naTemat extra

Kamień, radio, a może torba z pieniędzmi? To można znaleźć na taśmach w sortowni śmieci

Jest majowe, upalne przedpołudnie. Jedziemy na warszawskie Bielany, żeby od podstaw zobaczyć jak działa sortownia śmieci. W głowie mamy obrazek zgarbionych, umęczonych ludzi przy taśmach, którzy ręcznie wybierają butelki, słoiki i inne surowce. Może trochę zaleciało tajwańską firmą produkującą ciuchy dla sieciówek, ale taki przecież króluje stereotyp. To, co zobaczyliśmy na miejscu, całkowicie zmieniło nasz punkt widzenia. Ale o tym później.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Sortownia „Byś” mieści się na obrzeżach Warszawy. Trudno dostać się tam komunikacją miejską, a samochodem też trzeba przejechać spory kawał. W końcu jednak docieramy na miejsce i od razu przeżywamy pierwszy szok – jest czysto. Spodziewaliśmy się hałd śmieci i wszędobylskiego smrodu, skoro zakład wybudowano tak daleko od cywilizacji.
Tymczasem efekt jest inny. Nie ma hałd, nie ma smrodu, a dookoła chodzą pracownicy w schludnych uniformach. Gdyby nie to, że umawialiśmy się na wizytę w ostatniej chwili, pomyślelibyśmy, że to jakaś ustawka.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Naszym przewodnikiem po zakładzie jest rzecznik prasowy firmy Byś Karol Wójcik. To on zabiera nas z biurowca do budynku sortowni. Swoją “wycieczkę” rozpoczynamy w sterowni. To tam bije serce całego zakładu. Na licznych monitorach i panelach migają żółte lampki. To znak, że praca stoi, bo jest przerwa. Mamy więc czas na krótką rozmowę.
– To z tego miejsca nasi koledzy kierują całym procesem sortowania odpadów – mówi na otwarcie nasz przewodnik i informuje, że w przeszło 90 proc. sortowanie w tym zakładzie jest skomputeryzowane i zautomatyzowane.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– Więc do czego potrzebny jest człowiek? – dopytuję.
– Do nadzorowania całego procesu, serwisowania maszyn, obsługi ładowarek i wózków widłowych oraz w kilku miejscach produkcji do ręcznej, wstępnej selekcji odpadów i ich doczyszczania, ale to pokażę później – odpowiada Karol Wójcik.
– W naszym zakładzie nie jest tak, jak się wszystkim zdaje, że przez cały zakład biegną taśmy, wzdłuż których stoją ludzie i wybierają ze stert odpadów butelki, szkło itd. U nas czynnik ludzki jest ważny, ale w kluczowych momentach procesu – dodaje.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– Ale przecież istnieją takie zakłady...
– Owszem, mają podobny status prawny, są de facto tańsze w utrzymaniu i eksploatacji, ale mają o wiele mniejszą skuteczność w odzyskiwaniu surowców wtórnych. Takie zakłady są w stanie odzyskać 3-4 proc. surowców. To, czego nie “przerobią”, trafia na składowiska, o których głośno było w ubiegłym roku…
– Mowa o płonących składowiskach i mafii śmieciowej?
– Tak. Formalnie w Polsce nie wolno składować takich frakcji, ale jak widać było w telewizji, wszystko jest możliwe. Oczywiście częściowo za pożary zapewne odpowiadali przestępcy, którzy podpalali zebraną frakcję. W większości jednak płonęły właśnie magazynowane, przetworzone, ale brudne odpady, z którymi nie wiadomo było co zrobić, bo ich przetworzenie byłoby bardzo kosztowne – stwierdza rzecznik Bysia i dodaje, że o kosztach powie pod koniec naszej “wycieczki”.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Początek drogi

