"Kostnica, a nie Gozdnica". 15 lat temu wszyscy byli tu za Unią

– Był kiedyś taki powojenny wierszyk “Kto ty jesteś? Polak mały!”. Pewnie pani zna. A ja swoją wersję dałem. Powiedzieć? – pyta staruszek pomarszczony jak cytryna.
Życie dało mu w kość. 50 lat przepracował w zakładach ceramicznych. Na tę obcą poniemiecką ziemię rzucili go z Podkarpacia. Ale tak naprawdę nigdy się do niej nie przekonał. Na stare lata jeszcze gorzej mu się tu żyje. Obok jego domu niszczeje zakład, w którym tyle robił. Obraz nędzy i rozpaczy. Jak cała Gozdnica, miasto euroentuzjastów, którzy aż rwali się do Unii Europejskiej. W referendum akcesyjnym w 2003 roku 92 proc. mieszkańców tego przygranicznego miasteczka powiedziało Unii “tak”. To najwięcej w Polsce. Jakie były nadzieje, jakie plany. Świetlana przyszłość rysowała się przed nimi.

TU ZOBACZYSZ NASZ WIDEOREPORTAŻ:

Zakłady ceramiczne w Gozdnicy. Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Po 15 latach ten euroentuzjazm wyparował. Dziś wielu mieszkańców Gozdnicy na Unii wiesza psy i powtarza, że w mieście zadomowiło się europejskie licho. Pokazało rogi, wyszczerzyło zęby i wypędziło młodych, obrotnych. Pozwoliło zostać starym, którzy tu wegetują.
Włodek, który na oko dobija do osiemdziesiątki, nabiera powietrza, przez dłuższą chwilę milczy, by jednym tchem, ze łzami w oczach, wyrzucić z siebie wierszyk, który sam ułożył:
“Kto ty jesteś? Europejczyk mały, Jaki znak twój? A lesbije i pedały, A gdzie ty mieszkasz? Między obcymi, A w jakim kraju? Na niemieckiej ziemi, Przecież ta ziemia jest twoją ojczyzną. Nieprawda. Sowiet ją zabrał niemieckim faszystom, A czy ją kochasz? To przyznam szczerze, ja ją nie kocham, i czy ją ktoś kocha, też w to nie uwierzę, Znalazł się Putin, potomek Stalina. On cały świat w swych rękach trzyma. On posiada atom i uśmiech Judasza, Nikt nie wie, jaka będzie przyszłość nasza”.
Mężczyzna w moro, który szykuje się na ryby, już wie: – Ta Unia nas na dziady zaprowadzi. Już dziadami jesteśmy. Jeszcze trochę i nic nie będzie. A czego Wielka Brytania chce wystąpić z Unii? Przecież to tak jest: rolnik za dużo mleka wyprodukował i musi wylać, bo go ukarzą.
Przygarbiona staruszka z rezygnacją dopowiada: – Komu Unia pomogła? Sobie pomagają, nabijają kasę, aby tylko więcej pieniędzy mieć, nam nic nie dają.

Kostnica, nie Gozdnica

W pobliskiej wsi – Borowym na murze ktoś napisał: “koniec świata” i strzałką wskazał na Gozdnicę.
Nie pomylił się za bardzo: – Możemy się tak czuć. Mam wrażenie, że jesteśmy zapomniani i przez Boga, i przez ludzi – jedna z mieszkanek nie umie ukryć goryczy.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Inna ciężko wzdycha: – Tu się nic nie dzieje. Nawet do Biedronki musimy jeździć do innej miejscowości.
– Syf, kiła i mogiła. Aż serce się kraje – denerwuje się emerytowana nauczycielka. – Dlaczego tak? – dopytuję.
– Nie ma gospodarza, to i nie ma porządku – rozkłada ręce. I każe wypuścić się z aparatem w boczne uliczki. Wtedy na własne oczy przekonamy się, że słynne kiedyś miasto ceramików zasypia w marazmie i popada w ruinę.

Mural przedstawiający historię garncarstwa. Fot. Stefan Ronisz

Tylko wyrastające z ziemi kominy i wyblakły mural, na którym ktoś uchwycił historię garncarstwa, przypominają o czasach świetności tego miejsca. Ale farba odłazi, a dawne zakłady się sypią, niczego już nie produkują. Krajobraz jak po bitwie.
– Jakby nasi rodzice wstali z grobów… Gdyby to wszystko zobaczyli, to byliby zszokowani – rozpacza szczupła kobieta w średnim wieku. Wymownie kręci głową patrząc na rozlatujący się zakład.
Niektórzy do Gozdnicy rymują kostnica. – Gozdnica-kostnica, bo to wymierające miasteczko, wszyscy stąd uciekają, bo nie ma pracy i przyszłości – próbuje tłumaczyć sklepowa.

