Na Stadionie Miejskim Legii Warszawa im. Marszałka Jerzego Piłsudskiego pojawiam się na cztery godziny przed meczem, ale czuję się jak gość mocno spóźniony na imprezę. Tym bardziej, że jest już na niej 1000 osób. Osób, które zadbają, żeby dzisiejszy mecz był dla ponad 20 tysięcy kibiców najlepszym wspomnieniem weekendu.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Po drodze na stadion mijam już pełen kibiców oficjalny sklep klubu. Kupić tu można wszystko, od śpiochów dla dzieci po warte grubo powyżej tysiąca złotych zegarki ze słynną “eLką” w logo. To będzie najdłużej otwarty sklep z ubraniami w stolicy. Ostatni klient wyjdzie stąd po 23.00.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Nie mamy jednak czasu na zakupy. Mamy dziś tylko sześć godzin. Tylko, bo to bardzo mało, żeby zobaczyć to, co mamy tego wieczora w planach.
Choć żaden kibic nie zajął jeszcze miejsca na trybunach, na stadionie jest już mała armia - od ludzi od cateringu przez serwis sprzątający po strażaków, którzy będą dziś robić wiele rzeczy, ale oglądanie meczu nie będzie jedną z nich. Pierwszych widzimy w grupie otaczającej koordynatora stewardów, od którego właśnie dowiadują się o swoich zadaniach na dzisiejsze spotkanie.
To nie ochroniarze. Do ich obowiązków będzie dziś pomaganie kibicom: odczytywanie miejsc z biletów, udzielanie informacji czy przypomnienie dziennikarzom na materiale, żeby nie wychodzili ze szklanką coli na trybuny.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Swoją odprawę mają w najbardziej ruchliwej i niedostępnej dla widzów strefie stadionu. To wielka przechodząca w tunel przestrzeń w północno-zachodnim rogu obiektu, która w dniu meczu wygląda jak pole bitwy, gdzie każdy wie, co ma robić. To tu stoją wozy transmisyjne Ekstraklasy. Tu swoją bazę mają chłopcy do podawania piłek, tu składowane są gigantyczne płachty z logo Ekstraklasy, które przed meczem trafią na boisko, tędy wbiegnie dziś kilkaset dzieci ze szkółek Legii, żeby w przerwie dać pokaz swoich umiejętności, stąd też wreszcie - oby tylko - obejrzą mecz ratownicy medyczni zabezpieczający mecz.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Na stadionie są już ludzie z biura prasowego. Oni zostaną dziś na stadionie prawdopodobnie najdłużej. Przed wyjściem o północy do domu załatwią tysiąc spraw: od wydrukowania składów drużyn dla dziennikarzy, przez wydanie fotoreporterom kamizelek foto, tłumaczenie zagranicznych trenerów pomeczowej konferencji prasowej po dopilnowanie, żeby konkretni piłkarze pojawili się na wywiadach czy pokoju, w którym zostanie stworzony ich hologram widoczny potem w studiu Canal Plus.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Kiedy w piątej godzinie obchodu po stadionie apka w telefonie mówi mi, że pobiłem swój rekord 11 tysięcy kroków w tym miesiącu, pytam Magdę Żarską z biura prasowego o jej stadionowy rekord.
– 18 tysięcy kroków w dniu meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów UEFA z Borussią Dortmund. To jakieś 14 kilometrów - odpowiada, ale widząc mój opad szczęki dodaje, że tego samego dnia pracowała także przy meczu drużyny juniorów (UEFA Youth League) i musiała wtedy też trochę tych kilometrów zrobić. Na razie jednak jesteśmy na początku dzisiejszej podróży.
Tak jak Kuba Jeleński, który ma najlepszą miejscówkę na całym stadionie. Choć do pierwszego gwizdka pozostały jeszcze trzy godziny, Jakub jest już w eLkabinie, stanowisku komentatorów klubu, którzy przeprowadzą relację na żywo z meczu. Pokazuje mi kilkunastostronicową rozpiskę, którą sobie przygotował, łącznie z wynikami pięćdziesięciu meczów Legii z przyjeżdżającym dziś do Warszawy Śląskiem.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Ale ja wtedy rozglądam się jak dziecko zabrane po raz pierwszy do sklepu z zabawkami. Z jednej strony mam imponujący widok na boisko - oświetlona reflektorami zieleń trawy to chyba najweselszy kolor świata - z drugiej mam przed oczami największe stężenie miłości do klubu na metr kwadratowy.
Cała dosłownie kabina wyklejona jest zdjęciami dokumentującymi kamienie milowe w historii klubu. Jest pierwszy gol ikony klubu Pana - nikt na Legii nie ośmieli się użyć tylko imienia i nazwiska - Lucjana Brychczego, są zdjęcia celebrujących kolejne mistrzostwa Jerzego Podbrożnego, Kazimierza Deyny czy Mirosława Radovica.

