Archiwum

To piwo warzy się tylko w jednym miejscu na świecie

Każdy ma takich znajomych: z jednej strony najlepszych – bo na każdą imprezę przychodzą ze swoim piwem. A z drugiej najgorszych, bo… na każdą imprezę przychodzą z własnym piwem. Ba! Czasem nawet z własnym szkłem i wodą do jego przepłukania.
W tobołku “znawcy” mają też zwykle cały arsenał reakcji na sztandarowe w imprezowych warunkach pytanie: “Może chcesz piwo?”. Kanon obejmuje całą mimiczną gamę: od życzliwego, ale wyraźnie pobłażliwego uśmiechu, aż do ironicznego parsknięcia i wywrócenia oczami. W warstwie tekstowej odpowiedź zwykle jest podobna: “TEGO? Tego nie piję”.
“Tego”, czyli właściwie wszystkiego, co przynieśliście z pobliskiego sklepu i po co nie musieliście jechać 500 kilometrów do podlaskiego albo bieszczadzkiego mikrobrowaru, który sprzedaje swoje wyroby tylko lokalnie.
Dla ścisłości: sami też nie pogardzilibyście kraftowym cudeńkiem. Z drugiej strony nie macie nic przeciwko popularnym etykietom, które są na wyciągnięcie ręki. W efekcie, z trzeciej strony jest wam trochę niezręcznie, że nie zadbaliście o wszystkie obecne gusta.
Co zrobić w takiej sytuacji?
Powiedzieć sobie: “I don’t give a šnyt”. Jako że “šnyt” to słowo z bliskiego im słownika, które i wy zaraz poznacie, waszym beer geekom powinny momentalnie zaświecić się oczy.

Kiedy będziecie już mieli ich uwagę, warto zastanowić się nad znalezieniem wspólnych wolnych terminów na wyjazd do Czech, a konkretnie do czeskiego Pilzna: prawdopodobnie jedynego miejsca na ziemi, gdzie nie dochodzi do kłótni pomiędzy fanami piwa rzemieślniczego i popularnego.
Dlaczego?
Bo Czesi mają piwo niemal zakodowane w DNA i jak żaden inny naród są zafiksowani na punkcie tradycji związanych z jego warzeniem oraz rytuałami, jakie jego piciu towarzyszą.
Wycieczka do samego Pilzna jest o tyle uzasadniona, że to właśnie tam powstaje Pilsner Urquell ─ piwo “z pradawnego źródła”, które od niemal dwóch wieków warzone jest w tym samym miejscu i od niemal dwóch wieków smakuje dokładnie tak samo.

O tym, jak to możliwe, mogłam przekonać się na wyprawie pod hasłem “Pilsner Origins”, w której oprócz piwnych maniaków ─ dziennikarzy i blogerów – towarzyszyli mi ci, którzy, dla odmiany, “give šnyt”, czyli codziennie serwują piwo wszędzie tam, gdzie w nalewakach płynie Pilsner Urquell. Mało tego: robią to najlepiej na świecie.
Bo jeśli myśleliście, że Czesi po prostu “nalewają” piwo, jesteście, w błędzie. Aby nie pozostawić żadnych wątpliwości, że to właśnie oni na piwnej robocie znają się najlepiej, w programie “Pilsner Origins” znalazła się nie tylko (nie)standardowa wycieczka po pilzeńskim browarze, ale chmielobranie, jak również test piwowarskich sprawności.

Browar w mieście, czy miasto w browarze?

Šnyt, hladinka i mliko to trzy magiczne słowa, bez których mieszkańcy Czech nie wyobrażają sobie życia. Każde z nich jest określeniem piwa, ale podanego w ściśle ustalony sposób. Różnicę pomiędzy nimi wyznacza wysokość piany: hladinka to duże piwo z dużą pianą, šnyt ─ mniejsze piwo z bardzo dużą pianą, a mliko to właściwie sama piana. W uproszczeniu, i to dużym, za które organizatorzy i niektórzy uczestnicy wyprawy pod tytułem “Pilsner Origins” urwaliby mi głowę.
Przyjmijmy jednak, że na razie jesteśmy na początku naszej drogi: o tym, że lista zasad, które trzeba znać, aby nalać idealny kufel piwa, jest znacznie dłuższa niż “trzy palce”, którymi mierzy się wysokość piany, nie mam jeszcze pojęcia. Na razie wjeżdżamy do Pilzna.