W Gozdnicy niszczeje wiele poniemieckich kamieniczek. Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Faktycznie: szarość i pustka aż biją po oczach. Nierówne chodniki, poniemieckie domy z dziurawymi dachami i powybijanymi szybami. Tynk odpada i odsłania wyszczerbione cegły. W środku najczęściej pusto. Prawie wszyscy wyjechali za chlebem na Zachód. Stąd do Niemiec można nawet rowerem, bo to tylko 15 kilometrów.
Po tych, co uciekli, zostały puste mieszkania, a w witrynach sklepów zawisły tabliczki z hasłami “wynajmę”, “sprzedam”. Ale kto chciałby to kupić. Burmistrz Gozdnicy Krzysztof Jarosz szacuje, że 1/3 mieszkańców wybyła.
Mamy zameldowanych 3 050 osób, natomiast według tzw. śmieciowych deklaracji mamy około 2 100 mieszkańców, czyli tysiąc osób gdzieś nam ucieka.
Krzysztof Jarosz, burmistrz Gozdnicy
Ale niektórzy śmieją się z tych statystyk i powtarzają, że bez przerwy w Gozdnicy to mieszkają sami emeryci i renciści. – Może z 500 osób będzie – słyszę.

Za komuny raj na ziemi

– Żeby zrozumieć, dlaczego w Gozdnicy tak chcieliśmy do Unii, to trzeba cofnąć się do czasów, kiedy mieliliśmy tu raj na ziemi. I jak on upadł, to tęskniliśmy – tłumaczy jeden z mieszkańców.
Kiedyś Gozdnica była tętniącym życiem miasteczkiem. Nikt stąd nie wyjeżdżał. Ludzie zjeżdżali tu z całej Polski, bo była praca i na mieszkanie nie trzeba było długo czekać.
– Jezu, jak lata temu przyjeżdżałam do Gozdnicy załatwiać sobie pracę, to pomyślałam: “Matko Boska, co ja do Łodzi wjeżdżam?”. Kominów od cholery – wspomina z rozrzewnieniem emerytowana nauczycielka.
Stało ich sporo. Dymiły, ale pracę w zakładach ceramicznych znalazło ponad tysiąc osób. Budowano bloki dla pracowników, powstał i basen, i stadion. – Pamiętam, jak kiedyś policja przyprowadzała dwóch takich, co im się nie chciało robić. Każdy miał wtedy pracę – mówi staruszek i aż błyszczą mu się oczy.
Cegła produkowana w “Mieście Ceramików” trafiła nawet na dachówki kościoła na Górze Oliwnej w Jerozolimie, zbudowano z niej też Bazylikę w Licheniu. Do Gozdnicy zjeżdżali ceramicy z całej Polski.
Nina przyjechała z Bydgoszczy, na letnie praktyki. To były jeszcze lata 70. Poznała męża. Zrobiła dyplom i pobrali się. Szybko na świecie pojawiła się trójka ich dzieci. Ona załapała się jako laborantka badań środowiska pracy. Jeździła po zakładach ceramicznych i robiła badania hałasu, zapylenia. – Wtedy to tu było, gdzie wypić kawę, dansingi były organizowane. Rozrywki było. Kiedy zaczęła się wyprzedaż… To było jakieś 17-18 lat temu. To z roku na rok coraz gorzej się dzieje. W tej chwili nie ma tu nic – wzdycha.
W latach 90. zakłady ceramiczne zaczęły padać jak muchy. Jeden się utrzymał, ale zatrudnia niewiele ponad 60 osób, inwestor z Łotwy przyjechał. To właściwie teraz jeden z większych pracodawców w mieście.
– W okresie od 1997, czyli od czasu likwidacji Gozdnickich Zakładów Ceramiki Budowlanej do 2003, czyli do referendum akcesyjnego, pracę straciło ponad 500 gozdniczan, a bezrobocie sięgało aż 31 procent. Stąd wynikała nadzieja tych ludzi na lepsze jutro w ramach UE – mówi Mirosław Marciniak, regionalista.

Fot. Stefan Ronisz

Zresztą do dziś w Gozdnicy z tęsknotą wspominają komunę. Znaleźli się i tacy, co nie chcieli dekomunizacji ulicy Armii Czerwonej. Emerytowana nauczycielka: – Gozdnica za komuny kwitła, komuna padła i Gozdnica pierdykła. Koniec.
Dla Niny też życie w Gozdnicy skończyło się wraz z przeszłością: mąż umarł, dzieci wyjechały. – A ja tu tkwię sama i jest mi przykro. Dzieci nawet nie chcą tu przyjeżdżać. One się upierają, że trzeba stąd wyjechać – mówi.
Sęk w tym, że Nina zapuściła tu korzenie. – Przecież mówią, że starych drzew się nie przesadza, bo gdzie się przyjmą? – pyta.
Ale i nie widzi tu dla siebie przyszłości. Nie ma nawet, jak dorobić do marnej emerytury. Po 44 latach pracy ma tylko 1200 złotych. Przerywa i pyta, czy słyszę śpiew ptaków.
– Słyszę, przepiękny – odpowiadam.– Może to mnie tu trzyma? Moja działeczka, natura i wspomnienia z młodości? – zastanawia się. Tylko, że teraz Gozdnica jest już zupełnie innym miejscem niż to, które Nina zapisała we wspomnieniach.
Jej koleżanka, z którą idzie na cmentarz, obraca się na pięcie i wskazuje palcem: – Tutaj na klombie róże rosły, pięknie było, tam była restauracja, kawiarnia. Przyjechałam tu za mężem ze Szczecina. Spodobało mi się, że spokój i cisza, i na mieszkanie nie trzeba było czekać. A teraz co? Na tych placach tylko pijaństwo.

Ktoś nas uratuje

Życie w Gozdnicy po upadku zakładów ceramicznych było zwyczajną wegetacją: ani pracy, ani rozrywki. – Był marazm i ludzie oczekiwali, że coś się ruszy po wstąpieniu do Unii, że będzie rozwój – mówi Urszula Śmigiera, radna gminy Gozdnica.
I Henryk Laskowski, emerytowany nauczyciel, który lata temu przekonywał do UE, dziś wspomina, że mieszkańcy miasta wiele sobie obiecywali po wstąpieniu do Unii.
– Liczyli na to, że od razu zostaną otwarte granice, a oni staną się Europejczykami w pełnym tego słowa znaczeniu – powtarza.
Myśleli, że pojawi się “jakiś inwestor i ich uratuje”. Ale i wędrowali w swoich wyobrażeniach o wspólnocie jeszcze dalej.
– Niektórym wydawało się, że jak będzie Unia, to nie trzeba będzie pracować – mówi starszy mężczyzna w znoszonej kurtce. Bezrobocie faktycznie spadło. Kiedy w Gozdnicy głosowali w referendum, to prawie 40 proc. mieszkańców nie miało pracy. – W tej chwili w zasadzie nie ma bezrobocia. Bez pracy pozostaje 80 osób – mówi burmistrz Krzysztof Jarosz. Ale tylko dlatego, że wszyscy ruszyli do Niemiec.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

– Myślałam, że to miasto znów będzie tętniło życiem – mówi staruszka, ale po jej minie widzę, że Gozdnica i po wejściu do UE w jej oczach pozostała martwa.A miało ożywić się, wypięknieć:– Myśleliśmy, że jeśli cała Unia jest tak elegancka, to dlaczego czegoś takiego u nas miałoby nie być? Wydawało nam się, że w Gozdnicy i w Polsce będzie tak jak w Europie. Nam się ta Unia należała, jak Puni miska – żartuje mężczyzna z czapką naciągniętą na głowę, obok jego nogi niecierpliwi się niewielki pekińczyki. Reaguje, kiedy słyszy swoje imię.
Młody chłopak miarowym ruchem odpycha od siebie dziecięcy wózek: – Wszyscy głosowali za. Bo wszyscy mieli nadzieję.– Nadzieję na co? – dopytuję.– Na lepsze. Wszyscy mieli nadzieję, że będzie praca, że wszyscy będą tu mieszkali, mieli rodziny.– Nie udało się?– Nie – ucina Krzysiek. Obok nas biegają wesołe dzieci. Razem z żoną założyli rodzinny dom dziecka. Ale ciągle są w rozłące. Bo on wyjeżdża zarobić na rodzinę na Zachód. Od 1997 tak krąży.
Zanim wyjechał, to próbował szczęścia w Gozdnicy – miał tu swoją firmę. Budował domy, a i jednego Lidla postawił.
– Później chcieli ode mnie łapówek. Jeden dyrektor pewnego przedsiębiorstwa mówi do mnie: to musi pan jechać na zachód. A ja się zachodu nie bałem, bo już pracowałem – opowiada.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Może i praca w Polsce by się znalazła, ale dalej w Niemczech zarobi pięć razy więcej: 20 tys. zł, a nie 4 tys. zł.  Trudno byłoby za tę sumę utrzymać siedmioosobową rodzinę.
– Jeśli ktoś chce poświęcić trochę czasu rodzinie, to musi mieć też pieniądze. W Polsce nie miałbym ani czasu, ani pieniędzy – mówi ze smutkiem w oczach. Ale starsze osoby dalej nie przerobiły przeszłości i boli je, że z Gozdnicy ruszają do pracy do Niemiec. Mężczyzna ciężko wzdycha: – Niemcy tu wypowiedzieli Polakom wojnę, wpadli, mordowali w obozach, a teraz nawet kuzynka po szkole, po maturze jedzie do Niemiec i im tyłki myje. Bo płacą dobrze.

Unia niewiele dała

Mieszkańcy Gozdnicy z zazdrością spoglądają się na pobliskie miasteczka. – Pani zobaczy Iłowę, tam jest pięknie. A to kiedyś oni nam zazdrościli. Teraz my im – słyszę. Wielu w głowie się nie mieści, że eurosceptycy zyskali więcej niż najwięksi euroentuzjaści. Gdzie tu sprawiedliwość?
– Ja bym powiedział, że Unia to nam nic nie dała. Jedynie tę kanalizę, co teraz robią, gaz założyli – mówi staruszek. Ktoś inny dorzuca jeszcze: plac zabaw, orlik, chodniki.
Ale ciągle w Gozdnicy nie widać tych inwestycji. – Wcześniej była robiona kanalizacja, oczyszczalnia ścieków – to inwestycje, które idą w ziemię i mniej je widać – tłumaczy burmistrz Krzysztof Jarosz.
I dodaje, że bez stacji uzdatniania wody czy drugiego etapu kanalizacji, nie dałoby się zrealizować żadnej strategii rozwoju. – To są podstawy, które może późno, bo 15 lat od wstąpienia do UE, ale w tej chwili kończymy. I one będą ważyć na jakości środowiska i życia mieszkańców – mówi Jarosz.

Henryk Laskowski dziwi się, że w innych miastach już dawno zrobili kanalizację i zdążyli o tym zapomnieć: – A tutaj niestety na ostatnią chwilę i to z jakimiś problemami. Jeszcze w tej chwili musimy płacić kary za zanieczyszczanie środowiska. 700 tys. zł nam naliczył wydział ochrony środowiska Urzędu Wojewódzkiego za zanieczyszczanie powietrza. Jest zbudowana oczyszczalnia, ale niewłaściwie. Nie jest czynna – narzeka Laskowski.
– Dla nas dużo zostało zrobione – słyszę od radnej Urszuli Śmigierskiej. Na co odzywa się jej koleżanka: – Bubli, Ula, bubli.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

– Mamy wyasfaltowane drogi, ale pod nimi rury nie są wymienione. Ludzi odcięto od możliwości doprowadzenia światłowodów – wylicza kobieta.
– Brak nam tutaj gospodarnej ręki – tak bym to ujęła – podsumowuje Urszula Śmigiera.
– A wcześniejszy burmistrz miał lepszą rękę? – dopytuję.– A daj pani spokój. Nie mamy szczęścia do gospodarzy – wyrywa się jej koleżanka.
– Poprzedni burmistrz wybudował oczyszczalnie, która już się wali. Cztery lata stała nieużyteczna. Maszyny stały i się psuły – słyszę.

Nie umieli z Unii wziąć

W Gozdnicy zgodnie jak jeden mąż mówią, że nie mieli szczęścia do gospodarza, który wycisnąłby z Unii tyle, ile się dało. Przez wszystkie przypadki odmieniają słowo “zaniedbania” i ze złością wspominają byłego burmistrza.
Henryk Laskowski bez ogródek mówi: – To nie Unia zawiniła, ale ludzie, którzy odpowiadali i odpowiadają za stan i rozwój tego miasteczka. To jest przyczyna. Unia mogła nam pomóc, ale za nas spraw nie załatwi.
– Dofinansowania z Unii idą dopiero teraz. Coś się ruszyło. Wcześniej wszystkie projekty, które były pisane, były odrzucane. Nie umieli się za nic zabrać – mówi emerytowana nauczycielka. I wspomina, że okres rządów Zdzisława Płaziaka nazywają w Gozdnicy “tańcowaniem z Niemcami”.
Były włodarz pozostawił po sobie tylko oczyszczalnie ścieków, a dofinansowania unijne wykorzystywał na pielęgnowanie współpracy partnerskiej z niemieckim Hahnichen.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

W folderze, który stworzono w gminie, czytamy, że inicjatorem tego partnerstwa był sam Płaziak. “W ramach współpracy przeprowadzono wiele atrakcyjnych imprez z udziałem mieszkańców obu gmin” – obwieszczono w broszurce. Niemcy do Gozdnicy zjeżdżali m.in. na: jubileusz pożycia małżeńskiego czy Dzień Strażaka.
– Pieniądze wydawał nie tylko na wielką współpracę z Niemcam, ale i Czechami. Po nich trzeba było wyjechać, odwieźć, zapewnić wszystko. To na to się mówiło “tańcowanie z Niemcami”. A jak do nich jechaliśmy, to wszystko sami musieliśmy sobie załatwiać. I pieniądze szły – odpowiada emerytowana nauczycielka.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Ale nikt nie starał się o pieniądze z Unii Europejskiej. – W niewielkim stopniu skorzystaliśmy z kasy, która z Unii się dla nas otworzyła. 14,5 mln złotych przypadło nam, że tak powiem “urzędowo”. Włodarze nie zabiegali o to, żeby te środki wpłynęły – zauważa Henryk Laskowski.W mieście powtarzają, że poprzedni burmistrz “nie miał ręki do ludzi”. – Zatrudnił kobietę, która przez cztery godziny paliła tylko papierosy przed urzędem, a nie pisała wniosków – mówi jedna z mieszkanek.
Wtóruje jej Laskowski: – Błąd byłego burmistrza polegał na doborze ludzi do określonych zadań. Bo nie dobiera się tylko ludzi na zasadzie znajomości. Nie brano pod uwagę oceny fachowości, możliwości.
To zresztą wytknięto także w raporcie Najwyższej Izby Kontroli, która w 2007 roku skrytykowała sposób pozyskiwania środków unijnych przez gminę.
W dokumencie czytamy, że osoba zatrudniona do pozyskiwania środków unijnych “nie miała odpowiedniej wiedzy i doświadczenia”. NIK wytknął także “brak aktywności gminy w zakresie pozyskiwania środków z Unii Europejskiej”. Urzędnicy nie sporządzali wniosków albo pisali je za późno, wysyłali niekompletne.
Mieszkańcy Gozdnicy mają trochę kaca moralnego, że na kolejne kadencje wybierali burmistrza, który nie umiał dopilnować ich interesów i odpowiednio spożytkować ich euroentuzjazmu. Nie próbował zatrzymać w gminie młodych.
– Na trzecią kadencję woził starsze babcie do kościoła, żeby na niego głosowały – słyszę.

Fot. Stefan Ronisz / naTemat

Henryk Laskowski: – Wie pani, jak to w wyborach jest, popleczników i zwolenników ma się różnych. Ale jak ma się poparcie takiej a nie innej instytucji, to wtedy jest duża szansa na wygraną i reelekcję.
Ludziom w Gozdnicy żal straconych lat i pieniędzy, o które nikt się nie starał. – My jako społeczność nie potrafimy rozliczyć naszych włodarzy. “A bo to jest Gozdnica, to pójdzie w świat”. Ale w końcu niech ktoś zacznie. Niech się w końcu coś zmieni – energicznie rzuca kobieta, która podpiera się o ramę roweru.
– A teraz zagłosowałaby pani za Unią Europejską? – dopytuję.– Tak, tak. Tylko inne władze lokalne bym wybrała – mówi ze złością.
I na koniec rzuca wierszyk: – “Pośród drzew i dzików – teraz wilków – leży miasto smutnych ceramików”. Smutne to bardzo. Teraz śmiać się tylko z samych siebie powinniśmy, że takich czasów i takiej władzy doczekaliśmy.
         Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

Daria Różańska
Stefan Ronisz





Autorzy artykułu:

Daria Różańska-Danisz

wicenaczelna

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku