Ofiary księdza-pedofila z Tylawy, Mszany, Zyndranowej i Barwinka na “przepraszam” musiały czekać kilkanaście albo kilkadziesiąt lat. Wreszcie księża biją się w pierś – z ciężkim sercem przyznają, że jako pasterze nie uczynili wszystkiego, żeby zapobiec krzywdom.
W liście do wiernych nie piszą wprost o krzywdzie tylawskich, mszańskich, zyndranowskich i barwińskich dziewczynek. Nie piszą też o księdzu Michale M., który wkładał im ręce pod bluzki i namiętnie całował. Nie piszą, jak wespół z prokuraturą go chronili, a tych, co źle o księdzu mówili, nazywali “dziećmi szatana”.
Może ofiary proboszcza czekały na ten moment całe życie. Może poczuły ulgę, może jeszcze większą złość. Może te słowa na nowo zbudziły koszmary. Może zobaczyły wannę, w której ksiądz obmywał je z brudu i na całe życie odzierał z godności, ładując swoje paluchy w ich miejsca intymne. Może miały nadzieję, że w końcu ktoś im uwierzy.
W kościele cisza jak makiem zasiał. – Każdy przeżywał to wewnętrznie, na swój sposób. O wiele lat za późno odczytano ten list – mówi przejęty sołtys Tylawy, Grzegorz Jadach.
Starsza parafianka zapamiętała: – Nic ludzie nie gadali. Wyszli z kościoła, rozeszli się każdy w swoją stronę. Na drodze stanęli im tylko dziennikarze. Nikt tu nie zna ani dnia, ani godziny, kiedy znowu wrócą. Kamer nikt tu nie lubi. Nikt tu nie chce patrzeć w ich złowieszcze oko i wracać do przeszłości.Ale może to właśnie te kamery sprawiły, że ksiądz w Tylawie odczytał list biskupów. Może dzięki nim tylawskie dziewczyny usłyszały, że Kościołowi jest wstyd za to, że nie uchronił ich przed księdzem M. Mszańskich ofiar nikt nie przeprosił.
– Tutaj było najwięcej ofiar i były one najbardziej szykanowane. Tu mówiono o nich najgorsze rzeczy, tu im nie wierzono. Chodzi o to, żeby osoby, które nie uznają winy księdza, w końcu to zrobiły – emocjonuje się Beata Maziejuk, obrończyni ofiar, mieszkanka Mszany. Za tydzień sama wydrukuje list Episkopatu i zaniesie księdzu, żeby w kościele na głos go odczytał. Ale duchowny nie znajdzie czasu.
Obecny proboszcz Jan Zagóra nie chce wracać do historii z przeszłości. Szybko wymawia się, że od niedawna jest w Tylawie. A wszystko, co wie na ten temat molestowania, objęte jest tajemnicą spowiedzi. “Szczęść Boże” – żegna się i znika w drzwiach plebanii.
Ksiądz przed Bogiem
Nazajutrz już wiadomo: słowa biskupów nie trafiły do ludzi. Jednym uchem wleciały, drugim wyleciały. I nie zmusiły do refleksji. – To czarne Podkarpacie. Jak proboszcz przemawia, to Chrystus musi się zamknąć. Żeby ci ludzie uwierzyli w winę księdza M., to słońce musiałoby wstać na zachodzie i zajść na wschodzie – wypala mieszkaniec pobliskiej Dukli, gdzie też sięgały macki księdza M.
Tylawa. Bezzębna staruszka grozi palcem i powtarza, że Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. I ręka sprawiedliwości dosięgnie tych, co to dalej knują przeciwko księdzu.– Te kobiety, co tak na księdza nadawały, już dostały za swoje – mówi, stojąc okrakiem. Pieli przed domem grządki.
Przystaje, poprawia czapkę i rozemocjonowana prawie krzyczy: – Jednej syn-narkoman już zginął. Druga tak samo ma jakieś powikłania. Nie ma co igrać z Bogiem! On tam nic złego nie robił. A że przytulał te dzieci? To każdy jeden przytula. I co, od razu mówią, że molestuje? To są nieprawdziwe oskarżenia i Bóg go osądzi.