To właśnie w 130-tysięcznej stolicy kraju pilzneskiego i zachodnioczeskiego uwarzone zostało pierwsze piwo z gatunku, który dzisiaj w powszechnej świadomości funkcjonuje jako “pils”.
Pilsner Urquell jest więc wujkiem wszystkich pilsów, jednak ze swoimi pociotkami utrzymuje średni kontakt ─ nie dba o ich wybryki, nie odpowiada za spadki jakości czy surowców. Jedyne, o co dba, to własne standardy warzenia.
Pilsner Urquell jest piwem typu pilsner produkowanym tylko i wyłącznie w miejscu, którego zdjęcia właśnie oglądacie. O, dokładnie tu, za tą bramą, kilkaset metrów od świetnie zachowanej i tętniącej piwnym życiem pilzeńskiej starówki.
Nie, to nie jest uogólnienie. Każda butelka, opatrzona charakterystycznym liternictwem, została napełniona i zakapslowana właśnie tutaj, w Pilźnie. Możecie się o tym przekonać biorąc do ręki butelkę kupioną w najbliższym sklepie. Niezależnie od tego, czy mieszkacie w Lądku-Zdroju czy Londynie, adres browaru widniejący na etykiecie będzie zawsze ten sam: U Prazdroje 7, 301 00 Plzen.
Dodatkowo, jeśli uważnie przyjrzycie się puszce (z przodu) czy butelce (z tyłu), rozpoznacie znajome detale architektoniczne ─ na każdej z nich uwieczniona jest brama wjazdowa do browaru.

Brama jest, co zdecydowanie warto dodać, tą samą bramą, przez którą pewnego pięknego dnia na teren browaru wjechał Josef Groll ─ piwowar-twórca receptury Pilsnera Urquella. Jak to się stało, że ten uważany za “jednego z najbardziej wulgarnych ludzi na świecie” (słowa jego ojca) znawca piwnych receptur trafił właśnie do Pilzna?
Prawdopodobnie wiedział to, co wasz przewodnik podczas wycieczki po browarze będzie powtarzał za każdym razem, gdy tylko zbliżycie się do beczki / kadzi / zdjęcia przypadkowego Czecha trzymającego kufel piwa (niepotrzebne skreślić): Czesi urodzili się, aby warzyć.
Co to tak naprawdę oznacza? Ano na przykład to, że już w momencie lokacji miasta, pilzeńczycy upomnieli się o prawo do warzenia piwa. Taki przywilej już w 1295 roku otrzymało 250 domostw.
Na przestrzeni lat piwowarów przybywało. Beczki zapełniały się coraz szybciej jednak nie do każdej z nich trafiało “płynne złoto”.
Na początku XIX wieku kolor wielu warzonych w Pilźnie piw przywoływał zgoła inne skojarzenia. Poirytowani tym faktem browarnicy urządzili przed miejscowym ratuszem happening podobny do tych, który ponad 150 lat później stał się znakiem rozpoznawczym polskich rolników, z tą różnicą, że zamiast zboża na tory, do miejskiego rynsztoku trafiło 36 beczek kiepskiego piwa.

Galeria mistrzów piwowarstwa

Jak się miało okazać, pilzeńczycy potrafią się uczyć na błędach i robią to w tempie ekspresowym: po tym niechlubnym incydencie miasto zarządziło zrzutkę na budowę browaru na miarę nowych i zarazem nowoczesnych czasów. Fakt, że mieszkańcy bez szemrania zgodzili się na podniesienie podatków, z których inwestycja miała zostać sfinansowana, zdziwiłby chyba wszystkich poza Czechami.
Browar Obywatelski, bo taką nazwę otrzymał przybytek, w którym do dziś powstaje oryginalny Pilsner Urquell, zbudowano błyskawicznie. Piwny “incydent” miał miejsce w 1838, natomiast już najpóźniej cztery lata po nim Josef Groll musiał testować smak nowego piwa, bo jego pierwsza partia trafiła na rynek w 1842 roku.
Nowe piwo, poza tym, że wyróżniało się unikalnym smakiem i recepturą, potrzebowało równie również proaktywnego podejścia marketingowego. Zatroszczono się więc, aby Pilsner jak najszybciej trafił na dwory ─ królewski i papieski.
Pozyskanie tak nobliwych “ambasadorów” marki zadziałało oczywiście jak złoto: czasu upłynęło niewiele, a Pilsner Urquell zaczął podbijać światowe rynki ─ w 1842 pojawił się w Pradze, w 1873 w USA, a już w 1891 stanowił jedną szóstą całego eksportowanego z Europy piwa. Do dzisiaj jedyny kufelek piwa, na jaki w okresie wielkanocnym pozwala sobie papież, napełniony jest właśnie pilzeńskim piwem.

Porównaj z piwnicznym

Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że piwo, którego po raz pierwszy spróbował w Watykanie papież Leon XIII, smakowało dokładnie, albo niemal dokładnie, tak samo, jak to, które trafia na watykański dwór dzisiaj. Jak to możliwe?
Recepta nie jest żadnym sekretem: pilzeńscy browarnicy prowadzą po prostu bardzo wnikliwą i co najważniejsze  porównawczą ─ kontrolę jakości.
Oczywiście, fakt, że piwo z Pilzna eksportowane jest dzisiaj na cały świat, wyklucza ręczną produkcję. Nawet najsprawniejszy piwowar bez pomocy maszyn nie wyprodukuje 8 hektolitrów piwa w 20 minut, a takie moce przerobowe ma obecnie pilzeński browar.
Aby mieć pewność, że we wspomaganym najnowszą technologią procesie nie zgubi się “dusza” Pilsnera, równolegle odbywa się warzenie w tradycyjnych, dębowych beczkach – dokładnie tak, jak miało to miejsce 175 lat temu.
Piwo fermentuje więc jednocześnie w wielkich miedzianych kadziach….

… jak również w poukrywanych w piwnicznych korytarzach beczkach. Wygląda jak złoto i wierzcie mi na słowo, tak też smakuje.

Wizyty w ciągnących się przez niemal 9 km podziemnych piwnicach nie ma w standardowym programie zwiedzania. Nam jednak udało się tam wejść i sprawdzić, czym różni się piwo pite na powierzchni od tego, które konsumujemy w temperaturze około 8 stopni i przy wilgotności powietrza niemal 93 proc. bo dokładnie takie warunki panują w browarnianych piwnicach.
Piwniczne piwo smakuje zupełnienie inaczej.
Jeśli podejrzliwie zastanawiacie się, dlaczego piwo na zdjęciu nie przypomina klarownego Pilsnera, którego przelewacie sobie w domach do kufli, doprecyzujmy, że piwo prosto z beczki nie zostało jeszcze przefiltrowane. Można powiedzieć, że ma w sobie całą esencję  piwa, co naprawdę czuć: chce się powiedzieć, że jest niemal gęste i niezwykle aromatyczne, pachnie intensywnie drożdżami ale równie intensywnie smakuje chmielową goryczą.
A skoro już o chmielu mowa…

Hop na pole

Pilsner Urquell składa się z czterech składników: pilzeńskiej wody, wydobywanej głębokości 100 metrów ze studni zlokalizowanych nieopodal browaru; ze słodu jęczmiennego, który odpowiada za niemal 60 proc. smaku; z drożdży, tych samych, którymi tak troskliwie opiekował się Josef Groll i które dzisiaj chronione są w sejfach na całym świecie, tak aby receptura Pilznera pozostała bezpieczna na zawsze.
Last but not least, jak mawiają najstarsi browarnicy, do produkcji Pilsnera Urquella potrzebny jest chmiel, a dokładnie pięć jego szyszek, bo dokładnie tyle trafia do każdej butelki lub puszki.

O tym, jak wyglądają zbiory “zielonego złota” mogliśmy w czasie wyprawy “Pilsner Origins” przekonać się naocznie i “naręcznie”.
Dzisiaj zbiory, jak również proces oddzielania delikatnych, aromatycznych szyszek od przypominających winne pnącza łodyżek jest w całości zmechanizowany. Aby jednak w pełni przekonać się, skąd pochodzi charakterystyczna pilzeńska goryczka, najlepiej wejść do chmielowego “gaju” osobiście.
Zbiory chmielu typu Saaz, z którego powstaje Pilsner Urquell, pikniku jednak nie przypominają, więc ci, którzy liczyli na to, że cykną sobie kilka selfie z chmielowym wieńcem na głowie i wrócą do hotelu, byli bardzo zdziwieni, kiedy podzielono nas na pary, wręczono wielgachne kosze i drewniane zydelki oraz powierzono zadanie napełnienia wiklinowego wiadra do pełna.

Zadanie nie wydawało się trudne. Kiedy jednak w połowie przydzielonego na zbiory czasu większość z zespołów zdołało ledwie przykryć dno, okazało się, że chmielobranie to nie spacerek.
Nie pomagały również “motywacyjne” nawoływania właściciela plantacji, który z uśmiechem godnym złego porucznika raz po raz informował nas, ile wynosi obecny rekord zbiorów. Okazuje się, że mistrz regionu w dwie godziny, czyli dwa razy tyle czasu, ile przydzielono nam, potrafi napełnić… 21 koszy.

“Będę zadowolony, jeśli wszyscy zbierzecie tyle łącznie” ─ drwił “porucznik”. Zadanie zostało wykonane – tak przynajmniej pocieszaliśmy się nawzajem, kiedy wieczorem, sącząc gęstą, mleczną pianę z ciężkich kufli wspominaliśmy charakterystyczny, chmielowy zapach.
Odpoczynek po dniu pracy w polu nie trwał jednak długo. 
Od tego, aby móc uważać się za prawdziwych znawców Pilsnera Urquella dzielił nas jeszcze jeden punkt programu: test na tapstera.

Foam sweet foam

Tapster to osoba, której zadaniem jest dopilnowanie, aby piwo, które trafi na wasz stół, za każdym razem zaserwowane było idealne. I nie, nie są to przechwałki: tapsterzy, tytułowani tak na cześć staro angielskich karczmarzy, naprawdę dążą do perfekcji.
To dlatego każdy z nich, nie ważne, czy będzie potem pracował w Czechach, czy w Japonii (bo i tam Pilsner ma swoje bary), obudzony w środku nocy, nie tylko bez zająknięcia wyrecytuje wszystkie style nalewania piwa, ale automatycznie chwyci niewidoczną wajchę nalewaka, przechyli ją najpierw pod kątem 45 stopni, aby uwolnić strumień piany, a kiedy ta sięgnie mniej więcej trzech czwartych wysokości kufla, wyprostuje kufel, aby dopełnić go piwem.

To, co w teorii (lub półśnie) wydaje się proste, wcale takim nie jest, kiedy stanie się przed nalewakiem. Poza opanowaniem i płynnością ruchów, o których trzeba pamiętać, kiedy piana, a następnie piwo, polecą z nalewaka, z tyłu głowy trzeba mieć jeszcze kilka innych, nie mniej ważnych zasad.
Jedną z nich jest czystość. Nalewak podczas lania piwa w stylach czeskich jest zanurzony w kuflu, a co za tym idzie ─ w piwie. Niektórzy z was, mogą teraz wspomnieć, jakie cięgi podczas wakacyjnej pracy za barem zbierali od klientów, lub starszych stażem barmanów, kiedy tylko metalowa końcówka dotknęła powierzchni piwa. Tu instrukcje są zgoła odmienne, dlatego utrzymanie sprzętu w czystości jest w czeskich pubach tak istotne.

Podobne standardy czystości dotyczą szkła, do którego nalewamy piwo. Kufle muszą być krystalicznie czyste, a podczas nalewania piwa ─ wilgotne. Dlatego też cały czas leżą w napełnionej wodą “wanience”, znajdującej się obok nalewaka.
Kiedy tapster słyszy hasło “Pivo!”, dodatkowo przepłukuje wnętrze kufla wodą pod ciśnieniem, bo tylko wilgotne ścianki dają gwarancję, że piana na “trzy palce” utrzyma się tak długo, jak powinna, czyli właściwie do ostatniego łyka, po wcześniejszych pozostawiając na szkle charakterystyczne “kółeczka” ─ ostateczny dowód na to, z jaką prędkością piwa ubywało.

Gwarantuję, że siedząc w jednej z pilzeńskich Tankovnyh, czyli barów, w których niepasteryzowany Pilsner serwowany jest prosto z tanka, ubywać będzie go w tempie ekspresowym. Niezależnie od tego bowiem, czy na co dzień pijacie tylko unikalne “krafty”, czy też wolicie znajome, sprawdzone smaki, kiedy tylko na dnie kufla zamigocze dno, obok stolika pojawi się kelner i ze swadą iluzjonisty wymieni puste na pełne. Co najlepsze, kufle będą magicznie pojawiać się na stole, aż nie wypowiecie zaklęcia “stop”.
Co jeszcze lepsze, niezależnie od miejsca, w którym weźmiecie kufel Pilsnera w dłoń, zawsze będzie to… ten sam Pilsner. Z tą różnicą, że w warunkach domowych dolewać będziecie musieli sobie sami.
Artykuł powstał we współpracy z marką Pilsner Urquell.




Autorzy artykułu:

Karolina Pałys

dziennikarka

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku