Naucz się czegoś w miesiąc, a później to opisz. Mail, w wielkim skrócie, o takiej oto treści trafił do całej redakcji. Nie wszyscy odpowiedzieli. Ja potrzebowałam wyzwania, czegoś, co zmusi mnie by wyjść ze strefy komfortu. Miałam wrażenie, że wszystko pod tytułem „nowe” z miejsca jest już oklepane, znane, powtarzane. Coś, co by mnie z tego wyrwało, właśnie przemknęło przed oczami.
Chwilę gapiłam się w ekran. Palcami prawie dotykałam klawiatury. Lekcje hiszpańskiego, gotowania, jogi… Przez głowę leciały pomysły. Cały strumień. A ja potrzebowałam rwącego potoku, z którego wyciągnę grubą rybę mocno się męcząc, czując kropelki potu na skroni, prawie tonąc.
Za mało w moim życiu adrenaliny, za mało ryzyka. Serce kołatało przy jednym: miganiu. Wyobrażałam sobie, że porozumiewanie się rękami jest czymś absolutnie wyjątkowym. Fascynującym, z drugiej strony – wcale nie trudniejszym do opanowania niż jakikolwiek inny język.
Nie znałam głuchych. Nie wiedziałam, czym jest język, którym się posługują i ile daje możliwości. Nie miałam pojęcia, że jego nauka wymaga wielkiego skupienia i zaangażowania. Szczerze, byłam słyszącą ignorantką. Z przekonaniem o łatwości przyswojenia wiedzy, poszłam na pierwsze spotkanie z Magdą, lektorką migowego. I przeżyłam bolesny upadek, rąbnęłam głową o ziemię.
Cztery tygodnie zajęło mi zrozumienie, że cisza to czasem najlepsze, co można sobie zafundować. Bo wyłączając jeden zmysł, inne mają szanse dojść do głosu, a ja do wniosku, że to, co wydobywa się z krtani, nie określa mnie jako człowieka.
„Proszę o kontakt tylko przez sms” - to była pierwsza wiadomość, jaką odebrałam od Magdy Bielak-Kościńskiej, kiedy sms-ami właśnie umawiałyśmy lekcję. Podała mi swój domowy adres, ode mnie jakieś 30 minut podróży metrem i autobusem. Wysiadłam na ostatnim przystanku, powitało mnie osiedle białych bloków, kawałek za przystankiem skręciłam w prawo - czyli źle.
No, ładnie - pomyślałam - Czas leci, a ja nawet nie wiem, gdzie jestem. Z poczuciem wstydu i zażenowania, odruchowo wykręcam numer do swojej nauczycielki. Szybko się reflektuję, kasuję ciąg liczb, piszę. „Zgubiłam się”, „Gdzie pani jest?” - odpisuje natychmiast. Parę minut później z daleka widzę niewysoką blondynkę w kolorowej sukience. Macha. Zbliżamy się do siebie, ona się uśmiecha, ja gadam jak najęta. Znowu zapala się czerwona lampka, pojawia pytanie, czy przypadkiem jej nie obrażam. Wierzę, że nie.
Kiedy siadamy naprzeciwko siebie w kuchni przytulnego mieszkania, bariera znika. Magda co chwila zagaduje, odpowiedzi czyta z ruchu warg. – Efekt pracy logopedycznej moich rodziców i dziadków, którzy zadbali o to, żebym miała taką umiejętność – tłumaczy. Jest głucha od urodzenia, jej siostra też, tak jak rodzice i dziadkowie. Wychowała się w głuchym domu, innego nie zna. – Dla nas używanie „magicznych rąk” jest czymś normalnym. Głuchota w moim rozumieniu to coś naturalnego – słyszę.
Po 10 minutach rozmowy odnoszę wrażenie, że znamy się od dawna. Mam przed sobą zwyczajną 30-latkę z burzą kręconych, jasnych włosów, która będzie uczyć mnie migać. Robi to zawodowo - współprowadzi szkołę EduPJM [Polski Język Migowy - red.]. W Polsce takich miejsc jest sporo. Magda nie chce oceniać ich poziomu, ale dowiaduję się, że większość nie zatrudnia głuchych lektorów i lektorek.
Największy stereotyp? Że „głuchy”znaczy „głupi”. Ten, którym się posługiwałam, był nawet temu bliski. Do Magdy poszłam z przekonaniem, że głuchota ogranicza, czyni człowieka bezbronnym, takim, którego na przywitanie los uderza w twarz i mów: Radź sobie, ale wiedz, że nie będzie ci łatwo. Głuchota jawiła się brzemieniem, ciężarem. Byłam w wielkim błędzie.
Nie mów, pokaż
Przykładając do siebie czubki palców otwartych dłoni w okolicy mostka i przesuwając je w stronę ramion, pokazujesz „Dzień”. „Dobry” miga się dotykając prawą ręką ust i odwodząc ją ku dołowi. Palec wskazujący i kciuk mają wtedy tworzyć otwór. „Cześć” w migowym wygląda jak żołnierskie machnięcie. „Dziękuję” - otwarte dłonie idą od dolnej wargi w stronę rozmówcy, „dobranoc” - złączone palce trzy razy uderzają w bok głowy. Raz, drugi, piąty, dziesiąty.
Dziewięć najbardziej podstawowych zwrotów sprawia trudności. Bolą palce, bolą też nadgarstki. Ambicja każe mi opanować je szybciej, a ciągle się mylę. Dziwi mnie, że Magda jeszcze wytrzymuje, musi przecież widzieć napięcie w twarzy, może nawet irytację. 26-latka powinna łapać w mig.
Miganie nie może być przecież aż tak trudne. W gardle rośnie gula, w głowie kołacze tylko: „Co ja właściwie tu robię?”. Pokazanie jednego znaku zajmuje mi dłuższą chwilę. Wiem ile, spoglądam na zegar w piekarniku. Magda poprawia, pokazując - to tak, a to tak. Patrzę na jej prawą dłoń rzeźbiącą bajeczne ruchy w powietrzu. To, jakie tworzę ja przypominają uderzanie o niewidzialną ścianę.
Pokazuję i mówię jednocześnie. To błąd. Migając trzeba wyłączyć głos, z gestem przekręcanego klucza na gardle. Głosem mają być dłonie. Ja - palec wiercę klatkę piersiową, ty - wskazanie nim na wprost, on / ona - w bok, ono - w dół, wy - rysowanie palcem półokręgu od siebie, do siebie - to już „my”, oni / one - wyliczanie palcem w stronę od klatki do ramienia. To wszystko przy nie przerywaniu kontaktu wzrokowego.
Uświadamiam sobie, że wolałabym go unikać. Oczy mimowolnie kieruję na podręcznik, zapisane słowo ratuje przed utratą kontroli. Trzymam się jej kurczowo, ale rozumiem to dopiero teraz. Migania podobno często uczą się ludzie zamknięci na świat i samych siebie.
Po drugiej lekcji wiem, jak pokazać „ja” i „dzień dobry”, wiem, że zadając pytanie, muszę unieść brwi, w głowie mieć „czy”, a w strukturze zdania zawsze umieszczę określenie w liczbie pojedynczej - „ty-pracować”, „on- głuchy”, „oni-smutny”, „my-słyszący”. Tyle na początek. Dostaję zadanie: Powtórz zdania w różnych konfiguracjach słów, ułóż trzy - twierdzące, pytające i przeczące, z „nie” na końcu. Później w pierwszym dialogu sprawdzam, ile zapamiętałam. – Cześć - zaczyna Magda.
– Cześć - migam. – [Czy] ty [jesteś] smutny? albo “ty smutny” – pada pytanie, do tego odpowiedni wyraz twarzy. – Nie – pokazuję dwoma gestami. – [Czy] ty [jesteś] zmęczony? lub “ty zmęczony” [z oddającym go wyrazem mimicznym]– skinięciem odpowiadam na to „tak”. W migowym my-dwoje, dziękujemy sobie za tą techniczną pogawędkę.
Człowiek z ogonem
Z lekcji na lekcję widzę różnicę między zdaniami, widzę ją także w ruchu swoich rąk. Nadgarstki jak bolały, tak ciągle bolą. Jestem ciekawa, czy Magdę też. Pojawia się również pytanie, jak taka wydająca się nieskomplikowaną rzecz jest w gruncie rzeczy skomplikowaną właśnie.
Może bardziej niż przyswajanie takiego angielskiego czy francuskiego. Mózg, odnoszę wrażenie, pracuje na większych obrotach aniżeli wtedy, gdy przyswajam słówka i zdania spisane i wypowiadane. Na poziomie przestrzennym gramatyka to nie kaszka z mleczkiem. Dochodzi to do mnie przy kolejnej lekcji, kiedy Magda opowiada nie o tym, co dzieje się teraz, ale kiedyś. Kręci palcami za siebie. O czym ja zresztą mówię? Rusza dłonią w tę i we w tę, nie zahaczając o przeszłość. Dla mnie to czarna magia. Powtarzam po niej.
Dostrzegam swoją niedbałość o szczegół, tak bardzo w miganiu istotną. Krok do tyłu. Jeden, drugi, trzeci. I rosnąca irytacja. Na siebie. Potem w książce „Usłyszeć głos” czytam:
Do „człowieka z ogonem” można się przyzwyczaić. Nawet zmęczona, nie odpuszczam. Proszę Magdę, żeby nie dawała mi spokoju. Jeśli robię coś źle, chcę wiedzieć na czym polega mój błąd i jak go więcej nie popełnić. Zapisuję sobie luźne skojarzenia obok słów i zwrotów, których zapamiętanie mi nie idzie. Lepiej działa ciągłe wracanie do nich. Coraz częściej widzę unoszony w górę kciuk, złożone palce rzadko już uderzają w otwartą dłoń.
Więcej niż połowa lekcji to uczenie się czegoś nowego, nie powrót do tego, co było. Najważniejszy sprawdzian - rozumienie. Przed nosem mam kartkę i długopis, Magda zaczyna migać. Zapisuję: L-O-L-A, K-O-D, K-L-S-D, O-E-S-P-E, P-D-L-O-E. Z czasem miejsca prostych ciągów liter zajmą Z-I-E-M-I-A, M-I-N-U-S, M-A-R-SZ, W-Y-Z-Y-S-K, H-A-R-C-E-RZ. Ona zamiga do mnie, ja do niej. Najpierw wolno. Niby dziecko we mgle łapię się metody zgaduj-zgadula. Dwie litery odczytuję, resztę sobie dopowiadam. Czasem się udaje, czasem nie. Sprytem nie wygram. Trzeba ruszyć do przodu.
Miesiąc
Spotykamy się parę razy w tygodniu. Na półtorej godziny. U niej. Zawsze w białej kuchni, przy brązowym stoliku. Siadam blisko balkonu. – Czego się napijesz? – pyta Magda, proszę wodę. Tak przy każdym spotkaniu. To nie kurtuazja, z pytania bije ciepło. Czuję się swobodnie i pewnie. Zaczynamy od zwierzeń. Co słychać? Jak się czujesz?, wypowiadane z wielką troską.Jestem jej za to wdzięczna.
Początkowo sztywno siedzę na krześle. Uciekam wzrokiem. Zamykam ciało – krzyżuję ręce, których muszę przecież używać. Nie patrzę też na moją nauczycielkę, to słaba zagrywka, zaprosiła mnie do swojego domu. Ale ze znajomościami tak jest. Badanie nowego terenu, odkrywanie kart zabiera moment albo kilka. Mnie na pewno. Magda jest cierpliwa. Ma najłagodniejszy wyraz twarzy, jaki chyba w życiu widziałam. Dziwię się, zwłaszcza, kiedy dzwoni telefon.
Któregoś razu odebrałam. To był konsultant znanej sieci komórkowej. – Dzień dobry, czy ja rozmawiam z panią Kościńską?- słyszę. – Nie, jest głucha – reaguję. – W takim razie, czy mogę zadzwonić w innym terminie? – tępieję. Odpowiadam, że nie bardzo. Już mówiłam, zadzwonił do głuchej osoby. Nie wiem, jak często z podobnymi sytuacjami musi radzić sobie Magda. Ale ona nie narzeka, macha na to ręką, gdy odkładam telefon. Uczymy się dalej.
Ty byłaś zamknięta, a teraz widzę, że twoja twarz pracuje, ręce pracują, inaczej teraz siedzisz, gestykulujesz.
Trochę inna JA
Po tygodniach w “magdowej” kuchni nie sądzę, żebym nauczyła się tyle od słyszącego, co od niej. Nawet gdybym trafiła na kogoś, kto miga perfekcyjnie. – Masz przed sobą żywy przykład – potwierdza. Czyli swego rodzaju native speakera, chociaż to nieoddające naszej relacji określenie. – Ludzie przychodzą na kursy nie tylko, by migać, ale też żeby się otworzyć na siebie i innych - wyjaśnia mi podczas którejś lekcji. - Na zajęciach bardzo ważne są ćwiczenia mimiczne i pozycjonowania ciała. Osoby zamknięte z natury mają problem.
Dla Magdy ma znaczenie, że w jej szkole uczą głusi. – Z empatią i wielką kulturą osobistą otwierają swój świat. Często bywa, że słyszący kursanci są zdezorientowani. Dziwią się, że osoba głucha będzie prowadzić zajęcia, że nie można mówić, tylko migać, migać, migać. Ale w Polsce takie nauczanie PJM to jest nowością na rynku. Słyszący nie są na to przygotowani – mówi mi.
Urzędnicy też nie. – Moja oferta została odrzucona przez poważną, dużą instytucję państwową dlatego, że wystawiłam głuchego lektora. Paranoja – zwierza się.- Ja przez całe lata nie rozumiałam pojęcia dyskryminacja. Dopiero teraz w dorosłym życiu, na rynku związanym z językiem migowym poczułam się dyskryminowana.
Zastanawiam się, czym dla mnie były te nasze spotkania, co myślałam o głuchych i ile tak naprawdę o nich wiedziałam. Nic. Ale teraz wiem, wciąż niewystarczająco dużo, dlatego za parę tygodnia zapisuję się na zajęcia grupowe.
Warto było się pomęczyć. Denerwować. Irytować. Wreszcie, zwyczajnie cieszyć. I pojąć coś jeszcze. - Poświęcić czas na poznanie języka to jednocześnie szansa na poznanie drugiego człowieka. Dla was głuchy jest dużą zagadką, przebywanie w jego środowisku może wzbogacić wewnętrznie - słyszę. – Mieszkamy w jednym kraju, my uczymy się języka polskiego od was, a wy możecie uczyć się od nas PJM. Świat staje się otwarty, pełniejszy, ludzie nie boją się inności - mówi mi Magda. Wiem wtedy, że nasza znajomość dopiero się rozwija.
Dziękuję Miejscu Chwila za możliwość przeprowadzenia sesji zdjęciowej.