We wsi dalej wzdychają, co to był za ksiądz ten M. – Prawdziwy z powołania. I dalej modli się za wszystkich w Radiu Maryja – słyszę. A i skromny był, prawie że asceta. Ludzi nie kłuło w oczy jego bogactwo. – To nie był ksiądz, co to jak niektórzy, że im tylko pieniądz w głowie świeci – mówi mężczyzna z gęstym wąsem pod długim nosem.
Ksiądz do dziś jeździ starym fiatem 126p. Tym samym, którym woził dzieci z ich domów na plebanię. A i cztery kościoły zbudował: nie tylko w Tylawie, ale i Mszanie, Zyndranowej i Barwinku. I o każdy tak samo dbał.
– Jak była procesja w Boże Ciało, to on zaczynał we Mszanie, chodził do Tylawy, później do Barwinka i kończył w Zyndranowej. Cały czas szedł i ręce miał w górze. Teraz gdzie ksiądz pójdzie? Wkoło kościoła i tyle – burzy się inna mieszkanka Tylawy.
I jest pewna, że ksiądz był tak zajęty, że nie znalazłby czasu na jakieś tam molestowania.
A jakie kazania mówił... Trochę długie, bo do dwóch godzin dobijał, ale chwytały za serce. Człowiek był od razu bliżej Boga. Ksiądz w ogóle we wsi był jak Bóg.
– On miał tu władzę jak prezydent – słyszę. Całe wsie chrzcił, żenił, chował. Był jedynym spowiednikiem. Przez 35 lat, na dobre i na złe. Swój człowiek. Sam powtarzał, że pałał do dzieci “ojcowską miłością”. A wiadomo, jak w rodzinie. Nawet jak jest źle, to trzeba mordę na kubeł i cicho siedzieć.
Nikt nie widział problemu w tym, że dzieci chodziły do księdza M. na noc. Dziś też powtarzają, że “przecież plebania taka duża, że czołgi mogły się mijać”.
Władka (imię zmienione – red.) też puszczała dzieci do księdza, ale absolutnie nie na nocki.
– Rodzice mają dzieci pilnować sami, a nie puszczać po księdzach. To jest też wina rodziców! Jak przyszło dziecko brudne, to ksiądz litował się i kąpał – wyrzuca z siebie jednym tchem i wraca do chwastów.
Ale jedno wciąż nie daje jej spokoju. Dorzuca: – On jeszcze kiedyś błogosławiony będzie, ja to może tego nie doczekam. Ale pani na pewno!– A ten wyrok sądu nie stanie na drodze do jego świętości? – dopytuję.
– Ten wyrok sądu… On już po prostu był taki zniechęcony tymi wszystkimi sprawami. On cały czas jest na tych lekach psychotropowych. Do Dukli do doktora idźcie, to on wam powie, jakie on silne leki bierze. On tylko panu Bogu zaufał. Powiedział, że “jak Pan Bóg cierpiał na krzyżu, tak i ja będę”. Ale to jest absolutnie niesłuszne oskarżenie – Władka dałaby sobie za niewinność księdza obie ręce uciąć.
– A ofiary? – idę dalej. – Te ofiary to po prostu one są takie postawione, bo dostały pieniądze.
Ofiara, nie pedofil
– Chciałam o księdzu-pedofilu porozmawiać – rzucam do mężczyzny, który w podwórzu karmi psa. Twarz sympatycznego starca natychmiast zmienia się w ponurą gębę.
– Spierdalaj stąd!!! – rozkazuje.– Dlaczego mam spierdalać?! – odkrzykuję.– Zajmij się pani swoją rodziną i swoim księdzem – drze się i nazywa mnie gnojem. Otwieram jeszcze buzię, żeby zapytać, dlaczego tak się burzy. Ale odpuszczam, kiedy woła swojego psa.
