– Musicie minąć most graniczny w Zgorzelcu. Nie pomylcie z tym na autostradzie. Jak już będziecie, to na domofonie trzeba wcisnąć guzik z nazwiskiem Mucha – instruuje Romano Lukas Hitler. Kilka dni wcześniej szczycił się swoim nazwiskiem i nie krył dumy mówiąc, że jest krewnym Führera. – Nie chcę, żeby sąsiedzi wiedzieli, że mieszka tu Hitler, wie pani jak jest – tłumaczy się przez telefon.
Nie ma lekkiego życia ze swoim nazwiskiem. – Ludzie sobie nie zdają sprawy, że to jest takie dźwiganie krzyża. Gdy mówię komuś, jak się nazywam, to od razu muszę pokazywać dowód osobisty. Najgorzej, jak rozmawiam z kimś przez telefon, to myślą, że jestem stuknięty albo że sobie żarty robię – żali się. Szczęścia nie ma też do przyjaciół, kobiet, pracy. – Ja nie umiem mieć przyjaciół. Nigdy nie miałem, od dziecka. I tak samo z kobietami – mówi Romano.
– Nie prościej byłoby zmienić nazwisko? – pytam wreszcie. – Nie chcę tego zrobić. Adolf jest jedynym krewnym z rodziny, który mi pozostał. Czułbym się jak zdrajca, że tak swojego wujka potraktowałem. Właściwie wszyscy są przeciwko niemu, a ja jeden go bronię. Jestem takim ostatnim jego obrońcą – upiera się.
Z Warszawy do Görlitz mamy ponad 500 kilometrów. Po drodze mijamy polski Zgorzelec. To tutaj na spacery czy zakupy udaje się Romano. Jest taniej. Poza tym, może zabić czas. W przygranicznym polskim miasteczku jesień już pełną gębą: leje deszcz, a na szybę co chwilę opadają kolorowe liście.
10 minut później jesteśmy już po niemieckiej stronie. 67-letni Romano Lukas Hitler mieszka przy samym wjeździe do miasta. Przedwojenna, ale zadbana kamienica przy Am Standstrasse dumnie się prezentuje. W środku są mieszkania socjalne. Sąsiadami Romano są głównie studenci i uchodźcy.
Ale jemu to nie przeszkadza, popiera przecież Angelę Merkel. Zgodnie z instrukcją na domofonie szukamy nazwiska Mucha. Nikt nie odpowiada, choć okna w mieszkaniu Romano Hitlera są uchylone. Parę minut później przed nami stoi niewysoki, krępy mężczyzna. Ani trochę nie przypomina Adolfa Hitlera.
Na pierwszy rzut oka ich jedyną wspólną cechą są niebieskie oczy. Zmęczyły go te schody. Kaszle i szeroko się uśmiecha. Wykonuje obie te czynności jednocześnie. Wita nas i zaprasza na górę. Jest zaaferowany i podekscytowany.
Adolf i Adolfina
Mieszkanie jest skromne, choć Romano chwali się, że to ponad 100 metrów kwadratowych. Dwa pomieszczenia, łazienka i niewielka kuchnia. Przygotował się do naszej wizyty. W gabinecie czeka suto zastawiony stół i cztery krzesła. Na blacie starannie rozłożył słodycze: babeczki, pierniki, wafle. W równym rzędzie postawił napoje: wodę, colę i wódkę.
Od razu zaznaczył, że kierowca tej ostatniej pić nie może. Prawie wszystkie produkty kupił w polskim markecie. Taniej wychodzi, a jemu przecież wcale się nie przelewa. Zapalił też świecę. Przygotował popielniczkę. I wyciągnął cygara. – Kto chce papierosa, niech próbuje – rzucił. Każe nam się czuć, jak u siebie. Na początek proponuje kawę. Wreszcie siadamy do stołu. Romano prosi, by mówić do niego głośno i powoli.
