“Pijany brudas, zaniedbujący rodzinę cham, prostak” – takie komentarze na temat kierowców ciężarówek to codzienność. Firma transportowa ADAR jakiś czas temu postanowiła walczyć ze stereotypami,
wypuszczając spoty o pracy kierowców. Pokazano w nim, jak wygląda życie profesjonalnego kierowcy tira. Ale czy tak jest naprawdę? Co ze stereotypami? Sprawdziliśmy to.
Pojechaliśmy tam, gdzie kierowców ciężarówek na pewno znajdziemy, niezależnie od dnia czy godziny. Chodzi o duże parkingi wzdłuż autostrady. Tak trafiliśmy na A2 koło podwarszawskiego Brwinowa. To tam znajduje się najbliższe miejsce obsługi podróżnych (MOP). Tu parkuje i odpoczywa wielu kierowców ciężarówek: mogą zatankować, zjeść lub po prostu odespać.
Wjeżdżając na parking mijamy sznur zaparkowanych tirów. Są tu Litwini, Rosjanie, Niemcy no i oczywiście Polacy. Wysiadamy. W powietrzu unosi się charakterystyczny zapach samochodowej tapicerki pomieszany z wonią benzyny z pobliskiej stacji i frytek z mieszczącego się obok McDonald’sa.
W tle słychać szum przejeżdżających samochodów, które gnają za dźwiękochłonną ścianą. Jest czysto i schludnie. Są łazienki, prysznice oraz miejsce piknikowe. Nie ma śmieci, bo dookoła rozmieszczono kosze. Zadbano nawet o wygląd skąpych skrawków zieleni.
Boję się...
Praktycznie przy samym wjeździe na MOP spotykamy Andrzeja. Na oko pięćdziesięcioparoletniego kierowcę. Kręci się przy swojej maszynie w towarzystwie kobiety. Okazuje się, że to jego szefowa, a Andrzej rusza w trasę z ładunkiem. – Trzeba wszystko sprawdzić przed odjazdem – tłumaczy Agnieszka Namiota, przełożona Andrzeja, która wraz z mężem od 5 lat prowadzi firmę transportową.
Jej mąż też jest kierowcą. Mają łatwiej, bo dzieci już odchowane, więc można jeździć. Ale Agnieszka często boi się o męża. Zwłaszcza jak nasłucha się jego opowieści z trasy.
– A bo to mało razy próbowali go okraść? Popatrzy pan, ile razy była cięta ta plandeka – pokazuje kilkanaście łat wzdłuż naczepy – u niego jest tego więcej. Już nie wiem, ile razy próbowali dostać mu się do środka imigranci. Kiedyś jedenaście osób wlazło mu pod plandekę i chcieli “przemycić” dwunastego, którego schowali w oklejony taśmą karton. Nie dość, że mąż odpowiadałby za przemyt ludzi, to jeszcze nie daj Boże za śmierć człowieka – opowiada przejęta Agnieszka.
– Boję się o niego, dlatego montujemy dodatkowe zabezpieczenia. O resztę kierowców też dbamy. Zawsze mają sprawne pojazdy, nowe opony no i zabezpieczenia kabin. Już pal licho ten towar. Ważne jest życie ludzkie i to im zawsze powtarzamy. Bo nie ma co udawać chojraka. To trudny zawód, bardzo trudny – przyznaje kobieta.
Pytam ją o stereotypy. Mówię o braku higieny, o piciu alkoholu. Kobieta wybucha śmiechem. – Wejdzie pan do kabiny Andrzeja. Tam można jeść z jego dywaników – tak jest czysto. A alkoholu u mnie żaden kierowca nie pije. To bardzo dobre i porządne chłopaki – podkreśla Agnieszka.
Ciężarówki są wysprzątane. Czysto, pachnąco, a kalendarze z gołymi paniami zastąpiły zdjęcia bliskich. W środku jest sporo miejsca, można się położyć wygodnie, włączyć sobie laptopa z filmem. Ciężarówki zmieniane są średnio co trzy lata.
Tam już nie było dla mnie pracy
Po krótkiej rozmowie, obowiązkowym obchodzie i sprawdzeniu pojazdu szefowa odjeżdża. Zostajemy jeszcze chwilę z Andrzejem. On także przyznaje, że już dziewięć razy próbowano go okraść. Kierowcą został po 30 latach pracy jako taksówkarz w Warszawie. Czemu ją porzucił? – Bo tam nie było już kogo wozić. Nie ma tam pracy dla taksówkarza. Czasy się zmieniły i ludzie się zmienili. Teraz jeżdżę sam – odpowiada Andrzej.
Najbardziej nie lubi kursów do Anglii i Szwajcarii, bo za dużo papierologii i czepialstwa. Pracuje cztery dni, potem ma trzy dni przerwy. Odpowiada mu taki tryb. – Dzieci mam odchowane, nie płaczą mi w domu, więc jest spokój – śmieje się kierowca. Po paru minutach on także żegna się z nami i odjeżdża w trasę.
Parę metrów dalej spotykamy kolejnego “TIR-owca” – 25-letniego Patryka Konieczkę ze Świecka. On, w odróżnieniu od Andrzeja, ma krótki staż w małżeństwie i jeszcze krótszy za kółkiem ciężarówki. – Jeżdżę już trzy lata, mam żonę i 3-letniego synka – mówi. Jako dowód pokazuje nam zdjęcia.
– Z tej strony jest mój synek, a po drugiej stronie moja kochana żona. Trudno jest mi tak długo być w trasie. Czasami nie ma mnie aż trzy tygodnie. Przegapiłem pierwsze kroki mojego synka, jak po raz pierwszy podniósł główkę. Tego żadne pieniądze nie wynagrodzą. Ale cóż, pracować trzeba. Pocieszam się tym, że nie ominął mnie jego pierwszy ząbek, chociaż to teściowa go wypatrzyła – śmieje się Patryk.
On także ma czysto w kabinie, ale przyznaje, że nie raz spotkał się ze stereotypami i komentarzami na temat kierowców. Głównie o tych starszych, bo to oni, jego zdaniem robią czarny PR pozostałym.
– Często słyszy się te komentarze: na bazie, w trasie, na postojach. Ale to głównie o starszych kierowcach tak mówią. Jakoś młodych się nie czepiają. Może czasami, że narwani i szybko jeżdżą, ale czasami trzeba, bo to spóźni się ktoś z załadunkiem, a to postój na trasie, bo wypadek. A minuty lecą, tachometr działa.
– Często bywało, że skończył się czas i trzeba było spać gdzieś 50 km od bazy. Tak samo hejtują nas za granicą. Szczególnie w Anglii, jak widzą, że ktoś jest z Polski to, że pewnie jest pijakiem lub złodziejem i od razu robią się mniej wyrozumiali i mili – opowiada kierowca.
Czasami bywa zbereźnie...
Patryk nie miał nigdy dużych problemów na trasie. Przyznaje, że kiedyś zarysował na parkingu auto “jednej Niemce”. Ale najwięcej kłopotów miał z imigrantami na granicy francusko-angielskiej.
– Kiedyś mi takich trzech wlazło na naczepę w Calais. Jadę i czuję, że coś mnie buja. Wyszedłem – nie ma nikogo. Dojechałem do Anglii i kontrola. Znaleźli trzech. Dostałem 1200 funtów mandatu i musiałem 24 godziny stać – za karę. Po tej dobie odjechałem za Manchester i tam znowu kontrola. Okazało się, że nikt nie udokumentował mi tej kary i dostałem kolejne 280 funtów mandatu i miałem do odstania 66 godzin – mówi Patryk.
Nagle w tle zaczyna trzeszczeć CB Radio. Wśród szumów i pisków słychać kultowe “mobilki, jak tam droga...”. Pytamy więc Patryka o słynne radiowe opowieści. Jak to z nimi jest?
– A to różnie. Raz słychać opowieści z trasy, raz zapytania o drogę. Innym razem bluzgi lub opowieści rodzinne. Czasami bywa zbereźnie, czasami zabawnie. Ale to zależy od człowieka – odpowiada. Przed nim jeszcze 2000 km. Jedzie ciężarówką wujka. Zmierza do Danii, tam ma przeładunek i potem dalej w drogę. Danii nie lubi. Kiedyś ukradziono mu na postoju 400 litrów paliwa, dlatego od tamtej pory stara się tam nie nocować. Ale sam się nie boi. Ma zabezpieczenia – pokazuje nam gwint śruby w drzwiach.
– Jak idę spać, to dodatkowo się zamykam, żeby mi nikt tu nie wszedł. Naczepy już nie zabezpieczam, nic nie zamykam na kłódkę, żeby mi plandeki nie cięli. I taki to żywot. Ciągle coś. Na drodze też trzeba uważać i być odpowiedzialnym za wszystkich dookoła. Ale cóż, taki zawód – mówi nam na pożegnanie Patryk.
Tak było w PRL-u
Nasza obecność na parkingu przyciągnęła uwagę Leszka Konopki, kierowcy z 40-letnim stażem. Pochodzi z okolic Giżycka. W swojej karierze zjeździł już całą Europę. Już na samym początku naszej rozmowy przyznaje, że zawód kierowcy może nie jest najtrudniejszy, ale na pewno należy do jednego z najniebezpieczniejszych.
– Popatrzy pan na górników. W telewizji ciągle podają ilu ich ginie. A kierowców ciężarówek? No nie! – bulwersuje się Leszek. Kiedy wspominamy o stereotypach, śmieje się. Uważa, że “pijak”, “brudas” to nie są już przywary kierowców zawodowych.
– Tak było kiedyś, za PRL-u. Tam kierowcą robili cię za karę – stąd tylu imbecyli, pijaków i brudasów za kółkiem. Teraz jest o wiele inaczej, zmieniło się wszystko na lepsze. Kiedyś tylko 10 proc. kierowców było profesjonalnymi szoferami. Obecnie stanowią większość. Owszem, znajdą się też w tej grupie i oszołomy, ale jest ich stosunkowo mało – opowiada mężczyzna.
Leszek zachęcił także do pracy za kółkiem swojego syna, który po studiach nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Ale nie jeździł długo. Na pytanie o kolejny hejt, że “kierowcą tira zostaje się ten, kto do niczego innego się nie nadaje”, odpowiada krótko – “to bzdura” i zwraca uwagę na zmiany w tym zawodzie.
– Teraz młodzież ma przewagę nad nami, starszymi kierowcami. Nas kiedyś nie uczono języków obcych, no może trochę rosyjskiego czy niemieckiego, więc na wschodzie się dogadam. Ale gdzie indziej jest już trudniej. Poza tym ruch jest inny. Jak trzydzieści lat temu jeździłem w okolicach Warszawy, to mijałem ze trzy samochody. A teraz? – pyta retorycznie Leszek.
Musimy przerwać rozmowę, tachometr Leszka pokazuje, że może już wrócić na trasę. Po jego odjeździe poznajemy Łukasza.
Tak, żeby mnie nie zobaczyła...
Łukasz jest młodym kierowcą. Pochodzi z Suwałk. Ma żonę i pięcioletnią córeczkę. Na MOP w Brwinowie przyjechał, żeby posprzątać w swojej kabinie, zanim wyruszy w dalszą drogę. Jego kolejny przystanek – miejscowość pod Łodzią, skąd zabiera ładunek.
– To ciężki zawód, ale da się przyzwyczaić. Owszem, ogromna tęsknota za rodziną zwłaszcza jak wyjeżdża się na dwa czy trzy tygodnie, ale pracować trzeba. Teraz też jak wyjeżdżałem, to wychodziłem tak, żeby mnie moja córka nie zobaczyła. Jak mnie nie ma, to nie ma. Tak jest łatwiej – mówi kierowca.
W walce z rozłąką praca mu nie pomaga, wręcz przeciwnie – przysparza zmartwień. Łukasz, tak samo jak nasi poprzedni rozmówcy, skarży się na imigrantów i trudności w trasie.
– Dzisiaj musiałem wycofać na takiej wąziutkiej uliczce, gdzie niektórzy to nawet osobówką by nie próbowali, a ja musiałem całym zestawem. I dałem radę bez urywania lusterek zaparkowanych wzdłuż drogi aut – śmieje się mężczyzna.
– A jeśli chodzi o imigrantów, to nie miałem aż tak niebezpiecznych sytuacji jak mój kolega. Jego to już trzy razy usypiali gazem, jak nocował na postoju w północnej Francji. Nic mu się na szczęście nie stało. Normalnie się obudził. Mówił tylko, że czuł się trochę tak jak na kacu. Mówię wam, bezpieczniej jest już w Rosji. Ona nie jest taka straszna, jak kiedyś opowiadali – stwierdza Łukasz.
Pytamy go o stereotypowego kierowcę tira. Przyznaje, że słyszał takie komentarze i inne hejty na kierowców. Twierdzi jednak, że dotyczą one głównie starszych szoferów.
– To oni nie sprzątają, bo starzy, to im się już nie chce. Ale to też zależy od człowieka. U mnie czyściutko, wszystkie płyny, ściereczki. A alkohol – owszem, piję, ale nie dużo, jak wielu z nas, ale nigdy za kółkiem, a wtedy gdy nie jeżdżę. Przed jazdą też nie piję. Obowiązkowo 48 godzin, albo przynajmniej te 24 godziny detoksu – wyznaje Łukasz.
Tu się mi wkłuwali
– Brudasy? Bzdura! Przecież myjemy się – śmieje się Sławek, którego spotykamy chwilę po odjeździe Łukasza. On także nie wierzy w prawdziwość komentarzy w internecie na temat przedstawicieli jego zawodu. Przyznaje jednak, że spotkał się już nie raz z takimi opiniami.
– Często na nas narzekają, że wyprzedzamy, a jest zakaz, albo, że zajmujemy pas. Wiadomo, jest duży ruch, każdy się spieszy, więc są też emocje – mówi kierowca. W zawodzie pracuje od 20 lat. Jeździ głównie do krajów Beneluksu. Też ma rodzinę i jest mu ciężko ją zostawiać, pomimo że jak sam mówi, “dzieci nie są już w kołysce”. Narzeka także na samą pracę.
– Jest coraz ciężej. Każą nam coraz więcej robić, a płace stoją w miejscu. Wszystkim dookoła wypłaty wzrastają co jakiś czas, a u nas jest słabo pod tym względem. Kiedyś zarabiało się dwa, trzy razy tyle. W tej chwili można tylko pomarzyć o takich pieniądzach – przyznaje Sławek.
On też stwierdza, że w trasie jest niebezpiecznie, zwłaszcza na postojach we Francji. – Miałem obciętą linkę, pociętą naczepę, dwa zamki wyłamane, tutaj wkłuwali się igłą z gazem – pokazuje nam podziurawioną uszczelkę w drzwiach kierowcy – dlatego założyłem dodatkowe zabezpieczenia, takie bolce, żeby zamykać się dodatkowo od środka. Trzeba się zabezpieczać. Takie sytuacje są bardziej niebezpieczne i uprzykrzające życie, niż te całe hejty...