W innym domu – położonym wzdłuż ruchliwej drogi, która przebiega przez Tylawę i zaburza rytm spokojnej wsi – mężczyzna wita mnie chłodnym spojrzeniem. Podnosi laskę i wypala, żeby “dać im żyć”. Nie będzie o księdzu rozmawiał. Pośpiesza, żebym już sobie poszła. Na palcach u jednej ręki podobno można policzyć, kto w Tylawie wierzy w winę księdza. Faktycznie, znajduję trzy osoby. Ale może dwie wierzą w wyrok sądu, trzecia się waha. Bo tutaj o księdzu-pedofilu mówi się “ofiara”. A o latach jego probostwa – “inne czasy”. Na dzień dobry słyszę, że “mnie się to w głowie nie zmieści”, bo 40 lat temu mnie na świecie nie było.
– A 40 lat temu to rodzice mogliby się wręcz obrazić, gdyby ksiądz nie chciał przytulić ich dziecka. Mogłoby to przecież oznaczać, że nim gardzi – zupełnie poważnie tłumaczy mieszkaniec Tylawy.
Po chwili przychodzi refleksja: – Może to błąd, że dzieci brał. Dzisiaj na pewno by nie przytulał. Nie ciumkał, bo takich rzeczy się dziś nie robi. Ale kiedyś było inaczej.
– A pan wysyłał swoje dzieci do księdza? – pytam. – Jak nie wysyłałem, jak wysyłałem. Ale spać, to nie spali u księdza.
W kolejnym domostwie też patrzą na mnie jak na wroga, który chce ich kapłanowi ukraść aureolę. – Może i dzieci nocowały na plebanii, jak mamusie miały jakieś wychodne, to je podrzucały księdzu. No i co? Nasze dzieci chodziły do szkoły i jakoś nic nie było. Mnie ksiądz uczył religii, chrzcił i jakoś nie jestem zmolestowana. A takie jakieś wyjątkowe się znalazły, które sobie przypomniały po 20 latach, że coś było? – mówi złośliwie kobieta w średnim wieku.
Księdza M. w Tylawie wspominają z rozrzewnieniem. – Do dziś, jak się gada z kobietami, to one mówią, że nie ma to to jak za M. – mówi staruszka z Tylawy. Ona sama nie wie, czy wierzyć w winę księdza. Niby wyrok był, ale jej przecież krzywdy nigdy nie zrobił.
Ksiądz krzywdził
Podobno we wsi każdy wiedział, że ksiądz dobry, ale lubi brać na kolana.
Za czasów probostwa Michała M. dziewczynki kłóciły się, żeby na lekcjach religii siedzieć w ławkach od strony okien. Jakby to miało je ochronić przed dotykiem. – Miał wtedy do nas trudniejszy dostęp. Bo on lubił brać na kolana. Tak, nawet na religii – to wspomnienie dziś już dojrzałej kobiety, wtedy dziewczynki.
– Jak dzieci nie szły na kolana, nie dawały się całować, to je odrzucał. Stawiał niskie stopnie z religii – wspomina Beata Maziejuk. Jej mąż szybko dodaje: – Mógłbym palcem pokazać dziewczynki, które na pewno nie były molestowane. Były takie, których nie lubił. I nastawiał przeciw. Maziejukowa doskonale pamięta, jak kiedyś kobiety opowiadały pewną historię: – Ksiądz siedział pod piecem, ale w piecu się nie paliło. On miał na kolanach dziecko. Był taki czerwony, jakby się w piecu paliło.
We wsi mówiło się, że ksiądz ma zdolności bioenergoterapeutyczne. “A tak, tak, leczy, ale w majtkach” – usłyszała kiedyś Beata Maziejuk. Takich opowieści kobiet w różnym wieku było wiele.
Wreszcie córka Lucyny Krawieckiej, wówczas żony grekokatolickiego duchownego, powiedziała matce, że widziała w klasie, jak ksiądz całował jej koleżankę. Ale tak namiętnie jak na filmach, kiedy mama każe jej zasłaniać oczy.
Zareagowała, kiedy koleżanka jej córeczki opowiedziała, że ksiądz włożył jej palce do pochwy. I powiedział przy tym, że “mocą Chrystusa uzdrawia to dziecko” z bólu brzucha. Obiecała wtedy tej dziewczynce, że ją uratuje. I poszła na prawdziwą wojnę, chociaż na początku myślała, że będzie tylko walka o prawdę.
Najpierw – w 2001 roku – pojechała do Józefa Michalika, wtedy arcybiskupa przemyskiego. Była wysłannikiem ofiar i ich rodziców. Chciała po cichu załatwić sprawę. Powiedziała, że jeśli ktoś z kurii przyjedzie do parafii, to ofiary w czterech ścianach swojego domu opowiedzą, co przeżyły.
Michalik nie uwierzył w winę księdza. Poprosił o dane personalne ofiar. Nie otrzymał ich, bo zgłaszający nie zostali do tego upoważnieni. Nie chciał odsłuchać kasety z zeznaniami ofiar. Nie życzył sobie nawet, żeby ją zostawić. Odesłał ich do prokuratury w Krośnie, wtedy szefował jej Stanisław Piotrowicz, dziś poseł PiS. W 2001 wpłynęło doniesienie.
Michalik w geście solidarności wysłał do księdza M. list. Pisał w nim, że medialny atak jest próbą nadszarpnięcia dobrej opinii o księżach. Duchowny odczytał list z ambony.
Ksiądz M. mówił, że wie, kto zeznaje przeciwko niemu. O wszystkim miał mu “donosić jego prokuratorek”, czyli Stanisław Piotrowicz.
Dwa wrogie obozy
Wieś się podzieliła: jedni pisali listy w obronie księdza M., drudzy byli nazywani “dziećmi szatana”. – Dwie grupy były: jedna za księdzem, druga przeciw. Normalnie dwa obozy walczące na śmierć i życie. I tak to tu pozostało – powtarza staruszka z Tylawy.
Ludzie nawet w rodzinach byli podzieleni i skłóceni. Tych, co zeznawali przeciwko księdzu, mieszano z błotem. Szantażowano, że stracą pracę. – Kilka osób chciało zgłosić, że dzieci były molestowane i szef im powiedział, że jak chcą dalej pracować, to morda w kubeł – mówi Waldemar Maziejuk.
Przerażone ofiary wycofywały zeznania. Zgotowano im prawdziwe piekło. W 2001 roku prokurator Piotrowicz odebrał im ostatnią nadzieję. Krośnieńska prokuratura umorzyła postępowanie. A on podczas konferencji prasowej mówił wprost, że ksiądz nie jest winny.
Tłumaczył, że przecież nocowanie dzieci na plebanii było dla nich tylko atrakcją. A ksiądz M. kąpał je, bo były brudne. Całował w usta – ale według Piotrowicza – na zasadzie “daj ciumka”.
Ksiądz M. wrócił do Tylawy. Ofiary musiały żyć obok swojego oprawcy. To on dalej głosił słowo Boże. Sprawiedliwość przyszła trzy lata później, po interwencji ministra sprawiedliwości sprawą zajęła się prokuratura w Jaśle. W 2003 roku przed Sądem Rejonowym ksiądz M. przyznał się, że całował dzieci, kąpał je, że spały z nim w jednym łóżku na plebanii. Ale nie przyznał się do winy. Powtarzał, że czuł się ich ojcem.
Rok później zapadł wyrok: dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć lat i osiem lat zakazu wykonywania zawodu nauczyciela katechety.
Sędzia Piotr Wojtowicz nie miał wątpliwości, że ksiądz dopuszczał się zachowań pedofilnych i dewiacyjnych. Nie powinien był przecież składać na ustach dziecka pocałunków, masować piersi, sięgać w okolice łona, czy penetrować wewnętrzne narządy płciowe.
Ksiądz – mimo że uznany winnym – spokojnie wrócił na plebanię w Tylawie. I nie chciał się z niej wynieść.
– Nowy ksiądz woził M. na tylnym siedzeniu. Przychodzili razem i odprawiali mszę. Jak wyszedłem z kościoła, to mi ludzie machali ręką – opowiada Waldemar Maziejuk. Jego żona przez trzy lata nie chodziła do kościoła, bo jak widziała księdza, to aż się gotowała.
