Przedwojenna perła architektury i jeden z najpiękniejszych obiektów wyścigowych na świecie odzyskał swój blask już w zeszłym roku. Totalizator Sportowy wyłożył pieniądze na remont trybuny, tym samym przywracając do życia historyczny obiekt. Był to właściwie pierwszy remont Trybuny Honorowej w historii Toru Wyścigów Konnych, a warto podkreślić, że obiekt zbudowano w latach 30. zeszłego wieku.
Wcześniej wyścigi odbywały się na Polach Mokotowskich. W 1925 roku Towarzystwo Zachęty do Hodowli Koni w Polsce nabyło kompleks gruntów na Służewcu od właścicieli dóbr wilanowskich. Głównym projektantem Trybuny Honorowej był warszawski architekt Zygmunt Plater-Zyberk.
Cały kompleks TWK wpisany jest do rejestru zabytków i znajduje się pod opieką stołecznego konserwatora zabytków. Co jednak nie oznacza, że odwiedzają go jedynie wycieczki szkolne i grupy turystów. Tor żyje, co tydzień bez mała organizowane są gonitwy. Hasło “bomba w górę” sprawia, że miłośnikom hazardu nierzadko zaczynają się pocić dłonie, gdy z niecierpliwością oczekują chwili, gdy ich faworyt dobiegnie do mety.

Często zdarza się, że na wyścigi przychodzą nie tylko ci, którzy chcą obstawiać i wygrywać pieniądze, ale całe rodziny. Wyścigi konne zachwalane są przez organizatorów jako szlachetna forma rywalizacji z długą tradycją.
Pierwszy wyścig konny w Polsce mający charakter rywalizacji sportowej miał miejsce w 1777 roku. Klacz należąca do Kazimierza Rzewuskiego pokonała konia należącego do angielskiego posła sir Charlesa Whitwortha. Wyścig zaczynał się we wsi Wola, a zakończył na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego.

Na Służewiec przyjść może każdy, a bilety wstępu nie są drogie. Najdroższy karnet imienny na górną Trybunę Honorową to koszt 350 złotych, ale pojedynczy bilet na trybunę środkową to koszt zaledwie 5 złotych. Emocje są podobne, a nie trzeba się jakoś specjalnie ubierać, bo w strefie Bi C nie obowiązuje żaden dresscode.
Warto jednak pamiętać, że na Trybunę Honorową nie zostaną wpuszczeni panowie ubrani w spodnie bojówki, sportowe obuwie czy szorty. Skoro wyścigi konne to sport gentlemanów, to i wyglądać trzeba jak gentleman – zalecane są długie spodnie materiałowe, koszula z długim rękawem i marynarka.
Panie też muszą być ubrane elegancko, zalecane są sukienki, długie spodnie materiałowe lub spódnice, do tego bluzki.

Przed gonitwami odbywa się prezentacja koni. Można je podziwiać i oceniać szanse na zwycięstwo. To ważny ceremoniał, konie są do niego specjalnie przygotowywane. Przypomina to trochę aukcję koni, z tą różnicą, że tu nikt ich nie kupuje. Zdarza się, że wbrew rozsądkowi i opinii specjalistów ktoś w ostatniej chwili zmienia swój typ i stawia pieniądze na konia, który jego zdaniem wygląda “najdzielniej”.

Nawet najlepszy koń jednak sam wyścigu nie wygra, ważna jest też osoba, która siedzi na jego grzbiecie. Zwyczajowo utarło się nazywać ją dżokejem, jednak warto wiedzieć, że tytuł ten przysługuje tylko tym, którzy w swojej karierze wygrali przynajmniej 100 wyścigów.

Początkujący jeźdźcy, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki na torach wyścigów konnych, nazywani są uczniami. Co ciekawe, oni nie mają prawa dosiadać konia z batem, ten przywilej przysługuje jedynie bardziej doświadczonym koleżankom i kolegom.
Starszy uczeń to taki jeździec, który wygrał już swoich pierwszych 10 gonitw, ale ogólna liczba zwycięstw nie przekroczyła 25. Kolejnym stopniem w karierze jest praktykant dżokejski, czyli osoba, która wygrała mniej niż 50 razy.

To, jak szybko jeździec pnie się po ścieżkach kariery, zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od szczęścia. Można być świetnym jeźdźcem i dosiadać najlepszego wierzchowca, a wypadek lub zwykły zbieg okoliczności może odebrać szanse na zwycięstwo w praktycznie wygranej gonitwie.
Zanim ktoś wygra 50 razy i zostanie kandydatem dżokejskim, może upłynąć wiele wody w rzece. Hodowcy i trenerzy zwracają też uwagę na to, iż istotne jest, co to za rzeka. W Warszawie, gdzie odbywa się stosunkowo dużo gonitw, łatwiej wygrać 100 wyścigów i zostać dżokejem niż we Wrocławiu czy w Krakowie.

Nie wystarczy umieć jeździć. Zresztą sama technika jazdy różni się od tego, jak się dosiada konia podczas jazdy rekreacyjnej. Dżokej w siodle siedzi praktycznie tylko wówczas, gdy koń idzie stępa ze stajni do bramki startowej i po zakończonym wyścigu.
Całą gonitwę dżokej stoi w strzemionach, często na wyprostowanych nogach, z tułowiem pochylonym do przodu pod niemal prostym kątem, głową w kierunku jazdy. Wszystko to po to, żeby ograniczyć do minimum nacisk na konia, dzięki czemu lżej mu się biegnie. Chodzi też o zmniejszenie oporu powietrza, jaki stawia ciało jeźdźca podczas biegu.

Konieczny jest zatem zmysł równowagi, bowiem jeździec w szalonej gonitwie stoi w strzemionach, a kontakt z koniem ograniczony jest zaledwie do dolnej części łydek i dłoni, które dżokej trzyma na końskim karku podczas głównej części wyścigu. W trakcie finiszu przenosi dłonie na szyję konia i dociska nimi głowę konia w dół podczas biegu. Przypomina to trochę pompowanie, a chodzi o to, żeby koń na ostatniej prostej wydłużył krok, a tym samym przyśpieszył.

Kto nie jeździł konno, ten prawdopodobnie nigdy nie dowie się, jak trudno jest utrzymać w takiej pozycji równowagę na koniu pędzącym z prędkością nierzadko około 50 km na godzinę. Oficjalny rekord Guinessa dla najszybszego konia wynosi 69,9 km na godzinę, ustanowił go ogier Big Racket w 1945 roku podczas wyścigu na ćwierć mili w Meksyku. Jazda z taką prędkością już zrywa czapki z głów, a oczy zaczynają łzawić.
Utarło się, że dżokej nie może być dużym i postawnym mężczyzną. Im mniej koń dźwiga na sobie kilogramów, tym szybciej będzie biegł i tym większa jest szansa, że dobiegnie jak pierwszy. Wzrost nie jest jeszcze tak istotny jak masa. Jeździec ważący w ubraniu, wysokich butach do konnej jazdy z siodłem 60 kg, jest już uważany za ciężkiego.

Praca jest ciężka. Wielu jeźdźców wstaje o 6 rano i zaczyna poranny trening. Całe życie niczym modelki na wybiegach muszą dbać o dietę i sprawność fizyczną. Najlepsi zarabiają jednak niemałe pieniądze. Standardowo dżokej ma płacone za każdy start w gonitwie, a do tego 5 proc. od wygranej w zawodach. Dla przykładu kilka lat temu Aleksander Reznikow wystartował w 124 gonitwach. Wygrał 32 razy, na łączną sumę około 568 tysięcy złotych. W ciągu dwóch miesięcy gonitw Reznikow zarobił ponad 42 tysiące złotych.

Prowadzenie stajni wyścigowej może być dobrym pomysłem na biznes, pod warunkiem, że ma się dobre konie, dobrego trenera, dobrego dżokeja i dużo szczęścia. Hodowcy podkreślają, że bez pasji, zamiłowania do koni, sportowej żyłki i odwagi nie da się wiele w tym świecie wyścigów konnych osiągnąć. Na najlepszych czekają jednak wielkie wygrane. Zwyciężając w Dubai World Cup można zgarnąć nagrodę w wysokości 2,4 mln dolarów.

A ile można wygrać obstawiając gonitwy? Na paryskim hipodromie Vincennes rekordowa wygrana padła w listopadzie 2008 roku. Zwycięzca poszedł do domu bogatszy o 7,5 mln euro. Codziennie na tym hipodromie można wygrać 1 mln euro. Jeśli główna wygrana nie padnie, następuje kumulacja o kolejne 50 tys.
Na Służewcu jednak o takich nagrodach nikt nigdy nie słyszał. Tu wygrane liczy się w setkach, czasem w tysiącach złotych. Rekordzistą jest Jerzy Engel, były trener polskiej reprezentacji w piłce nożnej, który wygrał w zeszłym roku 140 tysięcy złotych.

Paweł Kalisz
Maciej Stanik
