– Obecne czasy dla miłości są złe – mówi prof. Waldemar Kuligowski, antropolog kultury. W rozmowie z naTemat opowiada też o tym, jak zmieniła się miłość na przestrzeni ostatnich 200 lat i dlaczego dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy potwierdzenia naszych uczuć.
Śledząc fora internetowe, czy patrząc na reklamowane w telewizji SMSowe zabawy w stylu “Sprawdź, na ile procent cię kocha”, można dojść do wniosku, że bardzo potrzebujemy potwierdzenia uczuć, jakimi darzą nas najbliżsi. Czy to znak czasów, zmiana obyczajów, czy coś zupełnie naturalnego i ponadczasowego?
Prof. Waldemar Kuligowski z Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM: Mam wrażenie, że jednak w dużym stopniu jest to zjawisko nowe, właściwe naszym czasom. Proszę pamiętać, że dzisiejszy model miłości między dwojgiem ludzi jest bardzo młody, bo ma zaledwie ok. 200 lat.
Czyżby to znaczyło, że kiedyś ludzi mieli mniej wątpliwości w stylu “Czy ona mnie kocha?”, “Czy to, co do niej czuje, to wciąż jeszcze miłość?” Czy związki były wtedy trwalsze?
Myślę, że były trwalsze, ale paradoksalnie dlatego, że ówcześni ludzie nie wiązali się tak po prostu “z miłości”. Przed wiekami małżeństwa były formą kontraktu, o którym decydowały względy rodzinne, polityczne, ekonomiczne – często decyzja o nich w ogóle nie zależała od małżonków. Dlatego też i małżonkowie nie byli władni decydować o zakończeniu związku. Raz zawarte małżeństwo, jako rodzinne przedsięwzięcie ekonomiczne, miało po prostu bardzo trwałe podstawy.
Związek dwóch osób, który obowiązuje dzisiaj, to wynalazek romantyzmu. To wtedy małżeństwo przestało być rozpatrywane w perspektywie interesu i pożytku, a zaczęto o nim myśleć przez pryzmat namiętności.
Namiętności, która jest przecież ulotna, stanowi słabszą podstawę małżeństwa niż “kontrakt rodzin”.
Tak jest. Miłość romantyczna, oparta na namiętności, była najpierw popularna tylko w wyższych sferach. To intelektualiści i bogacze mieli czas i pieniądze, żeby realizować tego typu egoistyczne, w gruncie rzeczy, potrzeby. Później trend rozprzestrzeniał się także na niższe warstwy i na początku XX wieku był już właściwie powszechny.
A jak jest obecnie? Dlaczego tak bardzo potrzebujemy utwierdzać się w tym, że kochamy i jesteśmy kochani?
Ostatnio można mówić o prawdziwym kryzysie. Czasy dla miłości są złe. Wszędzie dookoła przekonuje się nas, że nie warto się wiązać na całe życie, bo to może “nie to”, bo może gdzieś jest “ktoś inny”, bo nie możemy przewidzieć, czy nie zmienimy zdania. Duża rolę odgrywają tu media, szczególnie Hollywood, z którego nieustannie płyną informacje o tym, kto się z kim rozstał, kto się z kim spotyka, kto ma nowego chłopaka. To wszystko sprawia, że czujemy, że nasze uczucia nie są trwałe.
Mówi pan o tym, że media pokazują nietrwałość miłości, ale z drugiej strony chyba równie bardzo rozbudzają nasze oczekiwania.
To prawda. Dzisiaj wszyscy marzymy o uczuciu jak z komedii romantycznych, to zjawisko można nawet nazwać “zmediatyzowaniem miłości”. Ale w prawdziwym życiu takie uczucie zdarza się bardzo rzadko. Telewizyjne wzory sprawiają więc, że staramy się jak najbardziej “ubarwiać” naszą miłość, bo codzienność nam już nie wystarcza. Stąd takie pomysły jak zamawianie billboardów lub reklam dla naszych partnerów czy partnerek i inne formy efektownego wyrażania naszego uczucia. Np. w Europie Zachodniej darmowe gazety typu “Metro” pełne są listów od czytelników, w których ktoś wyznaje komuś miłość. Z kolei w Polsce wiele lat funkcjonował program “Koncert życzeń”, służący temu samemu.
Czyli potwierdzamy nasze uczucie, bo bardziej niż kiedyś musimy się o nie bać. Jak jeszcze można określić dzisiejszą miłość poza tym, że jest nietrwała?
Naukowcy mówią o “seryjnej monogamii”, ja czasem używam porównania do mikrofalówki (śmiech).
Dlaczego do mikrofalówki?
Chodzi o powielanie w miłości modelu fast food, fast car, a więc i fast date. Szukamy szybkiej satysfakcji i wysokiej temperatury naszego związku, a później z niego “wyskakujemy” – tak, jak z mikrofalówką. Ale w gruncie rzeczy ciągle czekamy na naszą “idealną miłość” – nawet kondycja singla jest tylko formą odpoczynku od związków. Przecież singiel ciągle jest w blokach startowych do wyścigu o idealnego partnera.
Wróćmy jednak do tego, co sprawia, że istniejące już związki są tak nietrwałe.
Weźmy choćby seks – kiedyś był pieczęcią, ukoronowaniem miłości. Dziś jest od niej niezależny – ludzie uprawiają go z obcymi, znajomymi, czy przyjaciółmi. Podobnie jest z posiadaniem dzieci – nie ma już takiej presji, a wręcz przeciwnie, wiele osób uważa dzieci za “zło konieczne”. W związku z tym odpada kolejny “atut” miłości i długotrwałego związku z drugą osobą.
A jak jest z małżeństwem? Kiedyś ono stanowiło swoistą gwarancję tego, że ludzie będą ze sobą aż po grób. Teraz ślubów jest mniej, a rozwodów coraz więcej. To chyba kolejny dowód na to, że “łatwiej” jest dziś się rozstać?
Zgadzam się, mogę tu posłużyć się własnymi obserwacjami. 25 lat temu na piątym roku studiów większość moich znajomych była już po ślubie, albo żyła w stałych związkach. Dziś, kiedy zapytałem studentów o to, ile osób jest już po ślubie, rękę podniosły dwie osoby. Reszta wzruszyła ramionami. Małżeństwo odsuwa się teraz na później, do 35-40 roku życia. Osobnym zjawiskiem jest zmiana samej formy ślubu – kiedyś wiązało się z nim skupienie, powaga, towarzyszył mu majestat Kościoła i państwa. Dziś obie te instytucje nie są już traktowane jako gwarant małżeństwa, a ślub i wesele poddają się zjawisku “festiwalizacji”.
To znaczy?
Chodzi o to, że stają się swoistym festiwalem atrakcji dla zgromadzonych gości i państwa młodych. Mają być wyjątkowe, niezapomniane, dlatego organizuje się “wesela w stylu indyjskim”, śluby pod wodą, w balonie, itd. I wszystko musi być oczywiście zarejestrowane kamerą.
antropolog kultury, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu
Czasy dla miłości są złe. Wszędzie dookoła przekonuje się nas, że nie warto się wiązać na całe życie, bo to może “nie to”, bo może gdzieś jest “ktoś inny”, bo nie możemy przewidzieć, czy nie zmienimy zdania.
prof. Waldemar Kuligowski
antropolog kultury, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu
Weźmy choćby seks – kiedyś był pieczęcią, ukoronowaniem miłości. Dziś jest od niej niezależny – ludzie uprawiają go z obcymi, znajomymi, czy przyjaciółmi. Podobnie jest z posiadaniem dzieci – nie ma już takiej presji, a wręcz przeciwnie, wiele osób uważa dzieci za “zło konieczne”.