W głównym holu budynku ZNP pachnie domowym obiadem. Po lewej stronie od wejścia – stołówka, po prawej – dostojnie prezentują się złote wieszaki w pustej jeszcze szatni. Naprzeciwko drzwi podwójne dwunastostopniowe schody, które łączy betonowa balustrada. To za nią na posadzce schowana jest brunatno-brązowa plama. Od lat w korytarzach plotkowało się, że to powstańcza krew. Ale dowodów nigdy nie było, więc nieopatrznie na niej stanąć nie było grzechem. Tak samo ze schodami.
Stoimy nad tą plamą. Zaglądamy jak do dziecięcej kołyski. Przyglądamy się. Tylko ostrożnie, żeby nie nadepnąć na postrzępione krawędzie. – Co to jest? – nagle zagląda przez ramię mężczyzna w niebieskiej polówce. – Możliwe, że krew powstańców. Czekamy na ekspertyzy – spieszy z odpowiedzią administrator budynku przy Smulikowskiego 6/8.
Już wielu ciekawskich tu zaglądało, żeby zobaczyć tę plamę. Tym bardziej, że w sieci biją na alarm: to nic innego jak ślad krwi żołnierza. – Przypomina odbitą z krwi sylwetkę leżącego – najprawdopodobniej na plecach – człowieka. Widać, że ręce miał wyciągnięte ku górze. Ślady na skraju są zadeptane drobnymi bucikami. Jakby jakieś kobiety próbowały mu pomóc – analizuje historyk Andrzej Ziółkowski.Ale i apeluje o rozsądek: – To może okazać się ślad po Niemcach.
Po upadku warszawskiej Starówki (6 września 1944 roku) Niemcy ruszyli na Powiśle, gdzie na początku lat 30. wzniesiono budynek ZNP. Podczas Powstania Warszawskiego stacjonowało w nim III zgrupowanie “Konrad” Armii Krajowej, którym dowodził Juliusz Szawdyn.
Do dziś gmach ZNP i od zewnątrz nosi ślady po kulach. – Jest poszatkowany jak ser szwajcarski. Ten budynek był pierwszą linią bojową. Niemcy ostrzeliwali go zaciekle. Siedzieli na mostach Kolejowym i Poniatowskiego – opowiada Andrzej Ziółkowski
Pociski wpadały do gmachu przez długie i szerokie okna. Jedynym miejscem w holu, gdzie mogli schronić się powstańcy, była betonowa balustrada. Właśnie ta, za którą na posadzce pozostała wielka plama.
Nie wiadomo, czy są to pozostałości po krwawych wydarzeniach z 1944 roku. Wiadomo tylko, że w budynku ZNP czarne, brunatno-brązowe plamy, są od zawsze.
Parę miesięcy temu pobrano próbki do badania i wkrótce powinno być jasne, czy to krew. – Jeśli te ekspertyzy się potwierdzą, to miejsce zostanie zabezpieczone – zapewnia nas administrator budynku przy Smulikowskiego 6/8.
Miejsca pamięci
W Warszawie jest wiele miejsc, w których mogły zachować się ślady krwi po toczących się walkach.
– Ich mieszkańcy mają podejrzenia, że plamy na klatkach, korytarzach czy holach różnych instytucji to ślady krwi z czasów II wojny światowej. Te miałyby należeć do osób, które w tym czasie były albo opatrywane, albo w tych konkretnych miejscach leżały ich ciała – mówi nam Andrzej Zawistowski, kierownik działu historycznego Muzeum Powstania Warszawskiego.
Najczęściej do Muzeum zgłaszają się mieszkańcy czy zatroskani o pamięć Powstańców Polacy. Chcą, by sprawdzić, czy aby zachowane plamy nie są śladem krwi walczących przed 75 laty w Powstaniu Warszawskim.
– Takich zgłoszeń było kilkadziesiąt – niektóre łatwo było odrzucić, bo dotyczyły budynków zbudowanych już po wojnie. Zawsze pierwszym krokiem są poszukiwania w dokumentach archiwalnych i publikacjach historycznych. Jeśli się potwierdzi, że w danym miejscu prowadzone były walki, potrzebujemy różnego rodzaju zgód – opowiada nam Andrzej Zawistowski.
Profesor Jarosław Berent, specjalista medycyny i toksykologii sądowej, podkreśla, że plamy krwi z okresu Powstania Warszawskiego mogły się zachować. – Krew wnika w pory czy szczeliny materiału, gdzie jest zabezpieczona przed szkodliwymi czynnikami z otoczenia. Zatem jeżeli plamy były np. na schodach, krew wyschła, a miejsce dalej było przewiewne i nie dochodziło tam słońce, to jest szansa na stwierdzenie śladów – tłumaczy nam prof. Berent.
Kolejny etap to przeprowadzenie specjalistycznych badań. Muzeum zleca ich wykonanie zewnętrznej firmie. Ta starannie zeszlifowuje bardzo niewielki fragment zewnętrznej warstwy zabrudzenia, zeskrobuje ją skalpelem, pobiera wymazy. Następnie materiał poddawany jest oględzinom i badaniom w kierunku identyfikacji krwi ludzkiej.
Jeśli uda się potwierdzić, że na posadzce znajduje się krew człowieka, można przejść do kolejnego, najtrudniejszego etapu. – Wówczas podejmujemy próbę uzyskania DNA. Najtrudniejszym zadaniem jest przypisanie otrzymanego wyniku do konkretnej osoby. W takim wypadku niezbędny będzie materiał porównawczy. Takie działania to jednak przyszłość. Obecnie ważne jest, aby próbować precyzyjnie określić czas powstania śladu – odpowiada Zawistowski.
Badania nie zawsze jednak przynoszą odpowiedź. Tak było w przypadku Centrum Onkologii Instytut Marii Skłodowskiej-Curie przy Wawelskiej.
– Ślady te znajdowały się w szpitalnym korytarzu, który dwa razy dziennie sprzątano detergentami przez ponad 70 lat. W tym miejscu akurat nie było walk, tam mordowano cywilów – mówi nam Zawistowski.
I szacuje, że spośród zgłoszeń, które wpłynęły do Muzeum, do tej chwili aż z 90 proc. pobrano próbki. Na wyniki trzeba czekać kilka miesięcy.
Oleandrów
Kamienice przy małej śródmiejskiej ulicy Oleandrów w Warszawie wzniesiono między 1936 a 1938 rokiem. Przetrwały wojnę, zachowały się elementy ich oryginalnego wystroju. Oprócz wmurowanych ławek, które umiejscowiono pomiędzy biegami schodów, ostała się także posadzka.
A na niej ślady przypominające rozlewiska krwi. Rudo-różowe plamy. Niektóre wyglądają tak, jakby gęsta ciecz zastygła, leniwie płynąc po twardej powierzchni. Najczęściej widoczne są przy drzwiach wejściowych do mieszkań.
– Wiem, że Niemcy mieszkali tu podczas okupacji. To była jedna z ostatnich miejscówek, która została przez nich spalona. Do drugiego albo trzeciego piętra – mówi nam młoda mieszkanka kamienicy przy Oleandrów 3.
Z niecierpliwością czeka na wyniki badań – chce się dowiedzieć, czy pierwsi mieszkańcy tych kamienic byli rozstrzelani przed wejściem do domów. – Myślę, że duchów pamięci jest tu trochę. Kiedyś sąsiad zapytał mnie, czy nocą nie słyszę dziwnych dźwięków. Słyszałam – przyznaje, przekładając siatki z zakupami. Staruszka, która mogłaby być jej babcią, zastanawia się, czy plamy, które ogląda od kilkudziesięciu lat, to faktycznie ludzka krew: – Czy miałaby szansę przetrwać tyle lat?
Niespodziewanie mozolnie wspina się na ostatnie piętro budynku. Na niewielkiej klatce też są ślady, ale inne – ciemniejsze, gęściej usiane. – Sąsiadka tutaj przed świętami zabijała ryby. I te ślady krwi zostały. Nie zmyły się przez tyle lat. Ale to inne plamy niż te przed moimi drzwiami… Ale może krwi nie da się zmyć, jeśli wejdzie w reakcje z kamieniem – dodaje. Jej już dawno te plamy w oczy nie kłują, nie omija ich wchodząc do mieszkania. – Przez tyle lat zdążyłam się przyzwyczaić – rzuca i znika w drzwiach.
Historyk Andrzej Ziółkowski przed laty odwiedzał znajomego, który mieszkał właśnie przy Oleandrów 3. Od razu zauważył charakterystyczne ślady. Później okazało się, że podobne są także przy Oleandrów 5 i 7.
– Jak człowiek coś takiego widzi na schodach i wie, co działo się w tym rejonie, to od razu zwraca to jego uwagę. Atak na Gestapo i inne miejsca w tym rejonie zakończył się niepowodzeniem. Po kilku godzinach oddziały powstańcze wycofały się na drugą stronę placu, zostawiając ten teren do dyspozycji Niemców. A oni nie byli delikatni. Ja też bym pewnie został w mieszkaniu… – dodaje.
Ziółkowski zdążył porozmawiać z ludźmi, którzy po wojnie zamieszkali w kamienicach przy Oleandrów 3.
– Dozorca i powstańcy ani nie widzieli, ani nie słyszeli, żeby ktoś, kogo znali przed wojną, wrócił do swojego domu przy Oleandrów – mówi Ziółkowski.
Willa Pniewskiego
Plamy krwi ciągną się przez marmurowe schody klatki schodowej i podest Willi Pniewskiego. Cezary Krawczyński, dyrektor Muzeum Ziemi PAN, które od 1966 jest właścicielem budynku, odsłania chodnik i pokazuje nam ścieżkę brunatnych plam. Najpierw drobne stróżki, później większe kałuże.
– To mogła być droga ewakuacji rannego na niższą kondygnację, niknąca w wyniku powojennego remontu schodów i podłóg – uważa historyk Andrzej Ziółkowski.
Jak dotąd Willa Pniewskiego, która obecnie jest siedzibą Muzeum Ziemi, jest jedynym miejsce, gdzie udało się potwierdzić, że brunatne plamy to ślady krwi nieznanego z nazwiska powstańca. I godnie je upamiętnić.
Pierwsze badania prowadzono w latach 1979-1980. – Władze podjęły wówczas decyzję, żeby w sposób szczególny uczcić rocznicę Powstania Warszawskiego. Niewątpliwie ułatwiło to przeprowadzenie badań – opowiada nam Andrzej Zawistowski z Muzeum Powstania Warszawskiego
Badania Instytutu Kryminalistyki i Kryminologii Akademii MSW potwierdziły, że pozostałe na marmurowej posadzce ślady to ludzka krew.
– A w 2015 Muzeum Powstania Warszawskiego zainicjowało badania genetyczne. Uzyskano profile DNA pochodzące od kilku osób, ale ich analiza nie pozwoliła na jednoznaczne wyodrębnienie czystego materiału genetycznego, umożliwiającego badania porównawcze – dopowiada Cezary Krawczyński, dyrektor Muzeum Ziemi.
W okresie okupacji zabytkową willę architekta Bogdana Pniewskiego zajmowali Niemcy. Opuścili ją na tydzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego. A rodzina Pniewskich mogła powrócić do domu.
Ale zaraz na początku powstania budynek zajęli żołnierze z kompanii kpt. Franciszka Miszczaka “Redy” z batalionu “Miłosz”. Był to ważny punkt – zapewniał łączność Śródmieścia Południowego z Czerniakowem.
Niemcy ostrzeliwali willę od strony Sejmu. 11 września obronę budynku przejął pluton ppor. Kazimierza Jackowskiego "Torpedy" z batalionu "Miotła".
– To na nich przypadły najcięższe walki. 12 września został ranny Jan Romańczyk “Łukasz Łata”, który był dowódcą placówki w domu Pniewskiego. Ale nie tylko. Raniono też nieznanego powstańca – opowiada Cezary Krawczyński. Ten miał z budynku Pniewskiego ostrzeliwać pociskami “Piata” niemieckie czołgi, które nadciągały od strony Sejmu. Uczestniczący w walkach Roman Staniewski (pluton “Torpeda”) zapamiętał, że od strzału artyleryjskiego jednego z czołgów ranny został jeden z piacistów. “Pocisk trafił w gruzy, a odłamek trafił w celowniczego w okolicę nerek” – zapisał we wspomnieniach.
– Nie wiadomo, czy przeżył – stwierdza Cezary Krawczyński.
A Andrzej Zawistowski dopowiada: – Nie mamy relacji, że ktoś, kto został ranny konkretnie w tym miejscu, później o tym opowiadał. To może świadczyć o tym, że mógł jednak nie przeżyć.
Pałac Staszica
Pałac Staszica – mocno ostrzeliwany przez Niemców – to kolejne miejsce, gdzie być może zachowały się krwawe ślady walk z czasów II wojny światowej.
Powstańcy z Grupy Bojowej “Krybar” do pałacu położonego w strategicznym miejscu weszli 9 sierpnia. Później wspomagali ich żołnierze Zgrupowania “Harnaś”. – Wśród nich był m.in. Wiesław Chrzanowski, pseudonim “Poraj”, późniejszy marszałek Sejmu. Właśnie tu został ranny – opowiada Andrzej Zawistowski.
Pałac Staszica był punktem strategicznym na powstańczej mapie.
– Można było z miejsca przy oknach kontrolować znaczną część Krakowskiego Przedmieścia. Tu też mamy ulicę Traugutta i to była linia demarkacyjna, dzieląca Powstańców od Niemców – wskazuje Zawistowski.
Na głównej klatce schodowej z lewej strony wysokiego półpiętra widoczne są jasno-brązowe plamy, na schodach ślady po kulach.
– Właściwie to wszystko mogło się tu dziać. Ktoś mógł być tu opatrywany. Mogły być tu składane ciała. Ktoś mógł się tu ukrywać albo być rannym – odpowiada mój rozmówca.
Andrzej Ziółkowski uzupełnia: – Przypuszczam, że tam znajdowały się jakieś materace, kołdry, na których kładziono rannych, a później zapewne odnoszono ich w głąb budynku. Myślę, że takich śladów mogło tu być więcej.
Ziółkowski przypomina sobie, że przez bardzo długi czas rudo-brunatne ślady były ukrywane przed pracownikami PAN. – Kiedyś na ich miejscu stał kiosk, później ławki – dodaje.
W 2015 roku prawicowe media biły na alarm, że podczas remontu Pałacu Staszica mogło dojść do uszkodzenia pamiątek. wPolityce: “Doszło do dewastacji szalenie ważnej pamiątki – śladów krwi i odcisku rąk żołnierza Powstania Warszawskiego”.
Dariusz Walaszczyk, dyrektor budynku, przekonuje: – Konserwator zabytków Piotr Grzegorz Mądrach stwierdził, że niektóre elementy – nawet historyczne – muszą być wymienione, ponieważ uległy całkowitej degradacji i nie nadają się do użytkowania. I tak się stało.Płytki trafiły do kosza. Ale poźniej konserwator uspokajał w oficjalnej notatce: “Pozostałe ślady po postrzałach, rykoszetach, krwi z ran powstańców w innych miejscach klatki schodowej staramy się zachować, uczytelnić i zabezpieczyć konserwatorsko”.
Teraz Walaszczyk zarzeka się, że jeśli potwierdzą się badania, że rudo-brązowe plamy to ślady krwi, to zostaną one odpowiednio zabezpieczone. A pamięć powstańców odpowiednio uczczona. Nic nie wyląduje już na śmietniku.