Wreszcie nie wytrzymała. W 2005 roku (rok po wyroku skazującym) Beata Maziejuk napisała listy do 50 biskupów i do Josepha Ratzingera, wówczas prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Dopiero, jak Ratzinger został papieżem, to ks. M. wyjechał z Tylawy. Michalik odesłał go na emeryturę i wydał dożywotni zakaz pojawiania się w Tylawie.
Dalej wpada
Ale to nie oznacza, że ksiądz M. nie powraca w okolicę. Wraca – i to nie tylko we wspomnieniach. – On sobie jeszcze kupił dom w Tylawie. Ale biskup kazał go sprzedać. Baliśmy się, że ksiądz M. będzie tu straszył do końca życia – opowiada Beata Maziejuk.
Ludzie nie wierzą tu w winę księdza M., bo przecież do niedawna modlił się w Radiu Maryja, był honorowym członkiem brzozowskiej Kapituły Kolegiackiej i kapelanem Katolickiego Stowarzyszenia Energetyków “Nazaret”. Z jego członkami jeździł na rekolekcje.
– W Dukli przygotowywał dzieci do komunii – mówi nam Maziejuk. Mieszkaniec Dukli: – Już po tym skazaniu udzielał się w naszym kościele parafialnym. Raz, drugi, trzeci. Głosił płomienne kazania.
– On się w ten sposób uwiarygadnia. Jakby mówił: przecież nie pozwoliliby, gdybym był pedofilem – uważa Beata Maziejuk.
Wreszcie i z Dukli pozbyli się księdza M. – Myślę sobie, co pedofil będzie mnie tu uczył. Kiedy usłyszałem kolejny raz, że on jest na mszy, to ciach, wyszedłem z kościoła. Poszedłem do księdza Siary, byłem drugą osobą, która zwróciła mu na to uwagę. Ksiądz-proboszcz powiedział mi, że uwierzył Piotrowiczowi. Odparłem, żeby se wierzyli, komu chcą, ale ja wierzę, że to prawda. Zanim afera wybuchła, to ja o tych rzeczach też słyszałem – opowiada Marek (imię zmienione – red.). Więcej księdza M. w kościele już nie widział.
Ale miejscowi go widują. – On miał tutaj rodziny, z którymi się przyjaźnił. I teraz przyjeżdża. W świętym Janie to on zawsze jest, w każdą niedzielę. Tylko tu nie – mówi staruszka z Tylawy. I wskazuje, że ksiądz M. ma zakaz wstępu do Tylawy. Może dojechać tylko do krzyżówki.
Jeden z mężczyzn powtarza, że nadal utrzymuje kontakt z księdzem M. To taki dowcipniś, swój chłop. Jego żona znika w drzwiach i rzuca pod nosem, ale niewystarczająco cicho: – Może powiedz, że jeszcze do nas przyjeżdża. Chwilę później wraca – widząc, że mąż rozkręca się w swoich opowieściach o kapłanie – rzuca: – Musimy już jechać.
Tomasz Krzyżak, dziennikarz “Rzeczpospolitej”, na łamach tej gazety pisał, że ks. M. po odejściu na emeryturę otoczył się ludźmi, którzy tak jak on są przekonani o jego niewinności. To do niego kilka lat temu zwrócili się przyjaciele ks. M. i złożyli mu poważną propozycję napisania biografii duchownego. Nie przyjął jej.
Prawdziwe ofiary
W Tylawie i Mszanie większość wciąż wręcz czci się księdza-pedofila. Nienawiścią pałają tu za to do tych, co “wzbogacili się na krzywdzie niewinnego proboszcza”. Mowa o dwóch odważnych kobietach, które uruchomiły całą tę aferę, zhańbiły to miejsce, a na jego mieszkańców napuściły media. A później obie wyjechały. Jedna nawet dostała mieszkanie.
Pierwsza: Lucyna Krawiecka, która zdemaskowała księdza M.– Ta cała Krawiecka, żona popa, chciała uczyć nasze dzieci – katolików – katechezy – pierwszy mieszkaniec nie ma wątpliwości. A że ksiądz-proboszcz się nie zgodził, to postanowiła się zemścić.