Nasza czterogodzinna rozmowa ma pewien rytm. Zaczynamy od błahostek, kończymy na tematach, które powodują, że Romano wstaje z krzesła. Ożywia się, kiedy pytam o tatuaż, który ukrył pod czarną chustką. Na czubku łysej głowy ma wytatuowanego lwa. To dzieło znajomego nauczyciela. Romano opowiada, że wszystkie włosy stracił jednego dnia. Na dowód, że nie od zawsze jest łysy pokazuje zdjęcia z bujną czupryną. Ale oprócz tych włosów, to na zdrowie nie ma co narzekać.
– Bóle finansowe tylko przeżywam – śmieje się. Nie sprzedaje się jego książka Chochliki w Uhlerborn. A sam zapłacił wydawnictwu Poligraf za jej wydanie. – On w tej publikacji twierdzi, że odwiedziły go osoby z innej planety – mówi Klaudia Dróżdż, która odpowiadała za opiekę redakcyjną. Odebrała od Hitlera wiele maili, w których nie omieszkał jej poinformować o swoim krewnym.
Braki w słownictwie i ortografii tłumaczył brakiem szkoły, do której nie mógł chodzić z powodu nazwiska. – Rzeczywiście ta książka jest źle napisana – słyszę. Choć do samego Romano Dróżdż nie ma najmniejszych zastrzeżeń. – Był bardzo miły i bezproblemowy w kontakcie. Musiałam tylko czekać na odpowiedź, gdy był w rejsie (Romano jest sternikiem – red.)– dodaje. Na wydanie wciąż czeka kilka innych książek, które zalegają w szufladzie jego biurka. Ustawił je pod ścianą.
Na pobielonych ścianach wiszą portrety. Z prawej strony, tuż nad łóżkiem Romano, patrzy na nas Adolf Hitler i Angela Merkel (Romano nazywa ją Adolfiną), tuż pod nimi odwrócona niemiecka flaga. Na wprost Osama bin Laden. Po lewej stronie znajoma twarz generała Wojciecha Jaruzelskiego, kilka plakatów Władimira Putina (którego zresztą listownie zaprosił do Görlitz) i Joseph Ratzinger.
– Wszystkie te postaci mają związek z historią świata. Ja ochraniam je przed zapomnieniem – stwierdza z dumą, kiedy zaskoczona pytam, dlaczego ci wszyscy ludzie zajmują jego ściany. Romano patrzy im prosto w oczy i opowiada:– Adolf ma związek ze mną, Adolfina jako taki. Znam ją od kiedy miała 13 lat. Osama bin Laden zrobił blamaż dla Ameryki. Jaruzelski był kolegą – wylicza. Za moment stwierdza, że widzi podobieństwo między sobą a Angelą Merkel. – Ona przeżyła to samo, co ja, tylko że miała rodziców – mówi.
Porzucony
Wyciągam zeszyt i proszę siedzącego przy czarnym drewnianym stole Romano, by rozrysował swoje drzewo genealogiczne. Ostatecznie na kartce sama zapisuję i na głos odczytuję: ojciec Adolfa, czyli Alois plus Klara, jego matka. Potem gałąź w postaci strzałki, czyli Adolf i jego rodzeństwa. Oddaję głos Romano, chcę by wskazał swoje miejsce. – Informacja, że jestem krewnym Adolfa sama do mnie przyszła – zastrzega.
– Mój dziadek był młodszym bratem Aloisa. Potem mój ojciec Paul (ur. się w 1926 roku w Austrii) i matka Martha (ur. się w 1926 roku w Thüringen). To wszystko wiem z klasztoru – precyzuje. W książce Geil Hitler Raimund Pousset pisze, że dziadek Romano miał być przyrodnim bratem Aloisa. “Jego dziadek miał mieć tę samą matkę, ale innego ojca. Jego babką miała być Fanny Matzelsberger”– informuje Pousset.
Piszę do niego. Radzi, by skontaktować się z polskimi urzędami, czego jemu nie udało się zrobić. Prosi, by po wizycie u Romano, podzielić się wrażeniami.
Romano Lukas Hitler recytuje, że urodził się 6 września 1950 roku w Sorau, czyli w Żarach. To niewielka miejscowość w okolicy Zielonej Góry, na mocy postanowień konferencji w Poczdamie, w 1945 roku została przyłączona do Polski. Tak też zapisano w jego niemieckim dowodzie osobistym.
Ale ani w Urzędzie Stanu Cywilnego w Żarach, ani w Państwowym Archiwum w Zielonej Górze nie ma śladu po Romano Hitlerze i jego przodkach. Być może zmienił nazwisko. To wymagałoby dokumentów poświadczających jego pokrewieństwo z Adolfem Hitlerem.
Adwokat specjalizujący się w niemieckim prawie tłumaczy nam, że niełatwo zmienić nazwisko w tym kraju. Musi istnieć “ważny powód”. – Pojęcie to nie jest przy tym ustawowo zdefiniowane, lecz pozostawione do oceny właściwego urzędu. Praktyka urzędów jest w tym zakresie raczej restrykcyjna – mówi Jacek Franek.
A samo postępowanie zmiany nazwiska – skomplikowane. – Osoba wnioskująca jest sprawdzana w różnych urzędach i instytucjach, np. rejestrze dłużników, sądzie właściwym dla miejsca zamieszkania, prokuraturze, policji, by ustalić, czy chęć zmiany nazwiska nie jest podyktowana innymi powodami niż jego niewłaściwe brzmienie – rozwija adwokat Jacek Franek.
67-letni Romano Hitler powtarza, że jego rodzice zostali zamordowani, gdy miał zaledwie 6 lat. Wszystkie dokumenty poświadczające, że Adolf jest jego wujem, zostały w klasztorze, a potem miały zaginąć.
– Wojna rozrzuciła wszystkich. Moja mama pochodziła z Weimaru, tam mieszkała cała jej rodzina. Ludzie nie wiedzieli, że jest inne państwo niż DDR. Nagle uświadomili sobie, że są w klatce i nie mogą się ruszyć. A jeszcze moi rodzice nazywali się Hitler, dlatego żyli pod pseudonimem. Nie pamiętam jakim – mówi Romano.
Czekali sześć lat po wojnie, by ktoś z rodziny matki się z nimi skontaktował. Ale cisza. Ruszyli więc dalej. – Ojciec chciał jechać do Austrii, ale granice były szczelnie zamknięte. Mama dogadała się z Rosjanami, którzy przewieźli nas ciężarówką do Czechosłowacji. Doszliśmy do Bratysławy – opowiada.
Droga była niebezpieczna, dlatego postanowili, że Romano zostanie w międzynarodowym klasztorze franciszkanów w Bratysławie. Jego rodzice mieli pojechać do Austrii, wyrobić papiery i wrócić po syna. Ale nigdy więcej ich nie widział. Jest przekonany, że zginęli. Nie widzi innego wytłumaczenia, dlaczego mieliby go porzucić.
Romano nie może przypomnieć sobie twarzy rodziców. Ale szczególnie dobrze zapamiętał dwa wydarzenia z dzieciństwa. Kiedy bezpiecznie zasypiał w środku dużego drewnianego łóżka. Po jednej stronie miał mamę, po drugiej – tatę.
Później z sentymentem wracał do tego miejsca, ale zamiast jego domu stał budynek straży pożarnej. Drugie wspomnienie, które wryło się w pamięć, ma związek z futrem z królika, które mama uszyła mu na zimę. Ojciec był palaczem w domu starców albo szpitalu. Matka pielęgniarką.
– Byłem u taty w pracy. Bawiłem się węglem i wróciłem cały czarny. Była o to wielka awantura.
Hitler - syn Żydówki
Miał sześć lat, gdy zamieszał w klasztorze w Bratysławie. Był jedną z 15 sierot wojennych, ale jako jedyny musiał się ukrywać. – W końcu byłem Niemcem z nazwiskiem Hitler – wtrąca. Zaszywał się w wieży klasztoru. – Przesiedziałem tak rok. Uczyłem się pisać, poznałem trochę czeski.
Musiałem służyć do mszy. Miałem przyjaciół – zawiesza głos. I po chwili precyzuje, że chodzi mu o gołębie. Wspomina, że rozpoznawał je już w locie. Po roku zjawili się rodzice zastępczy: Polka żydowskiego pochodzenia i Niemiec (Romano twierdzi, że Czech).
– Mieli 15 dzieci do wyboru. Dokładnie wiedzieli, kim jestem i proszę sobie wyobrazić, że ona – Żydówka, która straciła całą rodzinę podczas wojny – wzięła właśnie mnie. Zapamiętał, że ojciec był architektem budowy maszyn, a matka prawniczką. W książce Pousseta jest nieco inaczej: Janina miała kierować szkołą dla sekretarek.
Mówił na nią ciocia. Ona też miała być sierotą. – To moja najlepsza przyjaciółka, więcej niż mama – mówi. Grała na skrzypcach i bardzo chciała, żeby został prawnikiem. Ale kiedy Romano miał 18 lat, kobieta miała popełnić samobójstwo. A on udał się w dalszą podróż. Tym razem do NRD.– Jan zapytał co dalej. Odpowiedziałem, że jedyne co mi pozostało, to wrócić do DDR (Romano uparcie używa nazwy DDR, nawet w odniesieniu do obecnych Niemiec – red.).
Był 1968 rok. Ojczym zawiózł mnie do Berlina. A tam szok, że nagle przyjeżdża Hitler. To jakby do Watykanu przyszedł diabeł Lucyfer. W Niemczech odbyła się sprawa sądowa. Z klasztoru wysłano moje dokumenty do Rostocku. Tam były ruskie koszary, a w nich służba bezpieczeństwa. Od razu ochrzcili mnie na chłopaka okrętowego – mówi radośnie.
– Popłynęliśmy dookoła Antarktydy, by szpiegować amerykańskie statki podwodne – opowiada z pasją w głosie. Pokazuje nam papiery sternika. – Wtedy każdy klasztor był dla mnie otwarty, oprócz tego pływałem – chwali się.
“Adolf był marionetką”
Kiedy z tematu życia Romano przechodzimy do Adolfa, zaczyna robić się nieco nerwowo. A to dlatego, że bez ogródek mówię, że Adolf Hitler był zbrodniarzem wojennym, odpowiedzialnym za śmierć wielu ludzi, przywódcą NSDAP, autorem “Mein Kampf”. Nie podoba mu się także rewelacja, że - według danych z zeszłego roku - na świecie żyje 39 osób spokrewnionych z Adolfem Hitlerem.
Paweł Łepkowski na łamach “Rzeczpospolitej” opisał, że najbliżsi krewni lidera NSDAP mieszkają w Stanach Zjednoczonych. To synowie Williama Patricka Hitlera, bratanka Hitlera: Louis, Brian i Alexander Stuart-Houston. Wszyscy trzej lata temu postanowili, że nigdy nie będą mieć dzieci, by nie “rozmnażać” genów stryjecznego dziadka.
Romano absolutnie się z tym nie zgadza. A sprzeciwu nie lubi. Gdy odpieram jego argumenty, zaczyna podnosić głos. Co chwilę przerywa i popija wodę. Wstaje i żywo gestykuluje. – Jak słyszę, że Adolf jest autorem “Mein Kampf”, to no nic tylko walnąć się w łeb. Przecież on był analfabetą. Nie umiał ani pisać, ani czytać. To jest po prostu praca zbiorowa NSDAP. Wiem to od profesorów historii – utrzymuje.
Kiedy dopytuję o ich nazwiska, krótko ucina, że pracują w muzeum regionalnym. Na tym nie kończy. Nadal głosi swoją prawdę, której przeczą fakty historyczne. Twierdzi na przykład, że Adolf Hitler został pochowany w Polsce, a w 2000 roku jego grób przeniesiono do Niemiec. Poza tym, Romano upiera się, że jego wuj miał wcale nie popełnić samobójstwa i nie wziąć ślubu z Ewą Braun.