Wyglądamy przez szybę na halę, do której śmieciarki przywożą zebrane odpady i składują je na dwie hałdy. To tzw. punkt przyjęć odpadów.
– Tutaj możemy obalić kolejny mit, bo ludzie narzekają i mówią “po co sortować śmieci, skoro i tak śmieciarka przyjedzie i wszystko zostanie wrzucone do jednego bębna” – opowiada Wójcik.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Rzeczywiście tak się mówi. Wiele osób jest tego zdania. Okazuje się, że są w błędzie...
– Z doświadczenia wiemy, że są na rynku firmy, które rzeczywiście wrzucają wszystko razem do jednego bębna. Ale tak u nas nie ma. Zwróćcie uwagę na to, że nasze samochody są tak samo pomalowane i mają kilka różnych komór na odpady. To znaczy, że ten wóz zbiera np. butelki i odpady zmieszane, a drugi odbiera np. szkoło i papier. Może być więc tak, że ktoś widzi najpierw nasz samochód, który zabiera cześć odpadów, a potem przyjeżdża kolejny, który zabiera co innego – tłumaczy rzecznik.
– I wszystko trafia do tej hali? – pytam.
– Większość tak, na oddzielne hałdy. Z jednej strony odpady z selektywnej zbiórki, a z drugiej odpady zmieszane – wszystko tylko z jednego dnia zbiórki. Niektóre surowce jak np. kartony lub szklane butelki od razu trafiają do oddzielnego kontenera, bo je najłatwiej oddzielić od pozostałych odpadów. W przypadku szkła, nie trafia ono na taśmociągi, bo w procesie segregacji nie odzyskalibyśmy go. Szklane słoiki czy butelki spadając z wysokości z taśmy na taśmę po prostu by się tłukły – mówi Wójcik.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Do Bysia trafiają odpady komunalne z kilku podwarszawskich gmin. Odpady komunalne to w dużym uproszczeniu wszystko, co produkujemy u siebie w domu i wyrzucamy do kosza pod zlewem.
– Oczywiście trafia do nas całe spektrum odpadów, bo zdarzają się także m. in. elektrośmieci np. stare radio, ale ono nie dostanie się do nas na taśmę. Przekażemy je firmie, która zajmuje się tylko i wyłącznie tego typu odpadami – tłumaczy nasz przewodnik.
Sam proces sortowania rozpoczyna się od załadunku odpadów do specjalnego urządzenia, tzw. rozrywarki worków. To tam trafiają śmieci z poszczególnych stert, które wrzuca ładowarka. Następnie odpady powędrują taśmociągiem dalej przez całą linię zakładu. Ile dokładnie można ich w ten sposób przetworzyć dziennie?

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– Od 20 do 30 ton odpadów na godzinę – precyzuje Wójcik. – Oznacza to, że gdyby dzisiaj żadna śmieciarka nie wysypała tu już żadnych odpadów, to za 6 godzin zastałby pan tutaj puste miejsce, tej hałdy by już nie było. Rocznie możemy przetworzyć 150 tys. ton odpadów, ale nie całe moce są wykorzystywane. Dla przykładu powiem, że Warszawa produkuje od 700 do 800 tys. ton odpadów rocznie. Łatwo więc policzyć, że do przetworzenia takiej ilości śmieci potrzeba przynajmniej czterech tego typu zakładów.
– Rzeczywiście w hali jest sporo odpadów na obu hałdach, ale to wszystko i tak w ten sam sposób zostanie przepuszczone przez wasze maszyny. Po co więc samemu sortować śmieci w domu? – podpytuję naszego przewodnika.
– Po to, że z tych zmieszanych odpadów komunalnych odzysk surowcowy i energetyczny będzie mniejszy, około 70 proc., bo odpady są brudne, np. butelki są z etykietami, papier pozlepiany jest z obierkami, ogólnie wszystko jest zmieszane z odpadkami organicznymi. Ale gdy mieszkaniec nam te odpady odpowiednio przygotuje, posegreguje, oddzieli to co organiczne od plastiku, szkła itd. to odzysk z tego będzie o wiele większy, przekraczający nawet 90 proc. On nie musi tych odpadów myć, bo butelki plastikowe umyje sobie firma, która już od nas odkupi ten odseparowany i zbryłowany plastik. Tu chodzi o odpowiednią segregację – wyjaśnia Wójcik.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Odpady mieszane i posegregowane inaczej się też sortuje. Dzięki wysiłkowi mieszkańców część maszyn może zostać wyłączona, kiedy na taśmę trafiają śmieci z selektywnej zbiórki. To z kolei oszczędność energii elektrycznej. Selektywna zbiórka i odzysk surowców jest ważny także z punktu widzenia unijnych przepisów.
Polska do 2020 roku musi osiągnąć odzysk surowców wtórnych na poziomie 50 proc. Widać więc, że warszawska sortownia daje radę i to z górką, ale zdaniem naszego rozmówcy w skali kraju jest to wynik nierealny.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

