest jedyne takie miejsce, gdzie stare i schorowane, niejednokrotnie porzucone zwierzaki mają swój Dom” – napisała doktor Marzena Cieciera z przychodni weterynaryjnej Jatagan. “Miłości w Chacie na pewno nie brakuje, Iwona – drobna, malutka kobietka z wielkim sercem i wielką charyzmą – dba o to, by każdy zwierzak czuł się jak u siebie – w swojej chacie” – to z kolei opinia Katarzyny Rezler, która jest sympatykiem Chaty. Wtóruje jej pan Sławomir i wiele innych osób, które kiedyś z różnych powodów trafiły do Chaty.

– Chciałam stworzyć dom dla starych i chorych psów i kotów. Udało się. Dziś chcę im zapewnić jeszcze piękniejsze miejsce, gdzie będą szczęśliwe – mówi z pasją w głosie Iwona Kantorowicz. I walczy z czasem, w ciągu kilku miesięcy musi zebrać 280 tysięcy złotych na nowy dom, z czego 30 tysięcy zaliczki musi przekazać sprzedającemu do 15 grudnia. – Łatwo nie będzie, ale liczymy na pomoc. Liczy się każda złotówka – mówi z determinacją Kantorowicz.
A wokół niej dziesiątki psów i kotów wylegują się na posłaniach. Niedawno była pora karmienia, psy najwyraźniej mają sjestę. Koty wykazują więcej energii, chodzą i łaszą się. – Ciężko je wszystkie wygłaskać, ale robimy, co możemy. Taki jest nasz życiowy cel – śmieje się pani Iwona. Jeśli chcesz pomóc, więcej informacji znajdziesz tutaj.
Paweł Kalisz
Maciej Stanik