– Skończyła się II wojna światowa. Każdy obwinia za nią Adolfa. Ja jestem Niemcem, pani jest Polką. II wojny światowej nie da się zapomnieć i trzeba o niej mówić. Adolf stał się symbolem tego zła. Mówi się hitlerowskie wojska, hitlerowska wojna. To już nie Niemcy, a Hitler. A na Adolfa nie było żadnego wyroku. NPD (Narodowodemokratyczna Partia Niemiec) bardzo zależy na tym, żebym do nich wstąpił. Czy pani wierzy w to, że oni daliby mi rządzić swoją organizacją? Oni potrzebują faceta, na którego nazwisko będą to wszystko robić. A ja nie miałbym tam nawet nic do powiedzenia. Tak samo nie miał Adolf – zawile tłumaczy.
Nie dopuszcza mnie do głosu. Wymachuje rękoma. Instynktownie odsuwam się. Pytam więc wprost, kto – jego zdaniem – ponosi odpowiedzialność za II wojnę światową. – A czy pani wierzy, że gdyby Adolfa nie było, to nie byłoby II wojny światowej? – zagaduje Romano.
67-latek za cel postawił sobie jedno: by do mediów przedostała się jego prawda o Adolfie Hitlerze. – Adolf żyje jako druga strona Jezusa, jako diabeł. Zawsze jak mówi się o II wojnie światowej, to najpierw mówi się o Adolfie. Jeśli się okaże, że on nie miał z tym nic wspólnego, to on przestanie ludzi interesować. To jakby zabić pamięć o nim. Jeden z dziennikarzy zapytał mnie, dlaczego tym, co mówię o Adolfie, chcę zabić swojego wujka – rzuca.
Nie przerywa swojego słowotoku.– Na pierwszym miejscu jest Jezus, drugi jest Adolf. No, a kogo pani widzi bardziej sławnego i znanego na całym świecie? – pyta oburzony Romano. – Chociażby Jan Paweł II – rzucam. – Na trzeciej pozycji – poprawia mnie Romano. – Jan Paweł II jest ważny, ale Adolf sławniejszy. Tego papieża już się nie da wyrzucić z historii. A Adolfa się da. I to jest moim marzeniem, żeby, jak najszybciej zszedł z kart historii – mówi Romano.
Nie jestem “hobby Hitler”
Proszę Romano, by powściągnął emocję i przestał krzyczeć. Uspokaja się i znów ma twarz uprzejmego starszego pana. – Tak po prostu mówię – tłumaczy się. Adolf jest dla niego bardzo bliską osobą, bo “tylko jego tak naprawdę ma”. – Po drugie, on po prostu cierpi za grzechy innych. On był marionetką, nie miał nic do powiedzenia – powtarza swoje.
Romano oburza się, kiedy sugeruję, że nie ma wystarczających dokumentów poświadczających, że jest krewnym Adolfa. – Nie jestem „hobby Hitler”, proszę panią – tryska złością. – Od 17 lat mówię, że Adolf był moim wujkiem. I nikt nie stwierdził, że się mylę. Nie mam interesu kłamać. Niech ktoś przyjdzie i mi powie, że się mylę, będę mu za to wdzięczny – zapewnia.
Na drogę powrotną Romano wciska nam słodycze. Fotograf dostaje pamiątkowe zdjęcie Romano. Mnie przekazuje folder z fragmentami swojej książki, której nikt nie chciał wydać. Ma nadzieję, że ten reportaż pomoże mu znaleźć wydawcę i sprawi, że sprzedaż Chochlików wzrośnie. Ma jeszcze jeden niecny plan. – Tylko proszę pamiętać i napisać w tekście, że szukam dziewicy, która urodzi mi Adolfa – krzyczy wychylając się z wielkich drzwi. – Na pewno wiele pań się do mnie zgłosi – rechocze widząc moją minę.
*** Po powrocie poprosiliśmy Romano o wysłanie aktu chrztu, nazwy zakonów, w których miał przebywać. Ale szybko odpisał, że byliśmy ostatnią redakcją z Polski, którą u siebie przyjął. I rzucił w mailu, że temat jest dla niego zamknięty i na żadne kolejne pytania nie odpowie.
*** O Romano Lukasa Hitlera zapytaliśmy także w urzędach w Görlitz. Odpowiedzi do czasu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy.
*** Co oczywiste, ani redakcja, ani autorzy tekstu nie utożsamiają się z poglądami bohatera. To jedynie opis historii człowieka.