Mieszkanka 2: – Przyszła nie wiadomo skąd, żeby uczyć religii. I napuszcza media. Nie rozumiem, że nie ma nowych takich spraw i wy ciągle musicie do tego wracać. Szukacie sensacji 40 lat później?
Mieszkaniec 3: – Przecież to ta pani Krawiecka, żona popa, zaczęła. Tamten ksiądz chciał odprawiać msze, ten nie chciał pozwolić. I to z tego wszystkiego wyszło. A że miała córkę i poszła na tę religię, gdzieś mu tam siedziała na kolanach, ona przyszła i zrobiła wojnę i przez to wszystko się zaczęło.Mieszkaniec 4: – W to, że ksiądz molestował, wierzą tylko ci, co wzięli pieniądze.
Druga: Ewa Orłowska, jedyna ofiara, która oskarżyła księdza i występowała w procesie z imienia i nazwiska. Na Ewie nadal w Tylawie wieszają psy. – To to taka patologia. Wymyśliła sobie wszystko
– Mąż siedział w pokoju, a w drugim ją “operowali”. Ona to lubiła od dziecka – mówi jeden z mieszkańców Tylawy.Jego żona próbuje ratować sytuację: – Nie opowiadaj głupot! Ale, jak już Ewa była osobą dorosłą, to… ksiądz też krzywdził jej dzieci. A po co je puszczała, jak już wiedziała, co było robione?
W obronę Ewę bierze Beata Maziejuk: – Ona nie wysyłała do niego dzieci. Ostrzegała je. Dzieci, które nie dawały się przytulać, były przez księdza odtrącane. Może dlatego dzieci Ewy chodziły do księdza, żeby nie odstawać od reszty?Ewa była “łatwym łupem”. – Rozstała się z mężem, chorym psychicznie alkoholikiem. To był jeden z nielicznych rozwodów we wsi. Po tym, jak zeznawała przeciwko księdzu, stała się kozłem ofiarnym. Trudno się dziwić, że miewała wtedy myśli samobójcze – mówi Beata Maziejuk.
Gdyby nie to, że ktoś się nad nią zlitował i kupił jej w Rzeszowie mieszkanie, to w Tylawie czekałoby na nią kolejne piekło.
Ewa do Tylawy przyjeżdża rzadko, przez 15 lat była tylko pięć razy. Ostatnio na pogrzebie byłego męża, który też przed laty wziął stronę księdza. Zresztą nie tylko on. Siostra Ewy do dziś mieszka w Mszanie. I dalej wierzy księdzu.– Mnie on nic nie robił. Moim dzieciom też. Starsza córka była przesłuchiwana w sądzie. Wie pani, jak moje dziecko było zestresowane? Tym media stresują dzieci, a nie, że ksiądz stresował dzieci... To jest nieprawda – mówi nam stojąc przed blokiem.
Ewa nie chce rozmawiać. Boi się. Prosi mnie tylko, żebym jej napisała, czy w Tylawie i Mszanie coś się w ludziach zmieniło. Długo nie wiem, jak to ująć. Wreszcie odpisuję, że “bez zmian”. Jest jej przykro. W krótkiej wiadomości odpisuje: “Dobro Kościoła i księdza się liczy, a nie dobro dziecka. Nikogo nie interesuje, że mam życie zmarnowane przez takiego księdza”.
Ksiądz Michał M. jak mantrę powtarza, że nie jest winny. Nie odwoływał się od wyroku, bo “Pan Jezus też się nie odwoływał” – mówił w TVN24.
Kuria przemyska poinformowała, że duchowny “otrzymał całkowity zakaz publicznych wypowiedzi i wystąpień oraz został zobowiązany do podjęcia modlitwy i pokuty”. Kurator ma czuwać nad realizacją nałożonych zakazów. Kilka dni później – w kolejnym oświadczeniu kuria przemyska – przeprosiła wszystkich tych, których wystąpienia księdza Michała M. “ponownie naraziły na przeżywanie bólu i smutku”.