Fot. Rafał Madajczak/naTemat.pl
- Zwykle jestem jakieś 6 godzin przed meczem - mówi Jeleński, rocznik 1996 - Lubię się przygotować na spokojnie, wypić spokojnie kawy.
Rytuałem meczowym jest też redakcyjny mecz w Fifę. - Gracie drużynami, które grają tego dnia z Legią? - pytam. - Nie, nie, uważam, że to przynosi pecha. W żadnej grze nie gram z tego powodu Legią - tłumaczy i zdradza jeszcze jedną konsolową wróżbę. - Jak idzie mi za dobrze, to Legii idzie gorzej - śmieje się. - Dzisiaj jeden mecz ledwo wygrałem, dwa przegrałem, więc na boisku będzie dobrze.
I ma rację: zanim skończy transmisję z komentarzem - rekord wyświetleń to 100 tys. osób - Legia strzeli dwie bramki nie tracąc ani jednej.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Kilka pięter niżej w sali przypominającej skrzyżowanie świetlicy z szatnią piłkarzy kilkadziesiąt osób zakłada zielone kurtki z napisem Legia Warszawa na plecach. To wolontariusze, którzy od czterech lat działają przy klubie, a w dniu meczu są bezcenni. To odpowiednio dobrani, nie zawsze młodzi ludzie, których miłość do klubu pcha do pracy na stadionie nieważne, czy jest święto, czy środek tygodnia, a temperatura odczuwalna nie zachęca do wychodzenia na miasto.

Fot. Rafał Madajczak/naTemat.pl
- Na stadionie jestem 5 godzin przed meczem - opowiada Marta Matczak koordynatorka wolontariuszy, w klubie od 8 lat, która dziś skończy dzień pracy około północy.
W tym czasie ogarnie zadania grupki 45 wolontariuszy, którzy dla wielu osób na stadionie będą pierwszym kontaktem. To oni pomogą znaleźć miejsce czy pokierują ruchem w przerwie. W czasie meczu będzie na stadionie razem ze swoimi ludźmi. Najważniejsze zostawi jednak na koniec.
- Podziękuję im, za to że przyszli, że widać, jak kochają klub, skoro tu dziś byli.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Wolontariusze to też kuźnia kadr dla klubowego personelu. Taką drogę przeszedł Adam Pawlak, dziś koordynator i przewodnik wycieczek, które przychodzą stadionem w dniu meczu z popisowym numerem w postaci sprowadzenia grupy na poziom murawy i posadzenie ich na ławce rezerwowych, co zawsze gwarantuje opad szczęki. Gdy rozmawiamy, w pomieszczeniu dla mediów, obok trwa mecz, stadion huczy, ale mój rozmówca mimo skończonej pracy, jeszcze nie opuszcza stadionu.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
- Dlaczego Legia? Tu trzeba się cofnąć do 1985 roku, kiedy pierwszy raz przyszedłem na stadion. “Elka” jest w moim sercu i to się nigdy nie zmieni - odpowiada w podobnym tonie, jak kilka jeszcze spotkanych dziś osób. Jest w nim i miłość do klubu i realizowanie marzenia o pracy dla Legii. Ale też i coś więcej.
- Jestem człowiekiem ciekawym świata - uśmiecha się. - Do Gdyni pojechałem nie tylko na mecz i wspierać drużynę, ale też obejrzeć stadion. Zobaczyć różnice w budowie, pojemności, infrastrukturze. Nie nazwałbym tego turystyką stadionową, ale jest blisko.
Adam, jak rasowy przewodnik, w skondensowanej formie przedstawia wszystko, co się dzieje wokół turystyki na Legii: wycieczki historyczno-stadionowe, zwiedzanie Legii z piłkarzem pierwszego zespołu lub legendami klubu, jak Marek Saganowski, mówi mi też o wycieczce śladami Kazimierza Deyny na stadionie Legii. - Chcemy budować więź między kibicami, a naszym klubem, nie tylko na płaszczyźnie sportowej, ale także mentalnej.

Fot. Maciej Stanik/naTemat.pl
Kilka piętek wyżej na trybunie mecz ogląda też Krzysztof Szumowski, venue manager stadionu. To jedna z najważniejszych dla organizacji meczu osób, która dziś... nie ma za wiele do roboty. Szumowski jest jak generał na wojnie: opracowuje tak zwany Zegar Meczowy, czyli dokładny minutowy rozkład jazdy w dniu meczu. Obejmująca kilkadziesiąt pozycji lista drobiazgowo określa, co i kiedy ma się wydarzyć.
W rozmowie równie zajmująco opowiada o organizacji stadionu, inspiracjach z roboczej wycieczki do Juventusu Turyn, jak i o planach stworzenia nowatorskiej w Polsce apki, która sprawi, że manager taki jak on będzie miał wgląd na bieżąco w to, co się za kulisami stadionu dzieje.
W sieci istnieją dziesiątki aplikacji do śledzenia wyników, Szumowski potrzebuje jednej, która pokaże mu cały pozaboiskowy świat stadionu.
Świat, na który patrzę teraz z bliska, choć o jego istnieniu przez 30 lat bycia kibicem nic nie wiedziałem. Właśnie sędzia zagwizdał na przerwę. Dla piłkarzy oznacza to zejście do szatni, dla reszty legijnej ekipy to sygnał do wyjścia na boisko.
Wyrwane korkami fragmenty murawy same nie wrócą na miejsce.
Rafał Madajczak
Maciej Stanik, Rafał Madajczak