W hali

Sortownia jest wielkości hali sportowej. Aż zaskakujące, że wszystko co widzimy dookoła warte jest łącznie 70 milionów złotych. Same skanery to koszt grubo ponad miliona złotych za sztukę. Ich cena nie dziwi jednak, kiedy słyszymy o ich możliwościach, bo to one oddzielają poszczególne surowce od reszty frakcji, a ich dokładność i czułość jest fenomenalna.
– Możemy ustawić sobie, że dany skaner będzie wychwytywał i oddzielał reklamówki foliowe albo same butelki PET. Ale jest także opcja, żeby były to tylko np. zielone butelki PET – dodaje rzecznik firmy „Byś”.
Żeby wyjść na teren hali musimy ubrać specjalne ubrania ochronne: kamizelkę i kask. – Mogę wam dać też maseczki, chociaż nie wiem czy będą wam potrzebne – mówi nasz przewodnik. Odmówiliśmy. Okazało się, że słusznie, bo po wyjściu ze sterowni nie przybił nas do podłogi fetor śmieci. Bardziej zaskakujące było gorąco, ale to zrozumiałe, skoro kładka po której poruszaliśmy się, znajdowała się kilka metrów nad ziemią i zaledwie parę od dachu hali.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– To, co widzieliście na ekranach monitorów, te żółte drabinki, to przenośniki taśmowe. Łącznie jest ich tu ponad 200. To one przenoszą odpady do różnych punktów sortowania. Najpierw z rozrywarki trafiają one do komory wstępnej segregacji i to ona jest najciekawszym punktem naszego zakładu – stwierdza rzecznik.
Dlaczego? Ze względu na to, co znajdują tam pracownicy. Na taśmociągu powoli jadą śmieci. Zadaniem pracujących tam ludzi jest wybranie spośród nich odpadów potencjalnie niebezpiecznych. Jakich?
– Elektrośmieci, kamieni, wielkich kartonów czy elementów mebli – wymienia nasz przewodnik. Sami podczas rozmowy jesteśmy świadkami, jak jeden z pracowników zdejmuje z taśmy ogromny, obetonowany głaz.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– Taki „okaz” mógłby w najlepszym wypadku uszkodzić maszynę, w najgorszym sprawić, że któremuś z pracowników mogłaby stać się krzywda – wyjaśnia Wójcik.
Pytam, co najciekawszego lub najdziwniejszego znaleźli tam pracownicy. Po chwili namysłu przypomina mi historię z grudnia 2015 roku, kiedy pracownicy Bysia pomogli znaleźć torbę z 93 tysiącami złotych. Okazało się, że w ferworze świątecznych przygotowań jeden z członków rodziny wyrzucił ją do śmieci. Pieniądze były na tyle ważne, że miały sfinansować operację małej dziewczynki.
– Gdy właściciel odkrył zgubę, zgłosił się najpierw do firmy, której śmieciarka zabiera u niego śmieci. Ta skierowała go do nas. Najpierw przeszukaliśmy hałdę śmieci, ale to nic nie dało. Pozwoliliśmy mu więc stanąć przy taśmociągu i jakimś cudem udało się znaleźć zgubę. To naprawdę spory wyczyn. Raz, że torba nie została rozerwana w rozrywarce worków, a dwa, że potem została wypatrzona na taśmociągu, bo to naprawdę jest jak szukanie igły w stogu siana – opowiada Karol Wójcik.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Była też historia pewnej pary, która zgłosiła się z samego rana do sortowni, bo szukała wyrzuconych przez przypadek ukochanych ubranek swojego dziecka. Je także udało się odnaleźć.
– Są też portfele z dokumentami, choć już bez pieniędzy. O te zatroszczyli się kieszonkowcy, którzy to co niepotrzebne wyrzucili do śmietnika, a jego zawartość trafiła do nas. Wtedy poszukujemy właścicieli dokumentów, albo oddajemy je Policji – dodaje rzecznik Bysia.

Porozmawiajmy o pieniądzach

Po odsianiu niebezpiecznych i nietypowych śmieci odpady trafiają na wielkie sita bębnowe, które oddzielają od nich drobną frakcję organiczną. Następnie elektromagnesy wyłapują z tego, co zostało metalowe elementy, które oddzielnym taśmociągiem jadą do swojego kontenera.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Później z pozostałych odpadów przy pomocy skanerów oddzielane są inne surowce. Kierowane przez nie wielkie dmuchawy mają za zadanie np. odseparowanie od reszty frakcji folii aluminiowych. Każda z taśm z oddzielonym surowcem ma kabinę kontrolną, w której pracownicy nadzorują, czy nie dostał się tam niepotrzebny element frakcji.

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

Efekt finalny ich pracy oraz wszystkich elementów instalacji widać na placu na zewnątrz hali w postaci sprasowanych kostek poszczególnych surowców, które potem sprzedaje się producentom.
Cześć odpadów, jak reklamówki foliowe, jest cięta i zbierana w bele paliwa alternatywnego, które wykorzystywane są np. w cementowaniach. Ale czy sprzedaż tak przesortowanego, oczyszczonego surowca jest opłacalna?

Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl

– Sprzedaż surowców wtórnych pokrywała do ok. 30 proc. kosztów działania sortowni. To są dane sprzed kilku lat. W ostatnim czasie koszty gospodarki odpadami drastycznie wzrosły, a popyt na surowce wtórne spadł, bo zablokował się rynek chiński. Mówiąc krótko – ciężko jest znaleźć nabywcę na te surowce za godną cenę – stwierdza nasz przewodnik.
– Sortowanie jest konieczne, bo tak mówi Unia Europejska, ale jest też bardzo drogie. To nie żyła złota, jak mówią niektórzy, to droga konieczność – dodaje rzecznik firmy Byś.

Adam Nowiński
Maciej Stanik





Autorzy artykułu:

Adam Nowiński

Szef redakcji

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku